Billions: sezon 3, odcinek 2 – recenzja
Billions to jeden z najbardziej stylowych amerykańskich seriali. Twórcy przywiązują wielką wagę zarówno do oprawy audiowizualnej, kwestii technicznych, jak i kultury dialogów oraz warsztatu aktorów występujących w głównych i drugoplanowych rolach. Czy to jednak wystarczy, aby uczynić z Billions produkcję wybitną?
Billions to jeden z najbardziej stylowych amerykańskich seriali. Twórcy przywiązują wielką wagę zarówno do oprawy audiowizualnej, kwestii technicznych, jak i kultury dialogów oraz warsztatu aktorów występujących w głównych i drugoplanowych rolach. Czy to jednak wystarczy, aby uczynić z Billions produkcję wybitną?
Drugi odcinek trzeciej serii nie wyróżnia się niczym specjalnym na tle pozostałych epizodów. Przed Bobbym i Chuckiem wciąż piętrzą się góry kłopotów i różnorakich problemów. Panowie po zdobyciu takiego Mount Everestu nadal nie mogą pozwolić sobie na odpoczynek, bo na horyzoncie zarysowują się już kolejne szczyty trudności. Tym razem biznesowo ubezwłasnowolniony Axe walczy z przerostem ego i tym, że w jego własnej firmie nie on już rozdaje karty. Rhodes natomiast znów musi pobrudzić sobie rączki, matacząc na potęgę przy wyborze sędziów do procesu Axelroda.
Podobnie jak w poprzednich seriach panowie podchodzą do obowiązków zadaniowo, ale nie bez typowego dla siebie stylu. Są przecież bohaterami efektownego amerykańskiego serialu, więc do wywierania presji na sędziach i manipulacji pracownikami używają błyskotliwych fraz, ciętych ripost i mądrych, górnolotnych tez. Dlatego też serial, przy dość monotonnej i momentami przegadanej fabule, potrafi wciąż zachować atrakcyjność i przystępność. Duża w tym zasługa Damian Lewis i Paul Giamatti, którym po dwóch długich sezonach charyzma nadal wylewa się uszami. Panowie znają swoich bohaterów na wylot. Dobrze wiedzą, w którym momencie przycisnąć, a w którym poluzować, aby nadać opowieści odpowiednie tempo.
Podobnie jak w poprzednich seriach, Axe i Chuck tak mocno oddziałują na postacie drugoplanowe, że w zasadzie wątki poszczególnych osób orbitują wokół dwójki głównych bohaterów. Taylor, Wendy, Wags, Lara, Bryan i pozostali istnieją tylko po to, aby uzupełniać opowieść o dwóch samcach alfa. Jak na razie konflikt między Chuckiem a Bobbym znajduje się w zawieszeniu. Brakuje bezpośrednich konfrontacji, panowie są na etapie przegrupowań i przygotowań do bitwy. Dlatego też dane nam jest obserwować ich żołnierzy i sojuszników podczas swoistych manewrów bojowych.
Na tle postaci drugoplanowych z pewnością wyróżnia się Taylor, osoba, którą Axe traktuje praktycznie jako równą sobie. Bohaterka całkiem zmyślnie radzi sobie z kryzysem w Ameryce Południowej, czym zyskuje uznanie szefa. Równocześnie robi kolejny krok do uniezależnienia się od wszechwładnego finansisty. Relacje między tą dwójką są z jednej strony pełne szacunku, z drugiej bardzo uważne i pełne rezerwy. To jeden z lepszych motywów pierwszych odcinków trzeciej serii. Miejmy nadzieję, że wątek ten będzie się rozwijał w równie intrygującym kierunku.
Nowością w trzeciej serii jest z pewnością życie rodzinne Axe’a, które legło w gruzach. Bobby z pewnością nie należał do najuczciwszych biznesmenów w Ameryce, jednak cały czas był wierny żonie, a życie rodzinne stało u niego zawsze na pierwszym miejscu. Tradycjonalista – hochsztapler, można powiedzieć. Teraz wszystko się zmieniło. Małżeństwo się rozpadało, synowie zeszli na dalszy plan. Czyżby twórcy przygotowywali podłoże pod dekompozycję chodzącego ideału, jakim był Bobby Axelrod w dwóch poprzednich sezonach? Czyżby wreszcie odważyli się pokazać tego człowieka jako patologicznego socjopatę, cynicznie karmiącego się krzywdą innych?
Odpowiedź na to pytanie padnie zapewne w najbliższych odcinkach. Jak na razie dostajemy dość mocne sceny, podczas których Bobby konfrontuje się z Larą. Zestawione jest to z relacjami Chucka i Wendy, których małżeństwo dla odmiany staje się monolitem. Rhodes przeżywał ciężkie chwile w drugim sezonie. Teraz zdecydowanie jest na fali. Zarządza sędziami i manipuluje prokuratorami jak stary wyga. Wytrawny gracz mający poparcie kochającej żony kontra ubezwłasnowolniony oszust, którego życie rodzinne to jedna wielka pożoga. To tylko pozory? Czy szala zwycięstwa rzeczywiście przechyla się na stronę litery prawa?
Partia szachów prowadzona przez dwóch wytrawnych graczy trwa w najlepsze. Mimo że momentami wydaje się ona przydługa, jednostajna i nieurozmaicona, nie nudzi się ani przez moment, dzięki charyzmie zawodników, którzy w idealnie skrojonych garniturach co krok przerzucają się błyskotliwymi ripostami. W oczekiwaniu na donośne „szach mat!” delektujmy się więc rozgrywką, bo tak stylowa konfrontacja to zaprawdę uczta dla oczu i uszu.
Źródło: zdjęcie główne: Showtime
Poznaj recenzenta
Wiktor FiszDzisiaj urodziny obchodzą
ur. 1962, kończy 62 lat
ur. 1968, kończy 56 lat
ur. 1988, kończy 36 lat
ur. 1980, kończy 44 lat
ur. 1965, kończy 59 lat