

"Banshee" pokazuje przede wszystkim to, na co wszyscy czekali po cliffhangerze poprzedniego odcinka, czyli co się wydarzy pomiędzy Hoodem a Siobhan. Niby twórcy próbują tutaj budować sporą nutkę niepewności, a Hood błąka się przez cały odcinek w totalnym marazmie, ale to niestety nie działa najlepiej. Cały wątek rozwija się chyba jedynym słusznym torem, jaki można było tutaj obrać. Wiadome było, że Hood nie wyjedzie, a ewentualna śmierć Siobhan nie wchodziła w grę, bo bohater wyraźnie coś do niej czuje. Nie oznacza to, że jest źle - wszystko jest poprawne, na typowym poziomie serialu, ale bez niespodzianek i zwrotów akcji. Ta relacja na razie staje się bardzo chłodna, ale wydaje się, że Hood swoim zestawem umiejętności jeszcze może sobie zjednać Siobhan.
Choć sam wątek relacji Hooda i Siobhan rozgrywa się dość zwyczajne i przewidywalnie, to działania samozwańczego szeryfa są niejakim zaskoczeniem. Tyczy się to jego wyprawy do Proctora, która kończy się w tradycyjny dla "Banshee" sposób - bójką. Nie jest ona może tak spektakularna jak ta z poprzedniego odcinka, ale nie odstaje poziomem od tego, czego powinniśmy oczekiwać. Cieszy w tym przede wszystkim zdecydowanie Hooda: żadnych płomiennych przemów czy wahania - wyciąga broń i strzela. O to właśnie chodzi i to jest coś, co pozytywnie wyróżnia "Banshee" na tle innych seriali. Nikt tutaj nie bawi się oczywistymi i ogranymi zabiegami. Zaś sama walka jest odpowiednio brutalna, efektowna i emocjonująca - tutaj dla odmiany czuć wyraźnie, że jest bardzo wyrównana i tak naprawdę nikt nie może wygrać. Proctor i Hood to zbyt ważne postacie, by któraś mogła odejść.
[video-browser playlist="659417" suggest=""]
Najjaśniejszym punktem odcinka jest jednak duet Burton i Rebecca. Ich wspólne starcie z Indianami to pokaz klimatu, bezwzględności obojga i wyśmienitego zazębienia tej relacji. W sumie nigdy nie sądziłem, że Burton może współpracować z kimkolwiek - a co dopiero z Rebeccą. I najdziwniejsze w tym jest to, że oboje wyraźnie do siebie pasują. Warto zapewne rozwinąć jeszcze tę relację. Ich działanie okazuje się kluczem do rozwoju fabuły, którego kulminacja następuje w fantastycznym cliffhangerze. Po raz drugi z rzędu udało się twórcom zaprezentować zakończenie, które bardzo działa na emocje i nie pozwala doczekać się kolejnego epizodu.
W tym wszystkim trochę niepotrzebny wydaje się wątek Carrie, która zachowuje się, jakby przechodziła kryzys wieku średniego. Kobieta, która niedawno narzekała na brak relacji z dziećmi, ot tak poddaje się szaleństwu, które nie do końca jest zrozumiałe. Wyraźnie widzimy, że ona tego potrzebowała po rutynie pracy kelnerki, ale trochę to przeczy temu, co mówiła, gdy zrywała relację z szefem bazy wojskowej. Widzę tu jedynie brak konsekwencji .
Czytaj również: Cinemax zamawia 1. sezon serialu „Quarry”
"Banshee" trzyma poziom w 3. sezonie, oferując wszystko, co ma najlepsze. Największym jednak zaskoczeniem jest to, że drugi odcinek z rzędu nie było sceny seksu. Akcja brnie do przodu w tak dynamicznym tempie, że w tej chwili wydawałoby się to wciśnięte na siłę, więc dobrze, że twórcy nie próbują bez większego fabularnego powodu wstawiać tego typu motywów.
Poznaj recenzenta
Adam SiennicaZastępca redaktora naczelnego naEKRANIE,pl. Dziennikarz z zamiłowania i wykładowca na Warszawskiej szkole Filmowej. Fan Gwiezdnych Wojen od ponad 30 lat, wychowywał się na chińskim kung fu, kreskówkach i filmach z dużymi potworami. Nie stroni od żadnego gatunku w kinie i telewizji. Choć boi się oglądać horrory. Uwielbia efekciarskie superprodukcje, komedie z mądrym, uniwersalnym humorem i inteligentne kino. Specjalizuje się w kinie akcji, które uwielbia analizować na wszelkie sposoby. Najważniejsze w filmach i serialach są emocje. Prywatnie lubi fotografować i kolekcjonować gadżety ze Star Wars.
Można go znaleźć na:
Instagram - https://www.instagram.com/adam_naekranie/
Facebook - https://www.facebook.com/adam.siennica
Linkedin - https://www.linkedin.com/in/adam-siennica-1aa905292/


