Anora – recenzja filmu [CANNES 2024]
Data premiery w Polsce: 17 listopada 2024Najlepszy film tegorocznego Cannes, który właśnie wygrał Złotą Palmę. Dawno nie było takiego rozdania, w którym zwycięski tytuł ucieszył praktycznie wszystkich uczestników festiwalu. Aż chce się rzec: „Vive le cinema!”
Najlepszy film tegorocznego Cannes, który właśnie wygrał Złotą Palmę. Dawno nie było takiego rozdania, w którym zwycięski tytuł ucieszył praktycznie wszystkich uczestników festiwalu. Aż chce się rzec: „Vive le cinema!”
Scena: premiera Anory na festiwalu w Cannes. Nowy film Seana Bakera (rewelacyjne The Florida Project i równie świetne Red Rocket) – wizjonera zazwyczaj szukającego piękna w miejscach, w których nie pokusiliby się inni twórcy – to było coś, na co większość dziennikarzy czekała. Nikt jednak nie spodziewał się, że będziemy świadkami narodzin gwiazdy. To doświadczenie wręcz metafizyczne. Tuż po napisach końcowych w powietrzu poczułem, że jako widownia jesteśmy świadkami czegoś – potencjalnie – historycznego.
Główna aktorka, Mikey Madison, to objawienie. W Anorze dziewczyna z gracją przechodzi z aktorstwa dramatycznego do komediowego, umiejętnie synchronizuje się z rytmiką filmu, nad wyraz wiarygodnie operuje filmowym dialogiem, a także serwuje masterclass z tego, jak należy płakać na wielkim ekranie. Już ona sama sprawia, że ta produkcja to jedno wielkie arcydzieło. A przecież Baker nie jedną Madison stoi.
Anora śledzi losy postępowej Ani (Mikey Madison), która na życie zarabia jako striptizerka – już przy pierwszej, elektryzującej sekwencji (ukazującej model pracy Ani i sposób, w jaki, niczym profesjonalistka, szuka następnych klientów) Baker daje nam do zrozumienia, że to jest świat, który go w pełni jara i fascynuje. Reżyser planuje z empatią obserwować zawód naszej bohaterki, zrozumieć, co sama w nim widzi i na jakich zasadach wywiązuje się z własnych obowiązków. „Jeśli tego nie rozumiesz, to wypad”, zdaje się mówić nam Baker.
Nagłówki portali o tym, że „film o sex workerce wygrał Złotą Palmę”, są jedynie częścią tego samego problemu, z którym od lat próbuje walczyć nasz „amerykański piekarz”. Anora jest o dziewczynie, która ten zawód wykonuje, ale to nie znaczy, że praca ją w definiuje. Kiedy kończy zmianę i wraca do domu, jest nadal tą samą dziewczyną, która marzy o rycerzu na białym koniu i miłości z bajki. W filmie Bakera nawet nie dochodzi do „normalizacji” rytmu pracy samej Ani, bo zadaniem Anory – tak jak innych produkcji Bakera – nie będzie przekonywanie widzów, że sex working to zawód, który należy szanować. To rozumie się samo przez się od literalnie pierwszej sekundy tego filmu. Może i ten zawód leży w jej DNA (jest profesjonalistką i czuje ten fach, ale bohaterka oddziela go od prywaty.
Nawet Baker robi to samo, bo klub, w którym pracuje Ani, staje się punktem wyjścia do znacznie bardziej szalonej eskapady. Anora nie jest do końca o sex workingu, bo na dobrą sprawę nigdy o nim nie miała być – staje się raczej metakomentarzem o uprzedzeniach społeczeństwa do tego zawodu. Na samym początku tego komediodramatu dowiadujemy się, że nasza Ani ma imigranckie korzenie (jej prawdziwe imię to właśnie Anora) i dość dobrze mówi po rosyjsku (choć znacznie więcej rozumie). Kiedy jej szef przedstawia ją jednemu z klientów, młodemu Ivanowi (Mark Eydelshteyn), synowi rosyjskich oligarchów, jej życie wywraca się do góry nogami. Ivan chce, aby Ani była jego dziewczyną „na wyłączność”. Jest gotów zapłacić naprawdę wiele. I to wystarcza.
