„Banshee”: sezon 3, odcinek 5 – recenzja
"Banshee" po raz kolejny w tym sezonie udowadnia, że najlepiej spisuje się jako soczysty thriller akcji, który wcale nie potrzebuje gloryfikowania nagości, aby robić piorunujące wrażenie.
"Banshee" po raz kolejny w tym sezonie udowadnia, że najlepiej spisuje się jako soczysty thriller akcji, który wcale nie potrzebuje gloryfikowania nagości, aby robić piorunujące wrażenie.
„Banshee” w poprzednich seriach miało w zwyczaju łatać scenariuszowe niedociągnięcia rozbieranymi scenami. I jestem w stanie zrozumieć, dlaczego wielu fanów uznawało to bardziej za zaletę niż wadę - głównie z trzech powodów, a nazywają się one: Milicevic, Simmons i Dunn. Prawda jest jednak taka, że serial Cinemax wcale nie musiał uciekać się do takich zabiegów i był to dość tani chwyt. Zawsze uważałem, że twórców stać na więcej. No i miałem rację, bo udowadniają w 3. sezonie, że gdy z wizytówki serialu, na której widnieje sex & violence, wyrzucimy ten pierwszy człon (albo chociaż nieco z nim przystopujemy), to otrzymamy produkcję znacznie lepszą i dojrzalszą – zachwycający thriller z krwi i kości.
Kiedy „Banshee” jest brutalnym serialem akcji ociekającym czarnym humorem, ogląda się go najlepiej. Taki był genialny 3. odcinek, 4. także w tych ramach się poruszał, a 5. to kolejny mały telewizyjny majstersztyk. Scenarzyści oddali niezwykle udany hołd filmowi „Atak na posterunek 13” Johna Carpentera i stworzyli zapierające dech w piersiach widowisko. Większość odcinka rozgrywała się w jednej lokalizacji, z której Chayton próbował wykurzyć Hooda i spółkę. Było krwawo i bezkompromisowo, a trup ścielił się gęsto. Ale twórcy nie zrobili z „Tribal” jedynie bezmózgiej nawalanki - świetnie rozwijali bohaterów i relacje między nimi. Zdołali też skutecznie wyznaczyć tory, którymi serial będzie podążał do końca tej serii (i pewnie też w następnej). To był niezwykle istotny odcinek w historii "Banshee".[video-browser playlist="660169" suggest=""]
Umiejętna rotacja postaciami to kolejny element, który do tej pory kulał, ale teraz już nikt nie boi się nie pokazać Carrie, Joba, Sugara czy Davy przez cały odcinek i porządnie skupić się na tym, co jest w danej chwili najważniejsze. Tym razem na pierwszy plan wysunął się wątek Chaytona i nikt nie zawraca nam głowy motywem skoku na bazę wojskową czy rodzinnymi problemami państwa Hopewell. Przyjdzie na to czas. Dokonano też świetnego wyboru osób, które utknęły na posterunku. Każdy dialog był tu potrzebny, a wszystkie interakcje - ciekawe (szczególnie Hooda z Proctorem). Bardzo interesującym dodatkiem do obsady jest także Bunker.
„Banshee” jest również bezlitosne dla fanów, jeśli chodzi o zabijanie ulubienic publiczności. Niedawno pożegnaliśmy Nolę, a tym razem padło na Siobhan. Takiego oblężenia nie mogli przeżyć wszyscy główni bohaterowie. Ale twórcy mogą sobie na to pozwolić. Mają wystarczającą liczbę ciekawych postaci oraz dobre pomysły na kolejne, tak jak wyżej wspomniany były członek Bractwa Aryjskiego.
To, co się wydarzyło, to dla Hooda małe szczęście w ogromnym nieszczęściu. W takich okolicznościach jego przykrywka jest nienaruszona i może on pozostać w Banshee. Pewnie zrobiłby to tak czy siak, teraz to bowiem sprawa osobista i trzeba się zemścić. Ma do wyrównania rachunki z Chaytonem i Proctorem, a przecież w tej grupce złoczyńców mamy jeszcze Stowe’a.
Zobacz również: TOP 15: Najlepsze sceny walk z filmów i seriali
„Banshee” znakomicie posuwa historię do przodu i prowadzi obecnie tak dużo wciągających wątków, że po prostu nie ma czasu na nudę w tym sezonie (choć im mniej teen drama i Davy, tym lepiej). Miejmy więc nadzieję, że czeka nas jazda bez trzymanki już do końca 3. serii.
Poznaj recenzenta
Oskar RogalskiKalendarz premier seriali
Zobacz wszystkie premieryDzisiaj urodziny obchodzą
ur. 1967, kończy 57 lat
ur. 1957, kończy 67 lat
ur. 1967, kończy 57 lat
ur. 1986, kończy 38 lat
ur. 1989, kończy 35 lat