Bates Motel: sezon 5, odcinek 1 – recenzja
Bates Motel wraca wraz z piątym finałowym sezonem. Serialowy prequel Psychozy oficjalnie zakończy się już za 10 tygodni. Na dobry początek zaserwowano nam całkiem poprawny odcinek.
Bates Motel wraca wraz z piątym finałowym sezonem. Serialowy prequel Psychozy oficjalnie zakończy się już za 10 tygodni. Na dobry początek zaserwowano nam całkiem poprawny odcinek.
Choć sezon 4 był jednym z nudniejszych w historii Bates Motel, trzeba przyznać, że jego zakończenie znów podsyciło ciekawość widza i sprawiło, że wyczekiwaliśmy kolejnego. W końcu zmierzamy bezpośrednio do wydarzeń znanych nam z Psycho Alfred Hitchcock, co sprawia, że wszyscy fani zacierają ręce – przecież od samego początku czekaliśmy na to, by zobaczyć, w jaki sposób twórcy Bates Motel wyprowadzą serialowe wątki na ostatnią prostą. Piąty, finałowy sezon ma szansę być najlepszym.
W ramach przypomnienia: Norma Bates nie żyje, jednak niemogący się z tym pogodzić Norman wykopuje ciało matki z grobu i zabiera się za jej balsamowanie. Chce w ten sposób uwiecznić wizerunek matki i sprawić, by była przy nim zawsze. I tak, poza trupem w piwnicy, Norman ma za codziennego towarzysza widmo swojej matki, z którą gawędzi sobie tak, jakby nic się nigdy nie stało. To punkt wyjścia do sezonu 5, rozgrywającego się około dwóch lat po pogrzebie Normy, podjęty już w pierwszym odcinku nowej odsłony.
Odcinek numer jeden jest bardzo dobrze nakręcony. Kamera najczęściej podąża za Normanem, utrzymując widza w złudzeniu, jakie chłopak sam sobie imaginuje. Widzimy suto zastawiony stół, obiadki gotowane przez mamę, słyszymy muzykę, oglądamy bajeczne promienie słońca rozświetlające ponury dom i patrzymy na Normę i Normana, którzy jak zwykle są sobą zafascynowani. Raz na jakiś czas kamera jednak zdradza, że to wszystko jest złudzeniem, a dom zrobił się jeszcze bardziej ponury, niż pamiętamy go z poprzednich sezonów – bród, smród i muchy są wszechobecne, ponieważ Norman nie radzi sobie w roli gospodarza. Wyszło to naprawdę dobrze i pozwala nam mieć pełną świadomość sytuacji. Jako fanka gry aktorskiej Vera Farmiga bardzo się cieszę, że jednak te pozytywne wizje przeważają – możemy wciąż oglądać Normę taką, jaką znamy – roztargnioną, zabieganą. Co prawda odgrywanie trupa w piwnicy również przychodzi jej dobrze, jednak w układzie, gdy pozostaje to jej jedyną rolą, mamy nagle zdecydowanie za dużo Normana na ekranie. I z całym uznaniem dla świetnej kreacji Freddie Highmore – ta postać jest po prostu koszmarnie irytująca.
W pierwszym odcinku co jakiś czas zostawiamy sielankowe wizje Normana, by zorientować się, co się dzieje u pozostałych bohaterów. Dowiadujemy się na przykład, że Emma i Dylan mają córeczkę i dobrze im się wiedzie. Dowiaduje się też o tym Caleb, ojciec chłopaka, który przyjechał do młodego małżeństwa w odwiedziny. Niestety, jak to zwykle przy jego postaci bywa, zostaje przestawiany z kąta w kąt, co prawdopodobne poskutkuje złożeniem wizyty w motelu Batesów (bo w końcu gdzie indziej może się udać?). Już czekam na tę konfrontację, bo niechybnie w serialu nastąpi – cała wesoła rodzinka z Seattle, choć wydaje się to niemożliwe, nie wie, że Norma nie żyje, a w końcu musi się przecież dowiedzieć. Emma i Dylan na pewno nie zostali przywołani przypadkiem i będą istotni w piątym sezonie. Mam tylko nadzieję, że wątek tej strony rodziny zostanie przedstawiony trochę inaczej niż do tej pory, a ich postacie faktycznie odegrają role ważniejsze niż wzajemne flirtowanie ze sobą. Na drewnianą grę aktorską Max Thieriot chyba trzeba będzie w dalszym ciągu przymykać oko, bo nic nie wskazuje na to, że coś się tutaj zmieni.
To, co bardzo dobrze wyszło w pierwszym odcinku, to zarysowanie kondycji psychicznej Alexa Romero, który odsiaduje wyrok w więzieniu za krzywoprzysięstwo. Ujęcia z nim związane są zazwyczaj nieme, przedstawione w ponurych i depresyjnych barwach (nie ma co się dziwić: skoro facetowi zawaliło się całe życie na pewno nie ma powodu, by widzieć wokół siebie promienie słońca i słyszeć ćwierkające ptaki). Surowe kadry i determinacja w oczach bohatera utwierdzają nas w tym, że będzie miał jeszcze dużo do powiedzenia. Odkąd w zeszłym sezonie próbował zbić Normana na kwaśne jabłko, kibicuję mu z całego serca. Tylko niech tym razem zrobi to skutecznie.
Niestety – albo stety – skoro serial stanowi prequel do filmu z lat 60., prawdopodobnie nie wydarzy się w nim nic, co zachwiałoby znaną nam już fabułą. Norman musi przeżyć, w przeciwieństwie do wszystkich postaci wykreowanych w serialu – ich losy zależą tylko od widzimisię twórców. W pierwszym odcinku pojawiło się jeszcze więcej dodatkowych bohaterów – anonimowy niedoszły zabójca Normana, ekspedientka, której młody Bates wpadł w oko, a także mężczyzna, który wynajmuje pokój w motelu do celów romansowych. Wiedząc, że dziewczyna ze sklepu nazywa się Loomis i ma męża, możemy wywnioskować sobie, iż tymże mężem jest właśnie lowelas z motelu. Skoro w tym sezonie ma pojawić się Marion Crane (Rihanna), dlaczego pominąć jej filmowego kochanka? Podoba mi się ten szereg nowości i czekam na rozwój wydarzeń z nimi związanych.
Pierwszy odcinek, choć nie był przepełniony wartką akcją, zdecydowanie przykuł uwagę i oglądało się go z dużym zainteresowaniem. Na pewno miał na to wpływ duży przeskok w fabularnym czasie – pełne skupienie to automatyczna reakcja, gdy chce się nadrobić braki w wiedzy o życiu bohaterów, których tak dawno nie widzieliśmy. Zakończenie pozostaje naprawdę super i wywołuje dreszczyk na plecach – Norman w końcu dowiaduje się, że Romero zrobi wszystko, by go zniszczyć, a płatny zabójca, którego zlikwidowali wraz z widmową Normą, był wysłany właśnie przez niego. Przerażenie w oczach chłopaka udziela się widzom, a ja nie mogę się doczekać dalszego rozwoju akcji w tym kierunku i trzymam kciuki za misję szeryfa.
Następny odcinek już za tydzień. Mam nadzieję, że wreszcie wskoczymy w naprawdę fajną akcję.
Źródło: zdjęcie główne: A&E
Poznaj recenzenta
Michalina ŁawickaDzisiaj urodziny obchodzą
ur. 1962, kończy 62 lat
ur. 1968, kończy 56 lat
ur. 1988, kończy 36 lat
ur. 1980, kończy 44 lat
ur. 1965, kończy 59 lat