American Horror Story: sezon 10, odcinek 5-6 - recenzja
Data premiery w Polsce: 12 listopada 2011Red Tide dobiegł końca i przyniósł nam dalszą eksploatację motywu przewodniego i finalizację historii poszczególnych postaci. Czy to godne zwieńczenie tej części sezonu American Horror Story? Zapraszamy do recenzji.
Red Tide dobiegł końca i przyniósł nam dalszą eksploatację motywu przewodniego i finalizację historii poszczególnych postaci. Czy to godne zwieńczenie tej części sezonu American Horror Story? Zapraszamy do recenzji.
Podczas seansu ostatniego odcinka Red Tide można odnieść wrażenie, że stare dobre American Horror Story powraca na pełnej petardzie. Trup ściele się gęsto, a klimat ustępuje miejsca pogoni za makabrą i groteską. Twórcy kończą opowieść w znamiennym sobie stylu i trochę szkoda, że umyka im atmosfera wypracowana w poprzednich epizodach. Z drugiej strony, nie ulega wątpliwości, że Red Tide stanowi perełkę w całej antologii AHS. Pierwsza część Double feature zasługuje na uznanie, nawet jeśli szósty odcinek pozostawia nieco do życzenia.
Piąta odsłona na szczęście prezentuje się dużo lepiej. Skupia się na rzekomej psychozie pani Gardner, której życie rodzinne, tuż po narodzinach syna, obraca się w pył. Doris nie jest w stanie dotrzymać kroku mężowi i córce, którzy myślą już innymi kategoriami. To, co kiedyś było ważne dla całej familii, teraz ugina się pod ciężarem ambicji i górnolotnych oczekiwań. Bitwa o wielkość przynosi ofiary – kolejną z nich jest rodzina Gardnerów. Bohaterowie w pogoni za doskonałością niszczą wszystko to, co dobre. Aby stać się geniuszami, poświęcają najbliższe sobie osoby – miejsce miłości zajmuje mania wielkości. Tak się dzieje właśnie u Gardnerów, kiedy to Doris staje się nikim dla męża i córki. Tylko dlatego, że nie jest utalentowana, rodzina skazuje ją na wygnanie.
Serial wciąż udanie porusza się na płaszczyźnie meta. Każde z wydarzeń można odnieść na zasadzie przenośni do zmagań z losem pragnących się wybić artystów. W środowisku, gdzie tylko niewielki procent osiąga oszałamiający sukces, większość twórców skazana jest na przeciętność. To właśnie ta średniość i bezbarwność jest najbardziej przerażająca dla uwrażliwionych na sztukę autorów. Ten fatalizm przedstawiono w serialu na przykładzie postaci Karen, która truchleje za każdym razem, gdy na horyzoncie pojawia się „wampir przeciętności”. W tych żałosnych istotach widzi ona samą siebie i to budzi jej największy lęk. Mimo to nie chce zażyć specyfiku, bo wie, że pod jego wpływem zmieni się w bestię – osobę egoistyczną, wyrachowaną, dążącą po trupach do celu. Boi się też, że w godzinie próby okaże się nic niewarta. Ten dysonans ją przeraża i finalnie zabija. Finał wątku jest bardzo romantyczny. Bohaterka zażywa narkotyk, tworzy swój pierwszy i ostatni obraz pod wpływem pigułki talentu, a następnie morduje ukochanego. Po tym wszystkim wchodzi do oceanu i odbiera sobie życie. Trudno o bardziej jaskrawą parabolę dążenia niezaspokojonego twórcy do artystycznej wielkości.
Pięknie szarżująca Sarah Paulson kreuje tym razem postać epizodyczną, ale doskonale wpasowującą się w obraną konwencję. AHS zaprasza nas do nieprzyjemnego świata, gdzie próżno szukać serdeczności i życzliwości, a człowiek człowiekowi wilkiem. To właśnie Karen była jedyną postacią, która opierała się tej ponurej rzeczywistości. Pozostali z otwartymi ramionami przyjęli zło dające im wybitność. Najbardziej sugestywnym przykładem jest tutaj oczywiście młoda Alma, która przechodzi przemianę z niewinnego dziecka w prawdziwego potwora. Finałowy epizod tej części sezonu koncentruje się właśnie na niej. Widzimy bezwzględność dziewczyny w momentach, w których u jej ojca pojawiają się resztki skrupułów. W konkluzji twórców ponosi jednak ułańska fantazja, bo każą Almie pożerać kolejne ofiary. Gdy opowieść opuszcza Provincetown, akcja zaczyna pędzić zbyt szybko, a na wierzch wychodzą charakterystyczne dla serii niedorzeczności. Przerysowane postacie świecą zbyt jaskrawo (Ursula Caan, Holden Vaughn), a wszystko prowadzi do przewidywalnego (apokaliptycznego) finału. Zaczęło się więc od intymnej opowieści o artystycznym głodzie twórcy, a skończyło na armagedonie. Gdy wszyscy rzucają się na tabletkę talentu, pojawia się pytanie, czy esencja przesłania nadal wybrzmiewa właściwie. Część ludzi zostanie geniuszami, inni popadną w marność. Jawi się tu idea selekcji populacji, która być może stanie się łącznikiem między Red Tide a Death Valley.
Pierwsza część 10.sezonu AHS nie jest wolna od błędów. W ogólnym rozrachunku zupełnie niepotrzebne okazały się postacie portretowane przez takich aktorów jak: Frances Conroy, Evan Peters czy Billie Lourd. Rola Macaulaya Culkina również mogła zostać napisana inaczej – finalnie nie odegrał on większej roli w biegu wydarzeń. AHS wciąż nie wzbija się na wyżyny doskonałości, ale należy docenić metafory ukryte w fabule. Historia wreszcie daje do myślenia, a nie tylko bawi się makabrą i groteską. Teraz najważniejsze pytanie brzmi: czy twórcom uda się w interesujący sposób połączyć obie części sezonu?
Poznaj recenzenta
Wiktor FiszKalendarz premier seriali
Zobacz wszystkie premieryDzisiaj urodziny obchodzą
ur. 1967, kończy 57 lat
ur. 1957, kończy 67 lat
ur. 1967, kończy 57 lat
ur. 1986, kończy 38 lat
ur. 1989, kończy 35 lat