Bates Motel: sezon 5, odcinek 4 – recenzja
Cały odcinek przemijał raczej powoli, jednak zakończenie pozostaje intrygujące – Norman Bates nareszcie zaczyna przypominać psychopatę.
Cały odcinek przemijał raczej powoli, jednak zakończenie pozostaje intrygujące – Norman Bates nareszcie zaczyna przypominać psychopatę.
Punktem wyjścia do rozpoczęcia odcinka numer cztery stało się oczywiście potrącenie Caleba przez Chicka. Powróciliśmy do naszych bohaterów, którzy błyskawicznie otrząsnęli się z traumy i przeszli do rozważań nad sposobem, w jaki najlepiej ukryć ciało. Zastanawiająca jest tu tylko reakcja Chicka. Rozumiem, że Norma(n) ma zaburzenia psychiczne, przez co nie umie właściwie ocenić sytuacji, ale on? Właśnie zabił człowieka, a wydawał się najmniej przejęty całą sytuacją. Było to tym dziwniejsze, że koniec końców to Chick zdecydował się wyprawić Calebowi „pogrzeb”. I to pogrzeb nie byle jaki, w iście średniowiecznym stylu – ułożył jego ciało na łodzi wśród kwiatów, a następnie podpalił i wypuścił na środek jeziora. Mamy XXI wiek, Bates Motel też stara się tego trzymać, zatem ta scena jest moim zdaniem zupełnie nieuzasadniona, dziwna i tak naprawdę chyba niepotrzebna.
Tymczasem Alex Romero wciąż wędruje, wędruje i wędruje... Mimo brzucha przypominającego durszlak jest w stanie rozpędzić się do ucieczki i jak gdyby nigdy nic zniknąć z podwórka, na którym został postrzelony. Udowadnia też, jak dobrym jest strategiem i kradnie apteczkę z karetki, którą sam podstawił pod niewłaściwy adres. Wreszcie pod koniec odcinka trafia do zaufanego domu, gdzie otrzyma pomocną dłoń. Może jednak szansę na dużą konfrontację z Normanem nie są przekreślone?
Większość odcinka minęła jednak pod znakiem buntu Normana. Chłopak coraz śmielej zaczyna sprzeciwiać się matce, pyskuje i stawia na swoim. Po raz pierwszy mieliśmy też do czynienia z rękoczynami, które pozostawiły widmową Normę w stanie dezorientacji. Wszystko mija dobrze, szczęśliwie i przyzwoicie, w dodatku, dla kontrastu wobec ujęć w ponurych barwach, zaserwowano nam sporą dawkę łagodnej muzyki i szereg pozytywnych piosenek... Jednak to wszystko wciąż tylko pozory – Normanowi może się wydawać, że panuje nad sytuacją, ale koniec końców nie ma najmniejszego prawa głosu. Doskonale widać to w jednej z końcowych sekwencji, gdy randka Normana z Madelyn Loomis powoli zaczyna przeistaczać się w coś więcej. Między dwójką bohaterów robi się coraz goręcej, iskry lecą we wszystkich kierunkach, aż tu nagle znajdujemy się na skraju przemiany chłopaka w mordercze alter ego. Towarzyszymy mu w proroczej wizji, która głosi, że Madelyn zginie z ręki Normy Bates. Nie wiem jak to możliwe, ale Norman otrząsnął się z omamu i zdołał uciec z domu. Zwykle w takich przypadkach dopadały go przecież zaniki pamięci, jednak tym razem musiało wydarzyć się coś innego. Cała ta scena w pewien sposób nostalgicznie przywróciła nas do pierwszych sezonów produkcji. Wtedy Norman również podbijał damskie serca i często lądował w łóżku z kobietami – jak nie z koleżanką ze szkoły, to z własną nauczycielką. Przez ostatnie sezony mogliśmy odpocząć od wątków romansowych. I według mnie bez nich było znacznie lepiej.
Pojawienie się postaci Madelyn w symboliczny sposób przywołuje do życia młodszą Normę Bates. Tak zdaje się uważać Norman, który widzi w dziewczynie ogromne podobieństwo do swojej matki i pożycza jej sukienki należące do zmarłej. Scena namiętnych pocałunków mogła być zatem odebrana przez nas dwuznacznie: oto Norman po raz pierwszy miał szanse zaspokoić swoje fizyczne żądze względem matki, do których sam tak naprawdę nigdy nie chciał się przyznać. Dziwnym było obserwowanie gorących pocałunków, zwłaszcza że mogliśmy widzieć przede wszystkim tył głowy Madelyn. Jej blond włosy naprawdę przypominały fryzurę Normy, a wizja kazirodczej relacji, choć tak naprawdę jest tu konieczna w swojej dosłowności, pozostawiła we mnie swego rodzaju niesmak. Istnieje jednak szansa, że na tym koniec miłosnych uniesień, a wizja Normana ma szansę się spełnić – gdy chłopak wraca do domu, odkrywa, że matki w nim nie ma. Madelyn jest zatem w śmiertelnym niebezpieczeństwie.
W tym momencie następuje też najciekawsze ujęcie w całym odcinku. Tuż przed napisami końcowymi Norman bez większej zapowiedzi i ostrzeżenia patrzy prosto w kamerę. Jest to zabieg znany z Psycho, gdzie oryginalny Norman Bates również pożegnał widzów świdrującym spojrzeniem. Do obłędu w oczach i przerażającego uśmiechu jeszcze daleko, ale wszystko jest na dobrej drodze. Warto też wspomnieć, że to pierwsze takie ujęcie od początku trwania serialu – zabieg demaskacji medium filmowego jest raczej rzadko spotykany w tego typu produkcjach. Tym symbolicznym gestem, jakim jest spojrzenie w oczy, zostaliśmy jako widzowie wciągnięci w psychozę Normana – chłopak doskonale wie, że jest obserwowany i daje do zrozumienia, że to jeszcze nie koniec. Przy monotonii odcinka, zakończenie mocne w swojej prostocie tym bardziej oddziałuje na widza.
Przyszły odcinek ma szansę wciągnąć w tę historię Emmę i Dylana. Podejrzewam, że w przeciwieństwie do odejścia Normy, śmierć Caleba nie przejdzie bez echa. Potencjalnie ciekawym pozostaje też wątek nowej pani szeryf, którą właśnie mieliśmy okazję poznać, a która zaczyna niebezpiecznie drążyć przeszłość, przyprawiając Normana o napady paniki. Razem z następnym odcinkiem znajdziemy się już w połowie finałowego sezonu. Akcja musi nabrać tempa.
Poznaj recenzenta
Michalina ŁawickaKalendarz premier seriali
Zobacz wszystkie premieryDzisiaj urodziny obchodzą
ur. 1965, kończy 59 lat
ur. 1984, kończy 40 lat
ur. 1967, kończy 57 lat
ur. 1989, kończy 35 lat
ur. 1988, kończy 36 lat