Burnout Paradise Remastered: Welcome to the Jungle – recenzja gry
Data premiery w Polsce: 16 marca 2018W 2008 roku świat otrzymał fenomenalną grę Burnout Paradise. Teraz, po dekadzie, świat znów otrzymał Burnout Paradise z podtytułem Remastered. Najlepsze jest to, że gra bawi tak samo dobrze, jak wtedy.
W 2008 roku świat otrzymał fenomenalną grę Burnout Paradise. Teraz, po dekadzie, świat znów otrzymał Burnout Paradise z podtytułem Remastered. Najlepsze jest to, że gra bawi tak samo dobrze, jak wtedy.
W dzisiejszych czasach nie robi się arkadowych gier samochodowych. Niszę tę wypełnia Electronic Arts ze swoim remasterem kultowej, wspaniałej, fenomenalnej gry Burnout Paradise od studia Criterion. Niszę można uznać za wypełnioną w całości, bo gra, chociaż trąci delikatnie myszką, jest tak samo dobra, jak przed dekadą i niczego innego – lepszego – w tym segmencie nie wymyślono.
Pierwotne piękno
Wyścigi samochodowe w grach to gatunek tak stary, jak stare są gry wideo. Założenia są piekielnie proste: dać graczom odjechane fury, kawałek trasy i to wszystko. Pierwotne i jakże proste, niczym budowa cepa. Żeby odnieś sukces, trzeba to tylko dobrze ubrać i zapakować w ładną szatę. Właśnie tę prostotę wykorzystuje Burnout Paradise i teraz Burnout Paradise Remastered. Jedź szybko, wywołaj masę chaosu, zdobądź jeszcze lepszy samochód i wywołaj jeszcze więcej chaosu. Pierwotne, ale jakże piękne. Jakże wspaniałe i pełne wspomnień z lat minionych. Przez grę przemawia spora doza nostalgii, może oczywiście wpływać to na mój osobisty odbiór gry, ale do szczęścia mi więcej nie potrzeba.
W dzisiejszych czasach gry wyścigowe przyzwyczaiły nas do określonego scenariusza, czasem nawet fabularnego. Fabularyzowana gra wyścigowa? To nie dla mnie! Ja chcę zwykłą, czystą przyjemność płynącą z przemierzania dziesiątek tysięcy kilometrów, bez zastanawiania się nad fabularnym tłem. Takich emocji zwykle dostarczają symulatory, ale teraz znów jest Burnout. Gra, w której siadam za sterami jednego z kilkudziesięciu samochodów i wciskam pedał gazu do dechy i jadę, jadę, jadę, aż nie przedzwonię z całym impetem w ścianę oglądając przy tym animację z kultowym już tekstem „wrecked”. I wiecie co? Cieszę się. Jak dziecko. Znów w tym miejscu przez grę przemawia pierwotna forma wyścigów, oczywiście z przymrużeniem oka, ale jednak wyścigów.
System gry sprowadza się do jednego – do ścigania się. Od początku gracz otrzymuje cały teren, bez niewidzialnych ścian czy lokacji dostępny dopiero po uzyskaniu licencji X, Y, Z. Całe olbrzymie Paradise City stoi przed nami otworem. Wkraczamy do gry i możemy robić co nam się podoba. Eventy w grze też są banalnie proste. Oprócz podstawowych wyścigów jest kilka innych trybów, jak Pirat, 1vs1, Ścigany, Kaskaderka i inne. Każdy z nich cechuje się swoimi prawami, których zrozumienie nie jest jakoś szczególnie skomplikowane. I znów kłania się tutaj… prostota sama w sobie. Trzeba je zwyciężać, żeby zdobywać kolejną nową licencję. Aby zdobyć jej wyższy poziom trzeba zwyciężyć w szeregu konkurencji. Z każdym kolejnym poziomem jest ich więcej.
