Egmont
Mimo że oryginalni twórcy przygód Asteriksa i Obeliksa już nie żyją, to seria trwa nadal dzięki scenarzystom i ilustratorom nowego pokolenia. Asteriks w Luzytanii to już 41. tom cyklu, który przede wszystkim bawi, bazuje na różnych stereotypach, ale też ma pewien wymiar edukacyjny. Tym razem autorzy wzięli na warsztat nowy, nieznany jeszcze w serii zakątek Europy: Luzytanię, czyli dzisiejszą Portugalię.
Asteriks i Obeliks wyruszają do Luzytanii ratować niesłusznie uwięzionego przez Rzymian handlarza. Tym razem taktyka jest inna niż „dać łupnia Rzymianom”. Muszą znaleźć dowody na jego niewinność, odnaleźć osoby odpowiedzialne za spisek i oddać je prawu. Istny kryminał, w którym idzie się po nitce do kłębka. A że po drodze jakiś Rzymian dostanie po głowie… to tylko na plus.
Cechą charakterystyczną nowszych albumów – a szczególnie ostatnich – jest mocniejsze nawiązywanie do współczesności i teraźniejszości – a nie tylko do np. lokalnej kuchni, języka czy charakterystycznych cech, dziś nazwalibyśmy je narodowymi. I tak, jest tu sporo żartobliwych komentarzy do portugalskiej specyfiki i niechęci Obeliksa do wszechobecnego suszonego dorsza czy depresyjnej, fatalistycznej natury Luzytańczyków, wynikającej z muzyki fado… albo fado będącej wypadkową ich dusz.
Źródło: EgmontJednakże mamy tu też dużo wzmiankowanych wyżej nawiązań do współczesności. W tym zeszycie pojawia się na przykład słynny lizboński tramwaj, ale też przezabawna seria kadrów, kiedy to bohaterowie muszą zmierzyć się z korpomową. Zabieg wrzucenia łacińskich słów zamiast angielskich naprawdę świetnie się sprawdza. Są też turyści podróżujący kamperami, globalizacja i parę innych pomysłów. Dzięki takim wtrętom całość nabiera życia i podtrzymuje ducha obecnego w serii niemal od początku, przy tym czyni rzecz bardziej współczesną. Trzeba tylko uważać, by nie przesadzić – tu zostały zachowane odpowiednie proporcje.
Graficznie otrzymujemy standard, do którego przyzwyczajeni są czytelnicy serii. I bardzo dobrze. Chociażby przykład nowych przygód Kajka i Kokosza pokazuje, że nawet niewielkie uwspółcześnienia niekoniecznie spotykają się z uznaniem fanów czytających te komiksy od lat. Tu oczywiście są pewne zmiany, bo techniki idą z czasem, ale nie wpływa to znacząco na wygląd kadrów.
Asteriks w Luzytanii może nie podbije serc czytelników serii, ale jest to jeden z bardziej udanych albumów stworzonych po odejściu oryginalnych twórców. Jest sporo elementów, które powinny wywołać miły sercu sentyment, ale też próby unowocześnienia i odwołań się do teraźniejszości. A i sama historia jest nawet udana, chociaż nie oszukujmy się: siłą serii są żarty i gry słowne, a także poszczególne sceny. I to się udało.
Poznaj recenzenta
Tymoteusz Wronka