Breslau - recenzja serialu
Data premiery w Polsce: 12 września 2025Breslau to pierwszy polski serial tworzony przez Disneya. Historia przenosi nas do przedwojennego miasta Breslau, które my dzisiaj znamy jako Wrocław. Nie rozumiem wielu rozwiązań fabularnych tej produkcji, jednak najważniejsze jest to, że ten serial jest co najwyżej bardzo przeciętny.

Breslau – niemiecka nazwa Wrocławia. To właśnie tutaj postanowiono umieścić akcję pierwszego polskiego serialu od Disneya. Co prawda wątków związanych z Polską jest w tym serialu jak na lekarstwo, i są prawie niezauważalne. Ktoś gdzieś przebąknie o naszym kraju, pojawią się polscy sportowcy, którzy nie mają imion ani nazwisk (a przecież nie jest wielkim problemem sprawdzić, którzy polscy zawodnicy odnieśli sukces w Berlinie w 1936 roku). Twórcom wystarczy, że pokażą twarze Mariusza Wlazłego, Anity Włodarczyk i Marii Andrejczyk. Była szansa, by puścić oko do widza, by pokazać rzeczywistych bohaterów, skoro akcja dzieje się w rzeczywistym świecie, ale z tego zrezygnowano.
Tak więc jeśli nastawialiście się na prawdziwie polski produkt od Disneya możecie delikatnie się rozczarować. Oglądając ten serial, miałem wrażenie, że jest on dość mocno wzorowany na pewnej amerykańskiej produkcji o Związku Radzieckim System (Child 44) tyle, że skala jest o wiele mniejsza i tego klimatu nie czuć aż tak mocno. Kiedy nazywasz serial Breslau, można by oczekiwać, że samo miasto będzie jednym z bohaterów opowieści, trochę jak Kraków w Vinci, czy Londyn w Tabu. Chciałbym podczas oglądania choćby na chwilę przenieść się w inną epokę. Nie tak dawno udało się coś takiego osiągnąć w produkcji z Pawłem Małaszyńskim. Belle Epoque to nie był serial wybitny, ale pod względem scenografii i kostiumów osiągnął poziom, do którego Breslau nawet się nie zbliżył. Równie dobrze historia mogła mieć miejsce w każdym innym mieście Rzeszy. Lipsku, Dreźnie i tak dalej. Wrocław nie staje się ani na moment integralną częścią opowieści.
No więc może chociaż aktorstwo się broni? I tak, i nie. Ireneusz Czop i Przemysław Bluszcz naprawdę dają radę. Pierwszy jako próbujący trzymać wszystkich krótko wysoko postawiony członek SS przejawia cechy prawdziwie czarnego charakteru. Drugi próbuje być dobrym, sprawiedliwym policjantem lawirującym między okrutną Rzeszą a policyjną moralnością. Obu panom nie można nic zarzucić. Co innego głównemu bohaterowi. Tomasz Schuchardt jako Franz Podolsky stara się być przekonujący, ale scenarzyści zrobili wszystko, by nie mógł wypaść zbyt dobrze. Ta postać jest zbudowana zbyt absurdalnie. Miało być oryginalnie, zaczepnie, momentami nawet zabawnie. Wyszła mało spójna, nielogiczna groteska, w której dziur jest więcej niż w szwajcarskim serze. Alkoholik, hazardzista, hulaka, macho. To są słowa, które teoretycznie opisują całą postać Franza. Co chwila ktoś mówi jeszcze, że to genialny śledczy, ale nie za bardzo widać to na ekranie. Napiszę tylko, że Podolsky powinien starać się jak najmniej podpaść wkurzonym na niego przełożonym, tymczasem on bezkarnie ich obraża, grozi im, okazuje notoryczny brak szacunku i wszystko to uchodzi mu płazem, mimo że za zdecydowanie mniejsze rzeczy inni płacą głową. Nie ma najmniejszego powodu, by kibicować temu człowiekowi. Wręcz przeciwnie cały czas czekałem, kiedy wreszcie ktoś wywali go na pysk z roboty, do której nijak się nie nadaje. Franz to niewdzięczny, bucowaty cham, który nie robi zbyt wiele, by rozwiązać śledztwo, które prowadzi.
To kolejny problem tego serialu. Śledztwo, które ma być osią, tak naprawdę przez większą część czasu znajduje się na drugim planie. Za to dłużej widzimy relację między Franzem a jego żoną. Nie rozumiem kolejnego rozwiązania scenariuszowego. Dlaczego z Leny (granej przez Sandrę Drzymalską) zrobiono kobietę niezwykle wulgarną, przesadnie wyuzdaną, praktycznie pustą w środku. Jej gra ogranicza się do rzucania mięsem i wypowiadania kolejnych coraz mniej smacznych seksualnych aluzji. I tyle. Nie ma w tym żadnej większej głębi. A jej relacja z mężem to jedna wielka kłótnia. Ktoś uważał, że takie rozwiązanie będzie ciekawe, że pokaże swego rodzaju patologiczne współuzależnienie. Nic z tych rzeczy. I nawet zaskakujące zakończenie tego wątku nie ratuje niestrawnego ogółu.
Ciężko znaleźć w tym wszystkim jakieś większe pozytywy. Gdzieś w tle słychać jakieś wspominki o zbliżającej się olimpiadzie, ale nie czuć jakiegoś specjalnego napięcia z tym związanego. Od czasu do czasu widzimy nieco karykaturalną postać brytyjskiego korespondenta, który ma rzekomo ukazać to, jak Rzesza dbała o swój wizerunek w „zachodnich” mediach. Jednak Breslau to nie jest wielkie widowisko historyczne, nie widać, by pracowali przy tym ludzie znający się na okresie, który obrazują, nie ma w tym duszy, nie widać choćby niewielkiego zaangażowania, odrobiny większego researchu. Przedwojenny Wrocław nie kipi, nie jest ogromnym tyglem, w którym gotuje się od antysemityzmu, od jakiejś wrogości polsko-niemieckiej. To bardziej takie kameralne małe miasteczko, głęboka prowincja, w której wszystko ma małą skalę.
A jak dołożymy do tego dłużyzny, kiepski montaż i fatalnie dobraną muzykę, która niszczy resztki klimatu, to zostanie nam tylko średnio angażująca historia, ze zbyt późnym twistem fabularnym. To nie jest dobry kryminał, to nie jest dobry serial. To nie jest dobre otwarcie Disneya w Polsce.
Poznaj recenzenta
Jakub Jabłoński


naEKRANIE Poleca
ReklamaDzisiaj urodziny obchodzą
ur. 1973, kończy 52 lat
ur. 1947, kończy 78 lat
ur. 1986, kończy 39 lat
ur. 1989, kończy 36 lat
ur. 1960, kończy 65 lat

