Ameryka znów płonie
Data premiery w Polsce: 28 czerwca 2013Niezbyt długo musieliśmy czekać na kolejny kataklizm. Wcześniej zgotowano nam piekło przy pomocy terrorystów, którzy postanowili opanować Biały Dom. Wybawienie miało wtedy twarz Gerarda Butlera. Teraz natomiast widizmy… powtórkę z rozrywki.
Niezbyt długo musieliśmy czekać na kolejny kataklizm. Wcześniej zgotowano nam piekło przy pomocy terrorystów, którzy postanowili opanować Biały Dom. Wybawienie miało wtedy twarz Gerarda Butlera. Teraz natomiast widizmy… powtórkę z rozrywki.
Tym sposobem musicie na samym wstępie odpowiedzieć na jedno pytanie: czy chcecie oglądać jeszcze raz to samo? Jeżeli Olimp w ogniu wam się podobał i nie macie dość patrzenia na zgliszcza Białego Domu z masą efektownych wybuchów, to proszę bardzo – Świat w płomieniach jest dla was. Jeżeli zaś uważacie, że deja vu to nie najlepsze uczucie – odpuście sobie, nie zobaczycie nic nowego.
Zbawienie tym razem ma twarz Johna Cale’a, beztroskiego, próbującego naprawić kontakt z córką (a przy okazji wstąpić do Secret Service) byłego żołnierza pracującego jako ochroniarz przewodniczącego Kongresu. Postać Johna jest tak sztandarowa dla kina Rollanda Emmericha, że nie znajdziemy w niej nic oryginalnego. Jedyne, za co należą się tutaj brawa, to próba nawiązania do innego sławnego Johna kina, czyli McClane’a. Istotnie nawet nazwisko podobne i trzeba przyznać, że Cale stara się być odpowiednikiem starszego kolegi. W tej kwestii jest postacią nieco ciekawszą od pompatycznego i nabzdyczonego bohatera granego przez Gerarda Butlera.
Fabuła to sztandarowy przykład kina katastroficznego. Oto grupka osób opanowuje Biały Dom, gdzie cudownym zbiegiem okoliczności znajduje się nasz bohater z córką (zwiedzając sobie najważniejszy pałac prezydencki świata). Bardzo szybko dowiadujemy się, kto jest głównym sprawcą i jakie ma motywy. Oczywiście każdy z jego podwładnych ma zupełnie inne zamiary i poniekąd jest to plus filmu. Emmerichowi, który dotychczas w roli tego "złego" wolał obsadzać naturę bądź najeźdźców z kosmosu, pokusił się o jak najbardziej ludzką twarz zagrożenia. I znowuż całkiem nieźle mu to wyszło – pomimo pewnego przerysowania, grupa terroryzująca Biały Dom jest rozpoznawalna, zarówno jeśli mowa o postaci pragnącego zemsty przywódcy, jak i ciekawie groteskowej osoby hakera.
Na nic to jednak wszystko, gdy zaczynamy zastanawiać się nad sensem akcji i logiką poszczególnych sekwencji. Nawet gdy Emmerich z wyczuciem słonia w składzie porcelany próbuje wytłumaczyć zawiłości swojej prostej historii, obsadzając postać zdrajcy musi skapitulować. Jedna osoba nie załatwi wszystkiego, biorąc pod uwagę tak charakterystyczne dla ochrony prezydenta paragrafy. Widz siedzi więc i zastanawia się, jakim cudem uzbrojona grupa ludzi przedarła się do samego serca najlepiej strzeżonego pałacu prezydenckiego. Reżyser wraz ze scenarzystą nie znają odpowiedzi, więc robią to, co potrafią najlepiej – przyspieszają akcję.
A ta, trzeba przyznać, jest całkiem zgrabnie sfilmowana. Budżet produkcji był dwukrotnie większy niż podobnego Olimpu w ogniu i to doskonale widać. Oprócz niektórych scen wybuchów wszystko wygląda niezwykle wiarygodnie. Emmerich nie byłby sobą, gdyby nie zrobił kilku sekwencji, które rywalizują z serią "Szybkich i wściekłych" o miano najmniej realistycznych. Trzeba jednak zaznaczyć, że sprawiają one frajdę, a jeśli tylko przymkniemy oko na brak realizmu, będziemy się dobrze bawić.
Film ma też, co trzeba otwarcie przyznać: kapitalną obsadę. Oprócz Channinga Tatuma i jego zaciśniętej szczęki (coś z tego Willisa próbował jednak mieć) mamy doskonałego Jamiego Foxxa, którego rola jest poniekąd wzorowana na Baracku Obamie. Drugi plan również jest bardzo mocny: Maggie Gyllenhaal, James Woods i wreszcie Richard Jenkins sprawiają, że film ogląda się przyjemnie.
Muzyka Haralda Klosera, stałego współpracownika Emmericha, odpowiednio oddaje nastrój zagrożenia, uderzając od czasu do czasu w patriotyczną nutę. Powiewające amerykańskie flagi, ogień, zbliżenia na obraz ukazujący płonący Biały Dom - w całym filmie odnajdziemy sporo takich tropów. Wszak Emmerich jest najbardziej amerykańskim ze wszystkich zagranicznych reżyserów. Jego uwielbienie do Ameryki zaczyna się robić podejrzane. Najprawdopodobniej wie, co podoba się widzom z USA.
Dostajemy typowe kino akcji z prostą i zgrabną historyjką, kilkoma humorystycznymi momentami (choć niektóre wydają się być wciśnięte na siłę), naprawdę niezłą akcją, wieloma efektami specjalnymi i charakterystycznym, choć niezbyt oryginalnym, bohaterem. Brak logiki w niektórych miejscach nieco przeszkadza, ale nie wpływa na odbiór całości. Największą bolączka jest jednak wtórność. Film właściwie pojawił się już w kinach kilka miesięcy temu i pomimo usilnych prób zrobienia czegoś nowego, dostajemy powtórkę z rozrywki. W tym wypadku zasada "kto pierwszy, ten lepszy" sprawdza się idealnie. Olimp w ogniu, choć poważniejszy i bardziej kameralny, wygrał tę bitwę.
Poznaj recenzenta
Mateusz DykierDzisiaj urodziny obchodzą
ur. 1962, kończy 62 lat
ur. 1968, kończy 56 lat
ur. 1988, kończy 36 lat
ur. 1980, kończy 44 lat
ur. 1965, kończy 59 lat