Banshee: sezon 4, odcinek 2 – recenzja
Dwa odcinki rozpoczynające czwartą serię Banshee potwierdzają, że prawdopodobnie będzie to najlepszy sezon całego serialu, który w pamięci widzów zostanie na długo.
Dwa odcinki rozpoczynające czwartą serię Banshee potwierdzają, że prawdopodobnie będzie to najlepszy sezon całego serialu, który w pamięci widzów zostanie na długo.
Z jednej strony boli fakt, że w Banshee zbliżamy się do końca historii, z drugiej jednak czuć, że twórcy za cel postawili sobie wrzucenie widza w sam środek ostatniego rozdziału, aczkolwiek mimo przeskoku w czasie o kilkanaście miesięcy trudno czuć się zagubionym. Wątek morderstwa Rebeki jest na tyle angażujący, że Banshee z brutalnego serialu dramatycznego nastawionego na akcję stało się też produkcją kryminalną z interesującym śledztwem. Krąg podejrzanych cały czas się rozszerza, a odpowiedź na pytanie, kto w bestialski sposób zamordował bohaterkę, poznamy zapewne dopiero za kilka tygodni.
Czwarty sezon Banshee jest zupełnie inny niż poprzednie. Zmęczony życiem Hood wcale nie jest najważniejszym elementem recenzowanego odcinka - to tylko jeden z wielu bohaterów, z których każdy w serialu odgrywa jakąś rolę. Sporo do powiedzenia ma np. szeryf Brock, usiłujący za wszelką cenę zaprowadzić porządek w miasteczku, ale jednocześnie będący marionetką Proctora, który jako burmistrz wykorzystuje władzę do własnych celów. Nieco bardziej w tle przewija się wątek Carrie, której scena z reżyserem filmów porno przypominała wymierzanie sprawiedliwości w stylu superbohaterki pilnującej porządku na ulicach Banshee.
Z uznaniem ogląda się też angażujące widza retrospekcje - i to nie tylko dlatego, że rzucają one sporo światła na postać graną przez Lili Simmons, ale także ujawniają, dlaczego ostatecznie zginęła. Cała sekwencja na farmie razem z psem chorym na wściekliznę to tak naprawdę kwintesencja Banshee, łącznie z pojawieniem się Hooda w jakże odpowiednim momencie. Produkcja Cinemax od zawsze opierała się na tego typu scenkach z przeszłości i w dużej mierze opowiadała historię, która przecież zaczęła się kilkanaście lat temu, dlatego też retrospekcje sprawdzają się bardzo dobrze.
Banshee nadal jest serialem brutalnym, pełnym krwi, przemocy i przekleństw. Już choćby pierwsza scena z próbą gwałtu nastoletniej dziewczyny jest czymś, co w telewizji oglądamy rzadko. Jednak w tej szalonej formule produkcja Cinemax nadal zachowuje odpowiedni balans, ciekawie rozwija przedstawione wątki i sugeruje, że każdy kolejny odcinek będzie lepszy. Nie mogę się doczekać konfliktu Proctora z Calvinem Bunkerem i jego ludźmi. Interesująco zapowiadają się też interesy z kartelem narkotykowym, którego szefa – Emilio – przedstawiono w drugim odcinku.
Cieszy też fakt, że twórcy nie zapominają o wątku Hioba. Jego pojawienie się w ostatniej minucie odcinka to coś, na co – jako fan serialu – długo czekałem. Hiob żyje. To nie ulegało wątpliwości, ale jestem bardzo ciekaw, kto zadał sobie tyle trudu, by zatrzeć ślady jego istnienia do tego stopnia, iż bohaterowie uznali go za martwego.
Być może to nadużycie, ale na dzień dzisiejszy (a mamy 12 kwietnia) uważam, że Banshee to jeden z najlepszych (jeśli nie najlepszy) seriali emitowanych w telewizji. Jeśli nawet ten odcinek nie był tak wybitny jak premiera, to i tak pogłębił wątki i rozbudował historię, która niestety zakończy się już za kilka tygodni.
Poznaj recenzenta
Marcin RączkaDzisiaj urodziny obchodzą
ur. 1962, kończy 62 lat
ur. 1968, kończy 56 lat
ur. 1988, kończy 36 lat
ur. 1980, kończy 44 lat
ur. 1965, kończy 59 lat