Cape Town: sezon 1, odcinek 1 – recenzja
O seriale kryminalne możemy być naprawdę spokojni. Często trafiają się produkcje, które są totalnym niewypałem, ale na szczęście tendencja jest raczej zwyżkowa i częściej pojawiają się perełki. Jedną z nich jest serial nakręcony w RPA, który ogląda się z nieskrywaną przyjemnością dzięki fachowej pracy operatora i lokalizacji, którą wybrano.
O seriale kryminalne możemy być naprawdę spokojni. Często trafiają się produkcje, które są totalnym niewypałem, ale na szczęście tendencja jest raczej zwyżkowa i częściej pojawiają się perełki. Jedną z nich jest serial nakręcony w RPA, który ogląda się z nieskrywaną przyjemnością dzięki fachowej pracy operatora i lokalizacji, którą wybrano.
Serial Cape Town powstał dzięki międzynarodowej koprodukcji player.pl i all-in-production GmbH. Owocem jest ekranizacja światowego bestsellera autorstwa Deona Meyera pt. Dead Before Dying. Trzeba przyznać, że twórcy w efektowny sposób przenieśli literacką treść pełną zagadek i morderstw na szklany ekran. Kłamstwa i manipulacje świetnie oddają klimat pasujący nie tylko do Kapsztadu, ale także skandynawskich kryminałów. Fabuła toczy się wokół kapitana kapsztadzkiej policji, Mata Jouberta, który pomimo osobistej tragedii musi stanąć do walki z seryjnym mordercą. Miasto poruszone jest po odnalezieniu zwłok młodych europejskich modelek.
Zaraz potem padają kolejne ofiary, ale tym razem są to biali mężczyźni. Do kapitana Jouberta zostaje przydzielony dużo młodszy partner, Sanctus Snook. Trudno oprzeć się wrażeniu, że nowy członek załogi skrywa jakąś tajemnicę, która dodatkowo może być powiązana ze śmiercią żony Jouberta. Całość potrafi budować napięcie, a intryga jest dobrze zbudowana. Mimo momentami kiepskich dialogów, które potrafiły wyglądać kiczowato i patetycznie, mamy szczyptę dobrego humoru.
Oczywiście Cape Town na tle innych tego typu produkcji nie wyróżnia się absolutnie niczym. Po pierwszym odcinku nie można również wiele napisać na temat całej historii, ale już teraz wiadomo, że nie jest niczym odkrywczym. Należy jednak pochwalić twórców za umiejętne wprowadzenie w fabułę. Całość działała według pewnego schematu: gwałtowny start, a potem uspokojenie, by zaraz znowu czymś zaskoczyć. Widz autentycznie wkracza w świat pełen intryg i nie zamierza z niego wychodzić, dopóki nie pozna prawdy. Bardzo dobre wrażenie buduje świetna sceneria i przerywniki pokazujące malownicze miasto. Czasami było ich zbyt dużo i nie zawsze w odpowiednich miejscach, ale jak najbardziej na plus. Pierwszy odcinek służył przede wszystkim nakreśleniu wydarzeń i przedstawieniu dwójki najważniejszych bohaterów. Zabrakło zatem miejsca na coś więcej, niż zostało to pokazane, a końcówka była coraz bardziej nużąca.
Wcześniej wspomniałem o kiepskich dialogach - szczególnie podczas rozmów ze świadkami, które wypadły naprawdę blado. Relacje pomiędzy dwójką bohaterów również na plus, ale trudno oprzeć się wrażeniu, że ich kłótnie były tylko typowym zapychaczem czasu ekranowego. Wiadomo przecież, że i tak dojdą do porozumienia. Wciąż czekamy na pojawienie się Marcina Dorocińskiego i miejmy nadzieję, że ponownie pokaże swój bogaty wachlarz umiejętności.
Cape Town nie jest tragedią, ale też nie zwala z nóg. Sprawdzone schematy, którymi twórcy sprawnie się posługują, i postać kapitana Jouberta to główne atuty pilota. Ponieważ to tylko jeden odcinek, wciąż jest nadzieja na świetny kryminał.
Źródło: zdjęcie główne: fot.: Materiały prasowe Player.pl
Poznaj recenzenta
Michał KujawińskiDzisiaj urodziny obchodzą
ur. 1998, kończy 26 lat
ur. 1984, kończy 40 lat
ur. 1978, kończy 46 lat
ur. 1949, kończy 75 lat
ur. 1970, kończy 54 lat