American Crime: sezon 3, odcinek 7 i 8 (finał sezonu) – recenzja
American Crime kończy ten sezon mądrze, ciekawie i z wielkimi emocjami. Co prawda, bez przytupu i nie jestem przekonany, czy końcowa scena nie była poniżej poziomu tego serialu.
American Crime kończy ten sezon mądrze, ciekawie i z wielkimi emocjami. Co prawda, bez przytupu i nie jestem przekonany, czy końcowa scena nie była poniżej poziomu tego serialu.
Jeanette odłączyła się od wykorzystującej i tłamszącej ją rodziny i od kilku odcinków starała się zacząć samodzielne życie. Okazało się to trudne: brak luksusów, kwalifikacji do pracy i pieniędzy. Do tego trudna relacja z siostrą, która ją przygarnęła. Droga Jeanette w tych odcinkach jest w pewien sposób zaskakująca i to właśnie jej siostra staje się katalizatorem jej przemiany. Gdy zaczęła mówić o tym, że popełniane są pomyłki przy sprawdzaniu osób uzależnionych, wszystko stawało się jasne. Wiadomo było, że kobieta znów bierze. Przyczyny są klarownie ukazane: rzeczywistość ją przytłacza. Praca na kilka etatów, siostra na głowie, która nie dokłada się do interesu. Dla osoby z problemem uzależnieniem to prosta droga do powrotu do używki. Fenomenalnie ukazano wspólną rozmowę Jeanette z siostrą w więzieniu. To, jak kobieta łatwo zrezygnowała z życia, dzieci, bo pociąg do narkotyków był silniejszy, jest straszne. Z jaką lekkością i bez emocji zgadza się na to, by Jeanette wychowywała jej dzieci. To wszystko jest ukazane tak, jak powinno. Tak, że to działa na emocje. Zwłaszcza w momencie, gdy Felicity Huffman daje z siebie wiele pod tym względem. Kulminacja jest jednak większym zaskoczeniem, bo Jeanette zaprzedała to, w co wierzyła. Granica pomiędzy dobrem, a złem została zatarta, a kobieta wróciła do swojego życia idąc na ustępstwa. Wiemy doskonale, że w jej przemowie są same kłamstwa, w której przecież nie wierzy. Można wnioskować, że jej walka o samą siebie i sprawiedliwość zakończyła się porażką, a granica pomiędzy dobrem a złem została bardzo mocno zatarta. Przyjęcie winy przez JD jest tylko połowiczną sprawiedliwością. Nie można zaprzeczyć, że w jakimś stopniu śmierć tych ludzi jest jego winą, ale serial doskonale pokazuje, kto bezwzględnie prowadzi interes i na czyim sumieniu są te życia. Mistrzostwo pod względem emocji, kreacji i scenariusza.
Po śmierci Shae jej wątek został przejęty przez Dustina. Kolega, który ściągnął dziewczynę do pracy w tamtym domu, wyraźnie ma wyrzuty sumienia, ale widzimy, że w tym wszystkim jest coś więcej. Dzięki temu, że wyraźnie jego życie jest zagrożone, wkrada się niepewność i bardzo duże napięcie. Te początkowe sceny aż do ucieczki ze sklepu trzymają widza na skraju fotela. Szkoda, że waga tego wątku później trochę spada. Jego dylemat, czy gadać policji, czy milczeć, jest przeciągnięty trochę na siłę. Nie jestem przekonany, czy chłopak bojący się o swoje życie, postąpiłby w taki sposób i przez kilka dni ani słowem nie powiedziałby co się dzieje. Widzimy jego rozmowę z Kimarą w takim samym tonie, jak w pierwszym odcinku z innymi dzieciakami. A to nie pasuje, bo w odróżnieniu od tamtych, on tutaj jest praktycznie dobrowolnie. Najmocniejsza jest scena, gdy opowiada gliniarzowi o tym, co się stało z Shae, a kamera cały czas obserwuje Kimarę i jej emocjonalne reakcje. Jak to świetne nakręcono! Podkreślenie subtelności emocjonalnych na twarzy aktorki to majstersztyk. Dlatego tym bardziej szkoda, że finał jest bez sprawiedliwości. Dustin jest tylko częściowo winny, bo milczał i sprowadził tam Shae, a tak odpowie za to, co ktoś inny zrobił. Smutna rzeczywistość bierze górę nad hollywoodzkim rozwiązaniem. Oskarżają chłopaka, by w zasadzie zamieść sprawę pod dywan, bo nikogo nie interesuje los ciężarnej byłej prostytutki. Mądrze i prawdziwe ukazane. Zmusza do myślenia.
