Biała księżniczka: odcinek 1 – recenzja
Data premiery w Polsce: 22 listopada 2024Biała księżniczka to nowy miniserial kostiumowy amerykańskiej stacji Starz, który kontynuuje wydarzenia z hitu Biała królowa. Oceniam bez spoilerów.
Biała księżniczka to nowy miniserial kostiumowy amerykańskiej stacji Starz, który kontynuuje wydarzenia z hitu Biała królowa. Oceniam bez spoilerów.
Bohaterką serialu The White Princess jest Elżbieta York, córka Elżbiety Woodwille, czyli tytułowej Białej królowej z poprzedniej serii. Fabuła rozgrywa się lata później, więc Elżbieta jest już dorosłą kobietą, a jej matka starszą, doświadczoną w dworskich intrygach panią. To wymusiło na twórcach znalezienie nowych aktorów do znanych nam ról, więc tak naprawdę pierwszy odcinek zmusza widza, znającego poprzednią historię, do zaznajomienia się z bohaterami i przyzwyczajenia się do nowych twarzy. W tym też leży pewien problem, bo jeśli znacie The White Queen, możecie poczuć się zagubieni w ciągłości wydarzeń. Chwila mija zanim zdamy sobie sprawę, kto jest kim i jaką rolę odgrywał we wcześniejszej produkcji. Kłopot w tym miejscu leży w prezentacji bohaterów, która jest dość ogólnikowa i chaotyczna. Można odnieść wrażenie, że twórcy potraktowali to w sposób powierzchowny, bo przecież widzowie znają te postacie z wcześniejszego serialu. Tylko przez to też, że mamy nowych aktorów i przeskok w czasie, nie działa to najlepiej. Przypuszczam, że nowi widzowie mogą czuć się jeszcze bardziej zmieszani.
Sama forma opowiadania historii jest praktycznie taka sama jak w The White Queen. Fabuła zatem opiera się na rywalizacji rodów, której polem bitwy są komnaty, a narzędziem dworskie intrygi. Te tutaj na razie kiełkują i tak naprawdę opierają się na dwóch postaciach, które będą najjaśniejszym punktem serialu. Pojedynek Elżbiety Woodwille z Małgorzatą Beaufort (matka króla Henryka) to coś, co najlepiej działa w premierowym odcinku. Zasługa leży w rękach dwóch charyzmatycznych aktorek, które czują się w takich rolach jak ryba w wodzie. Essie Davis jako Elżbieta jest inna niż jej młodsza wersja odgrywana przez Rebeccę Ferguson, ale zarazem są w nich podobieństwa. Natomiast Michelle Fairley doskonale znana z Gry o tron momentalnie wchodzi w rolę i zapomina się o tym, że grała w najsłynniejszym współczesnym serialu. Ich wspólne sceny mają w sobie wyjątkowe napięcie i można odnieść wrażenie, że w pewnym sensie obie panie rywalizują ze sobą o to, kto będzie bardziej podobać się widzom w swej roli. Bohaterki manipulują, knują i używają arsenału dostępnych sztuczek. Zatem polityka i intrygi są na pierwszym planie, tak jak w poprzednim miniserialu.
Różnica w porównaniu polega na centralnym wątku tytułowej księżniczki z królem Henrykiem. Nie jest to kiczowata historia miłosna, jak w poprzednim serialu, a wręcz coś kompletnie odwrotnego. Pewnie to się zmieni w trakcie rozwoju. Przynajmniej premiera sugeruje zupełnie inną relację, która nie będzie typowym romansidłem, ale raczej czymś prawdziwym, opartym na rywalizacji, polityce i dążeniu do odzyskania tronu. Pod tym względem The White Princess prezentuje się ciekawiej od poprzednika.
The White Queen potrafiła oczarować magnetyczną osobowością Rebekki Ferguson w tytułowej roli, która zaledwie kilka lat później przebiła się do Hollywood. Problem nowego serialu jest taki, że nie ma tutaj porównywalnej postaci. Jodie Comer jako Elżbieta York nie ma takiej charyzmy, a wręcz nawet trudno ją ocenić w tym pilocie. Czasem wydaje się zbyt wyprana z emocji, ciągłe naburmuszona i zła. Niby to wynika z fabuły, ale na razie trudno powiedzieć o niej coś dobrego. Nie czuć w niej czegoś, co jest godne tytułowej bohaterki. Być może jest tu pole do rozwoju, ale na razie ani nie razi, ani nie zachwyca. Raczej przeciętnie. Henryk w wykonaniu Jacoba Collinsa-Levy'ego jest o wiele ciekawszy jako ofiara manipulacji matki, która nie ma swojego zdania.
Jest to propozycja dla osób, którym dworska, melodramatyczna, czasem zbyt romansowa konwencja The White Queen przypadła do gustu i chce więcej. Ten serial oferuje to samo z lekką poprawą w paru detalach. Nic zachwycającego, ani porywającego. Plusem na pewno będzie większa spójność historii, bo tym razem miniserial oparty jest na jednej książce Philippy Gregory, więc nie będzie co odcinek przeskoków w czasie o wiele lat jak w poprzednim serialu. A to była jedna z największych wad Białej królowej, w której chcieli zawrzeć materiały z trzech książek w zaledwie 10 odcinkach.
Źródło: zdjęcie główne: materiały prasowe
Poznaj recenzenta
Adam SiennicaKalendarz premier seriali
Zobacz wszystkie premieryDzisiaj urodziny obchodzą
ur. 1965, kończy 59 lat
ur. 1984, kończy 40 lat
ur. 1967, kończy 57 lat
ur. 1989, kończy 35 lat
ur. 1988, kończy 36 lat