Ballada ptaków i węży – recenzja książki
Data premiery w Polsce: 17 czerwca 2020Pierwsze trzy części cyklu Igrzyska śmierci to prawdziwy majstersztyk w kategorii powieści dla młodzieży. Suzanne Collins swoim dotychczasowym dorobkiem literackim sama sobie wysoko zawiesiła poprzeczkę. Czytając Balladę ptaków i węży, można dojść do wniosku, że niestety zbyt wysoko.
Pierwsze trzy części cyklu Igrzyska śmierci to prawdziwy majstersztyk w kategorii powieści dla młodzieży. Suzanne Collins swoim dotychczasowym dorobkiem literackim sama sobie wysoko zawiesiła poprzeczkę. Czytając Balladę ptaków i węży, można dojść do wniosku, że niestety zbyt wysoko.
Dziesięć lat polscy czytelnicy i fani kultowych już Igrzysk śmierci musieli czekać na powrót do Panem. Sama jako wielka zwolenniczka serii czekałam na ten moment z dość mieszanymi uczuciami. Z jednej strony chciałam znów poczuć towarzyszące tej historii emocje, ale z drugiej obawiałam się rozczarowania. Jak śpiewał jeden z polskich znanych zespołów rockowych – czasem trzeba wiedzieć, kiedy ze sceny zejść niepokonanym. Choć bardzo chciałam dowiedzieć się, co jeszcze o stworzonym przez siebie świecie ma do powiedzenia Suzanne Collins, to jednak okazało się, że moje obawy nie były całkowicie pozbawione podstaw. Tym razem autorka przenosi nas w czasie na arenę 10. Głodowych Igrzysk. Pierwszym edycjom tej brutalnej „rzezi niewiniątek” daleko było do rozgłosu i spektakularności późniejszych jej odsłon, m.in. tych, w których uczestniczyła Katniss. Jednak to właśnie te wyjątkowe w historii Panem Igrzyska zmieniły późniejszy bieg zdarzeń. To dzięki nim Coriolanus Snow, późniejszy prezydent kraju, poznał swoje prawdziwe przeznaczenie.
Snow jest doskonale znany wszystkim, którzy mieli okazję zapoznać się z trylogią o Katniss Everdeen. Jak się jednak okazuje, Katniss nie była pierwszą trybutką z Dwunastego Dystryktu, która mogła pokrzyżować plany bezwzględnego przywódcy. Różnica polega jednak na tym, że na kartach Ballady ptaków i węży, Snow nie jest jeszcze tym samym człowiekiem, którego mogliśmy poznać, czytając Igrzyska Śmierci, W pierścieniu ognia lub Kosogłosa. Gdy rozpoczynają się 10. Głodowe Igrzyska, Coriolanus jest jedynie pilnym uczniem Akademii w Kapitolu. Rebelia wywołana przez buntowników z Dystryktów przewróciła jego życie do góry nogami. Wcześniej nie zastanawiałam się zbyt intensywnie nad tym, jakie konsekwencje wojna miała także dla drugiej strony konfliktu. Skupiałam się na ofiarach w Dystryktach i znacznie bardziej utożsamiałam się właśnie z nimi. Historia Snowa pokazuje, że także mieszkańcy bajecznie bogatego Kapitolu ponieśli niemałe straty. Sam Coriolanus w wyniku wojny stracił rodzinne bogactwa i przede wszystkim rodziców. Suzanne Collins tym aspektem jego biografii stara się zapewne przekonać czytelnika, że nawet za bezwzględnością takiego tyrana jak Snow kryje się coś więcej. Niestety jest to mało przekonywujące, zwłaszcza, gdy obiektywnie ocenimy czyny Coriolanusa, których dopuszcza się już jako młody chłopak.
Fabuła książki koncentruje się na Igrzyskach, które po raz pierwszy zostały zorganizowane w nieco zmienionej formule. Tym razem każdy z trybutów otrzymuje swojego mentora. W tej zaszczytnej roli występuje przyszłość Kapitolu, czyli najzdolniejsi uczniowie Akademii. Wśród nich jest oczywiście Snow, liczący na spektakularny sukces, który zapewniłby mu stypendium umożliwiające dalszą naukę. Niestety, pod jego opiekę trafia trybutka z Dwunastego Dystryktu, która na pierwszy rzut oka nie ma zbyt wielu szans na zwycięstwo. Coriolanus stara się jak najszybciej zdobyć zaufanie dziewczyny, by wspólnie obmyślić najlepszą strategię przetrwania. Lucy Gray, trybutka z Dwunastki, to najbardziej fascynująca postać z całej książki. Dziewczyna ma wyjątkowy talent muzyczny i zajmuje się śpiewaniem na różnego rodzaju imprezach okolicznościowych. Dar ten pozwala jej zaskarbić sobie przychylność widzów z Kapitolu, a nawet samego Coriolanusa. Snow zakochuje się w swojej podopiecznej i od tego momentu jest w stanie zrobić wszystko, by ją ocalić. Brzmi mało wiarygodnie, prawda? Niestety, według Suzanne Collins kilka wspólnie spędzonych chwil jest w stanie na tyle zbliżyć ludzi z niewiarygodnie odległych do siebie światów, że ci stają się w sobie szaleńczo zakochani. Miłość wystawia jednak wysoki rachunek. Snow za nieuczciwe postępowanie na Igrzyskach musi ponieść surową karę. Po raz kolejny wydaje mu się, że jego życie legło w gruzach. Jednak nie bez powodu jego rodzinną dewizą jest powiedzenie – Snow zawsze na szczycie.
Bezapelacyjną zaletą najnowszej książki Suzanne Collins jest jej prosty, niewymagający styl. W tym aspekcie rzeczywiście można poczuć klimat Panem rodem z trylogii o Katniss. Wszystkie inne elementy tej powieści są jednak dużo poniżej spodziewanego poziomu. Historia Coriolanusa nie sprawia, że jego postać staje się nam bliższa, czy też możemy się z nią bardziej identyfikować. Jego losy wcale nie sprawiły też, że choć odrobinę bardziej mogłam zrozumieć jego późniejsze postępowanie. Chyba wręcz przeciwnie. Najgorsze jest jednak samo zakończenie książki. Muszę z przykrością przyznać, że jest to jedno z najbardziej rozczarowujących zakończeń, z jakim kiedykolwiek zetknęłam się jako czytelnik. Czytając je, nie można oprzeć się wrażeniu, że Collins po prostu zabrakło lepszego pomysłu na dokończenie tej historii. Tym sposobem mieszane uczucia będą już zawsze towarzyszyły mi na myśl o Balladzie ptaków i węży. Uważam jednak, że każdy fan twórczości Suzanne Collins powinien jednak sam wyrobić sobie zdanie na ten temat i przy okazji dowiedzieć się m.in. nieco więcej o historii słynnej piosenki o drzewie wisielców.
Poznaj recenzenta
Patrycja ŁydzińskaDzisiaj urodziny obchodzą
ur. 1962, kończy 62 lat
ur. 1968, kończy 56 lat
ur. 1988, kończy 36 lat
ur. 1980, kończy 44 lat
ur. 1965, kończy 59 lat