Największa zmiana jednak zachodzi w Kimarze. Śmierć Shae okazała się kluczowa w jej życiu, a oskarżenie Dustina przelało czarę goryczy. Czuć to w rozmowie kobiety z prokurator, która jej tłumaczy, dlaczego dzieciak pójdzie pod sąd. Shae zawsze była osobą, której bardzo zależy na tym, co robi. Bardziej niż na swoim życiu tak naprawdę. Była idealistką, która perfekcyjnie się sprawdzała w tej pracy. Mogła pomagać. Twórca brutalnie pokazuje, co często rzeczywistość robi z takimi ludźmi jak Kimara. Jak niszczy ich wartości, jak wypala ich chęć pomocy i dobroć. Te wszystkie cechy nadal pozostaną w tej kobiecie, ale przemiana jest ważna, bo decyduje się teraz zadbać o siebie. Jest to słodkogorzkie zakończenie, bo Kimara traci swojego ducha, który nadawał jej życiu sens, ale zarazem może mieć dziecko i być szczęśliwa. Tylko gdy na świecie zabraknie takich osób jak Kimara, wiele potrzebujących będzie mieć o wiele gorzej, bonie będzie kogoś takiego, jak ona, by im pomóc.
Niewiadomą był wątek Coatesów. Ostatnie odcinki sugerowały, że Gabrielle jest przez kogoś maltretowana. Przecież widzieliśmy rany, które nie mogły zostać zadane samoczynnie. Szczególnie, że nic nie wskazywał na to, że Gabrielle ma problemy emocjonalne, które zmusiłyby ją do takich kroków. Pozostawało pytanie, kto ją torturuje? Czy to Claire Coates, czy jej mąż? To pokazuje coś naprawdę ważnego i równie porażającego jak pozostałe wątki. Wina Claire jest niezaprzeczalna. Widzimy białą bogatą kobietę z wyższych sfer, która powinna mieć idealne życie. I z zewnątrz na pewno tak to wygląda. Ma ona jednak mroczny sekret, brak opanowania, przez który dosłownie i w przenośni wylewa frustrację na biedną Gabrielle. Dobrze, że nigdy nam nie pokazano szaleństwa Claire i pozostawiono to w formie domysłu. Lepiej to działa, gdy sama postać opowiada, co zrobiła. Świetnie jednak wyjaśnione powody, dla których Claire ma problem psychiczny. Ważne słowa padają z ust kobiety o tym, ze mąż ją maltretował, choć nie musiał jej dotknąć, mówią coś mądrego i często przemilczanego. Brawa dla twórców za inteligentne rozpisanie, świetne budowanie emocji wątku, a dla aktorów za fenomenalne kreacje. Timothy Hutton i Lili Taylor są fantastyczni w rolach Coatesów.
Mam tak naprawdę problem jedynie z finałową sceną. Taką, która miała być kropką nad "i", czyli znalezieniem jakiejś sprawiedliwości dla ofiar tytułowej zbrodni. Pokazanie jednak tych zmarłych w sądzie, gdy patrzą i czekają, wydaje się nie pasujące do poziomu tego serialu. Jest to tania zagrywka, która jest dość ograna i kiczowata. Niepotrzebna, przekombinowana i pozbawiona sensu. Jakaś namiastka sprawiedliwości jest w każdej kulminacji wątku. Takie ukazanie tego w sposób bardziej dosłowny jest zbędne.
To był fenomenalny sezon American Crime. Prawdziwe arcydzieło współczesnej telewizji. Piękna, przerażająca, porażająca i emocjonalna historia, która jest opowiada w sposób przejmujący, inteligentny i ze świetnymi kreacjami aktorskimi. Jeśli ktokolwiek oczekuje od serialu czegoś więcej... rozrywki na najwyższym poziomie z wyjątkową artystyczną wizją, American Crime jest idealną propozycją.
Źródło: zdjęcie główne: Eric McCandless/ABC
Poznaj recenzenta
Adam SiennicaDzisiaj urodziny obchodzą
ur. 1962, kończy 62 lat
ur. 1968, kończy 56 lat
ur. 1988, kończy 36 lat
ur. 1980, kończy 44 lat
ur. 1965, kończy 59 lat