„Bat na koty”: Wszystko w naszych rękach – recenzja
Mazurskie jeziora, zapomniane wsie, letnicy z wielkiego świata i wielki przekręt. Co nam wyjdzie z wymieszania tych składników? Bat na koty Jerzego Niemczuka.
Mazurskie jeziora, zapomniane wsie, letnicy z wielkiego świata i wielki przekręt. Co nam wyjdzie z wymieszania tych składników? Bat na koty Jerzego Niemczuka.
Mazury. Pierwsze literackie skojarzenie, jakie przychodzi mi do głowy, to nieśmiertelny Tomasz N.N. i jego brzydki, acz niesamowity samochód, którym zdarzało się między jeziorami rozwiązywać tajemnice dzieł sztuki i nie tylko. Bardziej współcześnie (i w duchu serialowym) na myśl nasuwa się Dom nad rozlewiskiem wraz ze swoimi ciągami dalszymi. Medialny obraz, jaki się wyłania po takiej "konsumpcji", można nazwać jako sielankowo-wypoczynkowy – choć nie bezproblemowy.
W trochę inną podróż i na trochę inne Mazury w Bacie na koty zabiera czytelnika Jerzy Niemczuk. Starszym z nas autor ten może kojarzyć się z niejakim Panem Bałaganem, a bardziej współcześnie z hitem TVP Ranczo. W swoim dorobku ma wiele innych książek, scenariuszy - czy to filmowych, czy teatralnych.
Historia w Bacie na koty jest wielowątkowa, jednak osadzona w jednym świecie mazurskiej wsi Małe i jej okolic. W kilku starych domach mieszkają tutejsi, którym w życiu mniej lub bardziej się powiodło. Żyją raczej najbliższą okolicą, która dla nich jest wystarczającym światem, a to, co jest poza, znają z telewizji i jest dla nich odległo-straszno-mało potrzebne. Jednocześnie w okolicy mieszkają nietutejsi – głównie ludzie, którzy w ciszy Mazur zbudowali swoje domy letniskowe, by uciekać od hałasu miasta lub na tyle w życiu się dorobili, by uciec stamtąd na stałe.
Czytaj również: "Przebudzenie" Stephena Kinga w listopadzie
Najważniejszą bohaterką powieści jest Asia – młoda kobieta, ale już po przejściach: bardzo nieudane małżeństwo, rozwód, pozostanie samą na łasce byłych teściów ze swoją trzyletnią córeczką. Mieszka w starej chałupie koło domu rodziców byłego męża i jest traktowana przez nich jak piąte koło u wozu. Nie posiada stałej pracy, zaś do życia podchodzi bardzo fatalistyczne i bez większej nadziei. Tymczasem w okolicy pojawia się nowy letnik Sebastian Werda. Żyje bogato, jednak wydaje się bardzo tajemniczą postacią. Los styka go z Asią w dramatycznych okolicznościach i to dopiero jest początek całej historii… Jednak nie tylko ci dwoje są ważni dla fabuły. Powieść zasiedla o wiele więcej postaci, prezentujących różne postawy i różne ludzkie mentalności. I co więcej, tak jak w życiu i w takich małych miejscowościach – ich drogi bardzo często się przecinają.
Kto nie zna klimatu Rancza, ten go w książce nie znajdzie. Kto zna ten klimat i go szuka, ten… go znajdzie. Małe i okolice podobne są do Wilkowyj z pierwszych sezonów – zagubiona wieś poza światem, z równie zagubionymi i zamkniętymi w swoim świecie postaciami. Jednak tu i tu wielki świat puka, przemycając coś od siebie, ale też i zyskując coś od tego zamkniętego ekosystemu. Jednak zasadniczą różnicą miedzy światem Wilkowyj a Małych jest podejście. Bat na koty to pozycja o wiele bardziej na serio, z mniejszą dozą symbolizmu czy ukrycia pewnych prawd w postaci ławeczkowego dowcipu.
Jest to książka o wyborze, kim się jest, zawsze wynikającym z naszej decyzji. Chociażby mogło się wydawać, że to los za nas decyduje, jednak w pewnym momencie to zawsze my to robimy. W książce są osoby pogodzone ze swoim życiem, jednak podejmujące decyzję o jego zmianie – Asia, ktoś, kto już dawno podjął taką decyzję, Iza oraz postacie, które nic więcej nie chcą od życia, czując się dobrze (ale czy słusznie?) tam, gdzie są. Chyba najlepiej w tej kategorii skonstruowany jest Tutejko – dalszy krewny Asi, który ma podobne podejście do pracy jak niejaki Ferdynand Kiepski. Krótko mówiąc: wszystko jest w naszych rękach.
Czytaj również: Robin Williams: powstaje biografia
Wszystko w naszych rękach można odczytać też bardziej dosłownie. W pozycji mamy praktycznie wszystko: dziewczynę, trochę z mitu Kopciuszka, trochę z motywującej opowieści o tym, że w naszym kraju się da, tylko trzeba chcieć. Antypatycznych bliskich o poziomie zahukania deski z boru i równie wąskim światopoglądzie. Sędziwych seniorów, trochę nieznośnych, ale będących ostoją mądrości i tradycji. Wielki przekręt, małe kradzieże, gangsterów, zwykłych oszustów, dzielnych stróżów prawa, mądre zwierzęta i wiele, wiele więcej.
Powieść Bat na koty jest ciekawie i sprawnie napisana. Może niektóre rozwiązania fabularne oraz często zbyt wielkie zbiegi okoliczności trącą nieprawdopodobieństwem, jednak przyjmując, że ma ona taką konwencję, i nie próbując wymagać od niej nic więcej, dostajemy kawał solidnej i długiej lektury, która potrafi wciągnąć. Czasami zbyt emocjonalnie działa na odbiorcę, jednak nie sprawia to żadnego dyskomfortu w czasie czytania. Jest to pozycja w sam raz na długie jesienne wieczory – wszak to trochę jakby letnia wycieczka na Mazury. Z tym wielkim plusem, że nie pogryzą nas komary.
Źródło: fot. ©2014 Wydawnictwo Literackie
Poznaj recenzenta
Tomasz SkupieńDzisiaj urodziny obchodzą
ur. 1962, kończy 62 lat
ur. 1968, kończy 56 lat
ur. 1988, kończy 36 lat
ur. 1980, kończy 44 lat
ur. 1965, kończy 59 lat