Ash vs. Evil Dead: sezon 1, odcinek 1 – recenzja
To jest to! Fani Martwego zła i Armii ciemności dostali serial, jakiego oczekiwali. Ash vs. Evil Dead to idealna mieszanka grozy, humoru i absurdu - dokładnie taka, za jaką pokochaliśmy filmy z tym bohaterem.
To jest to! Fani Martwego zła i Armii ciemności dostali serial, jakiego oczekiwali. Ash vs. Evil Dead to idealna mieszanka grozy, humoru i absurdu - dokładnie taka, za jaką pokochaliśmy filmy z tym bohaterem.
Mierzenie się z legendą to nic łatwego, bo nawet jeżeli twoje kolejne dzieło będzie dobre czy bardzo dobre, może nie dorosnąć do oczekiwań fanów, zwłaszcza jeżeli ci mieli kilka dziesięcioleci, by rozmyślać nad tym, jak kochają dany film czy serial. Wyobrażacie sobie, że Zemeckis kręci nowy Back to the Future? Poprzeczka byłaby tu zawieszona niebotycznie wysoko. Dokładnie tak wysoko jak dla serialu Ash vs. Evil Dead, czyli kontynuacji przygód bohatera Evil Dead w reżyserii Sama Raimiego.
Kluczem do sukcesu serialu – bo pilot niewątpliwie nim jest – był powrót Bruce’a Campbella w roli Asha. Gdyby to był ktoś inny, gdyby jakiś producent-niedojda postanowił odmłodzić tę postać, taki projekt nie mógłby się udać. Z Campbellem jednak odżywają wszystkie wspaniałe wspomnienia seansów cudownie absurdalnej Army of Darkness.
[video-browser playlist="757925" suggest=""]
Asha spotykamy ponownie w 30 lat po wydarzeniach z Evil Dead. Wiedzie spokojne życie sprzedawcy w sklepie z elektroniką, gdzie głównie się obija, a jak już za coś się bierze, to to psuje (nie może być jednak zwolniony ze względu na status seniora). Wieczorami dokręca zaś do kikuta drewnianą rękę i rusza do baru na podryw, co – jeżeli wnosić z przykładowej eskapady z początku odcinka – wychodzi mu wcale nieźle. Problem w tym, że pewnej „upalnej” nocy, będąc pod wpływem, Ash znowu dał ciała i dla śmiechu odczytał kilka wersów z Necronomiconu. Efekt? Tak w sumie to w okolicy rozpętuje się piekło, a pradawne zło wreszcie wpada na trop naszego bohatera.
I super. W tym momencie powraca stary Ash - nie podstarzały podrywacz (no dobra, tym to jest zawsze), ale nieustępliwy przeciwnik wszelkiego plugastwa, ze strzelbą w jednej ręce i piłą mechaniczna przytwierdzoną do kikuta drugiej. Przede wszystkim powraca jednak unikatowa dla horrorów Sama Raimiego (reżysera również pierwszego odcinka) mieszanka scen naprawdę strasznych z przedziwnym, posuniętym do granic absurdu humorem, którego głównym źródłem jest, rzecz jasna, sam Ash. Co też równie ważne – Bruce Campbell momentalnie wskakuje w dawną rolę i gra w dokładnie taki przerysowany sposób jak przed laty.
Ash vs. Evil Dead to w dużej mierze zabawa w sentymenty i powtórka z tego, co było. Pozostaje jednak tylko się cieszyć, bo to powtórka nad wyraz udana, która z miejsca awansuje do czołówki najlepszych seriali roku i której kolejnych odcinków wypatrywał będę bardziej niż czegokolwiek innego, co obecnie emituje telewizja. Po prostu nie spodziewałem się, że będzie aż tak dobrze. Fanów oryginału ucieszy też, że choć mamy tu do czynienia z produkcją telewizyjną, o złagodzeniu czegokolwiek nie ma mowy – Ash jest dokładnie tak samo wulgarny, a historia dokładnie tak bardzo krwawa jak kiedyś.
Poznaj recenzenta
Marcin ZwierzchowskiDzisiaj urodziny obchodzą
ur. 1962, kończy 62 lat
ur. 1968, kończy 56 lat
ur. 1988, kończy 36 lat
ur. 1980, kończy 44 lat
ur. 1965, kończy 59 lat