Oprócz tego gracze mają masę, ale to naprawdę masę aktywności poza główną osią gry. Mamy tutaj 400 ogrodzeń do zniszczenia, 120 bilbordów, w które trzeba wjechać, kilkadziesiąt skoków nad przepaściami do wykonania i wiele innych rzeczy do odkrycia. To tylko w podstawce, a nie zapominajmy o dodatku, Paradise Island, które również znajdziemy w Burnout Paradise Remastered. To sprawia, że aby wszystko w grze odblokować, trzeba w niej spędzić dobre kilkadziesiąt godzin. To mnóstwo zawartości w przystępnej dla odbiorcy cenie. Tyle dodatków ile Criterion stworzył do oryginału, tyle właśnie jest w edycji Remastered. Nie są to byle jakie dodatki, bo oprócz paczek samochodowych mamy tutaj olbrzymią Wyspę i motocykle, które nieco zmieniają podejście do rozgrywki.
Dobra gra z dobrą nutą
Chyba nikt nie wyobrażał sobie, że w odświeżonym wydaniu zabraknie DJ Atomika i kultowej, równie dobrej, co sama, gra ścieżki dźwiękowej. Przemierzanie Paradise City oraz Island przy akompaniamencie Guns‘N’Roses, Alice in Chains, Brand New, Depeche Mode i wielu innych znanych wykonawców, tylko zwiększa apetyt na grę. Postarano się, żeby oryginalna ścieżka dźwiękowa naturalnie dostępna była w remasterze. I jest. Przy takim akompaniamencie czas spędzony z grą mija błyskawicznie. Ani się obejrzycie, a od uruchomienia gry minie już któraś z kolei godzina, w Wy ciągle gracie. Burnout Paradise Remastered wciąga i nie chce puścić.
Ząb czasu zrobił swoje
Zdecydowanie najsłabiej gra prezentuje się od strony… graficznej. Pamiętajmy, że jest to tytuł, który w oryginalne wersji ma już 10 lat. Starano się bardzo, żeby ukryć to pod powłoką z rozdzielczością HD. Wszystkiej jednak nie da się zremasterować. W ruchu do gry nie mam żadnego zastrzeżenia. Model jazdy jest świetny, a że pędzi się ulicami wielkomiejskiej dżungli to się człowiek nie przygląda otoczeniu. To zresztą i tak w pędzie prędkości rozmywa się. Jednak kiedy zatrzymamy się, odsapniemy trochę i przyjrzymy się otaczającemu nasz samochód światu, to widzimy, niedociągnięcia.
Wiele dobrych słów trzeba powiedzieć o pojazdach, które wyglądają zdecydowanie lepiej niż w oryginale i postarano się, żeby prezentowały przyzwoity poziom.
Burnout Paradise Remastered to idealny prezent na dziesięciolecie pierwowzoru. To co, że już kiedyś czy to na PC czy na ówczesnych konsolach ograliście tę grę, warto do niej wrócić. Nadgryziona zębem czasu oprawa graficzna blednie przy poezji gemaplayu oraz doskonałej nucie i obszernej zawartości dostępnej na wyciągnięcie ręki od razu po uruchomieniu gry. Starsi, którzy zjedli przysłowiowe zęby na oryginale, z miłą chęcią zanurzą się ponownie w odświeżonym wydaniu. Młodsi natomiast dzięki grze mogą zapoznać się z jednym z najlepszych tytułów wyścigowych w historii gier wideo. Zarówno jedni jak i drudzy nie będą zawiedzeni.
PLUSY:
+ prostota rozgrywki,
+ mnóstwo zawartości w cenie,
+ doskonała grywalność,
+ oprawa muzyczna,
+ świetna destrukcja,
+ uczucie swobody.
MINUSY:
- oprawa graficzna,
- archaiczna nawigacja.
Źródło: fot. EA
Poznaj recenzenta
Michał CzubakDzisiaj urodziny obchodzą
ur. 1971, kończy 53 lat
ur. 1986, kończy 38 lat
ur. 1985, kończy 39 lat
ur. 1970, kończy 54 lat
ur. 1978, kończy 46 lat