„Młodzi zakochani” ze swoim uczuciem ruszają z kopyta i spędzają cudowne dwa tygodnie. Na początku nasze uprzedzenia wobec Ani nakazują nam myśleć, że dziewczyna – po raz kolejny niczym fachura – wykorzystuje chłopaka w celach zarobkowych. Prędko okazuje się, że potrzeba ekscytacji u Ani zamienia się w coraz to większe przywiązanie do 21-letniego bohatera, który przez swoje wychowanie i rodzinny majątek zachowuje się niczym małe dziecko. Swawolny Ivan bawi się dziewczyną – proponuje jej nawet ślub. Ona traktuje to poważnie, on raczej z przymrużeniem oka. Dystans między nimi jest coraz bardziej widoczny dla widza, ale nie dla naszej protagonistki. Zaczynamy rozumieć, że to historia stara jak świat: wartościowa dziewczyna trafiła na niewłaściwego faceta.
A kiedy rodzice Ivana dowiadują się o zabawach synka, postanawiają działać. Na miejsce przyjeżdża Toros (Karren Karagulian, jeden z ulubionych aktorów Bakera), lokalny opiekun chłopaka, wraz ze swoimi dwoma pomagierami, Igorem (Yuriy Borisov) i Garnickiem (Vache Tovmasyan) przypominającymi Flipa i Flapa. Jego zadanie? Posprzątać ten bałagan. Nagle Anora zamienia się w szaloną komedię pomyłek, w której Ani zostanie postawiona przed trudnymi decyzjami i będzie musiała zrozumieć, że życie to nie jest jedna wielka bajka. Jej "great expectations" legną w gruzach, a sama będzie musiała odnaleźć swój własny głos, bo – jako sex workerka – przez nikogo nie jest traktowana na serio. Jedyny wyjątek to małomówny Igor, osoba, która dostrzega tragedię Ani wśród tych wariackich papierów.
Anora – choć wykorzystująca prorosyjskich aktorów, którzy aktualnie mieszkają tam i pracują (jedyny uwierający problem w kontekście całej produkcji) – staje się pretekstem do wyśmiania rosyjskich oligarchów, próbujących odnaleźć swoje miejsce w Stanach Zjednoczonych. Jak się jednak dowiemy, obrzydliwe sumy pieniędzy to nie wszystko. Aby być dobrym człowiekiem dla Bakera, trzeba mieć jakieś średnie wyobrażenie i co najmniej podstawowe wychowanie. A tym przypadku tylko dwie, może maksymalnie trzy postaci (nie licząc Anory) spełniają powyższe kategorie. Dzieląc swoich bohaterów na „dobrych” i „złych” Rosjan, Baker prowadzi dialog z dzisiejszą sytuacją polityczną. Robi to we właściwy i wrażliwy sposób – chapeau bas!
Sean “Piekarz” Baker opuścił swoją piekarnię z bagietką prima sort. Anora to film kompletny do samego końca – komediowe rozliczenie z Wielkimi nadziejami Dickensa, połączone z klasycznym, hollywoodzkim screwballem. Śmiech miesza się z płaczem, a uczucie ekstazy ze wzruszeniem, które towarzyszy nam przy zakończeniu, prawdopodobnie jednej z najmocniejszych scen w historii współczesnego kina.
No i nie zapominajmy, że Mikey Madison zasługuje na owacje i wszelkie nagrody tego świata. Nie pamiętam, kiedy ostatni raz tak machinalnie zacząłem klaskać i krzyczeć z resztą sali. Czekałem, aż kamera ukaże na wielkim ekranie wspomnianą Madison, aby z dwukrotną siłą wiwatować tej młodej dziewczynie. Ten moment to była kinowa epifania, dla której oglądamy filmy i jeździmy na festiwale. Baker wraz ze swoją Anorą udowodnił, że kino wciąż jest nam potrzebne. I że nadal potrafi w pełni rezonować w widzach.
Poznaj recenzenta
Jan TraczKalendarz premier seriali
Zobacz wszystkie premieryDzisiaj urodziny obchodzą
ur. 1978, kończy 46 lat
ur. 1942, kończy 82 lat
ur. 1966, kończy 58 lat
ur. 1974, kończy 50 lat
ur. 1944, kończy 80 lat