Antares, część 2 – recenzja komiksu
Data premiery w Polsce: 12 lipca 2016Drugi tom Antares można uznać za symboliczne zwieńczenie - choć to wcale nie koniec historii autorstwa Leo - długiej przygody polskich czytelników z jedną z najciekawszych komiksowych opowieści z gatunku science fiction.
Drugi tom Antares można uznać za symboliczne zwieńczenie - choć to wcale nie koniec historii autorstwa Leo - długiej przygody polskich czytelników z jedną z najciekawszych komiksowych opowieści z gatunku science fiction.
Zaczęło się kilkanaście lat temu od pierwszych dwóch części cyklu Aldebaran opublikowanych przez wydawnictwo Siedmioróg. Potem nastąpiła długa przerwa, która wielu polskich fanów serii doprowadzała niemal do rozpaczy - wszystko przez to, że mieliśmy do czynienia z niezwykle ciekawą, pełną tajemnic historią, na której dalszy ciąg, po zawieszeniu przez pierwszego wydawcę, trzeba było czekać kilka długich lat. W końcu Egmont wypuścił wydanie zbiorcze Aldebarana i nareszcie czytelnicy poznali odpowiedzi na wiele fabularnych zagadek (choć nie na wszystkie). Potem przyszedł czas na Betelgezę, a następnie na trzecią odsłonę kosmicznej opowieści brazylijskiego twórcy, czyli Antares, podzieloną przez Egmont na dwa tomy wydania zbiorczego. Antares, część 2 kończy zatem długi etap obcowania polskiego czytelnika ze słynną komiksową serią, której sam Moebius nie mógł się nachwalić w przedmowie do Aldebarana.
Przez ten czas na główną bohaterkę całej opowieści wyrosła młoda Kim Keller, dawna mieszkanka wioski Arena Blanca na odciętym przez wiele dziesięcioleci od Ziemi Aldebaranie. Za wszystkimi kolejnymi wydarzeniami stały na poły mistyczne istoty nazywane Mantrissami, stanowiące cud ewolucji i obserwujące z uwagą ludzką rasę. Po wielu perypetiach Kim wraz z grupką jej przyjaciół stali się rodzajem wybrańców, którzy mieli wieść ludzkość ku lepszej przyszłości. Aldebaran nawiązał kontakt z Ziemią, Kim wyruszyła tam w podróż, rozpoczęła studia, ale nie dane jej było zaznać spokojnego życia. W drugim cyklu Leo opisywał jej losy podczas misji na Betelgezie, na której ponownie doszło do kontaktu Kim nie tylko z Mantrissami, ale także z człekokształtnym przedstawicielem obcej, kosmicznej rasy. Z którym, dodajmy, Kim nie tylko się zaprzyjaźniła.
W Antares, trzeciej odsłonie serii, twórca znów powiódł bohaterów i czytelników na nową, mało przyjazną planetę. Kim, jej córka Lynn, oraz ich towarzysze, wzięli tym razem udział w projekcie prywatnej firmy, który okazał się być czymś innym niż się z początku wydawało. W skrócie - za wszystkim stali religijni fanatycy, którzy na nowej planecie pragnęli budować nowy świat, wprowadzając swoje rządy i zwyczaje. Doprowadziło to oczywiście do wielu konfliktów między kolonistami, zaś sama Kim z niewielką grupką ludzi znalazła się tysiące kilometrów od głównej bazy, realizując pewną niebezpieczną misje. W takiej sytuacji rozstawaliśmy się z bohaterami pierwszego tomu Antares, zwieńczonego dramatycznym cliffhangerem związanym z tajemniczym zniknięciem córki Kim; i to na oczach uczestników wyprawy.
Faktem jest, że podczas lektury obu tomów komiksu czuć zmęczenie materiału. Leo zaczyna się powtarzać, proponując czytelnikom podobne, znane z poprzednich tomów rozwiązania fabularne. Znika gdzieś otoczka tajemnicy, która tak fascynowała w Aldebaranie i Betelgezie. W zamian dostajemy przewidywalne i drażniące schematy. Szczególnie irytuje przerysowana postać duchowego przywódcy misji na Antares, Jedadiaha Thorntona, którego z jednej strony można uznać za wzorzec religijnego fanatyka, z drugiej za niefortunną kalkę wszechobecnych w popkulturze czarnych charakterów (z kolei wizerunek kryształowej w swych poglądach Kim również może wywołać podobne odczucia). Fani serii Leo dobrze wiedzą, że twórca nie kryje swych lewicowych poglądów i czasami te ideologiczne spojrzenie i takież fabularne wtręty działają ze szkodą dla całej historii. Wątpliwości budzi także eksponowana przez autora sfera obyczajowa, a w szczególności sprawy sercowe bohaterów, które wyglądają na żywcem wyjęte z telenoweli. Niestety, ale i kontynuacja wątku kontaktu z obcą, rozumną rasą, nie wykracza poza ogólnie przyjęte w gatunku schematy.
Czy zatem o Antares można powiedzieć coś pozytywnego? Owszem. Leo wciąż fascynuje kreowaniem flory i fauny nowych planet i samym rozwojem fabuły - co by nie mówić, wciąż jesteśmy ciekawi, jak ta historia dalej się potoczy. Najlepiej broni się tu jej warstwa przygodowa, nawiązująca do klasyki tego typu literatury. Tak właśnie trzeba mierzyć całą epopeję Leo - jako klasyczną w formie (także pod względem realistycznych rysunków), kosmiczno-przygodową opowieść, która ma zapewnić nam trochę przyjemności, garść refleksji i chwile oderwania od naszej rzeczywistości, podczas zajmującej lektury. I mimo niedociągnięć, którymi obarczona jest cała fabuła o wyprawie na Antares, w tej warstwie komiks Leo spełnia swoje zadanie nad wyraz dobrze.
Źródło: fot. Egmont
Poznaj recenzenta
Tomasz MiecznikowskiDzisiaj urodziny obchodzą
ur. 1962, kończy 62 lat
ur. 1968, kończy 56 lat
ur. 1988, kończy 36 lat
ur. 1980, kończy 44 lat
ur. 1965, kończy 59 lat