Castle Rock: sezon 1, odcinki 1-3 – recenzja
Castle Rock to nowy serial platformy Hulu oparty na motywach znanych z powieści mistrza grozy, Stephena Kinga. Oceniam pierwsze trzy odcinki produkcji.
Castle Rock to nowy serial platformy Hulu oparty na motywach znanych z powieści mistrza grozy, Stephena Kinga. Oceniam pierwsze trzy odcinki produkcji.
Castle Rock to mała miejscowość, w której jedynym miejscem zatrzymującym wzrost bezrobocia wydaje się być więzienie Shawshank. To właśnie naczelnik tego przybytku w pierwszych minutach produkcji postanawia odebrać sobie życie w bardzo drastyczny sposób. Przybyła na jego miejsce nowa zarządczyni placówki każe zbadać nieuczęszczany od dawna blok więzienia. Tam strażnicy natrafiają na zamkniętego w klatce młodego mężczyznę. Ten praktycznie nic nie mówi, jedyne słowa, które wypowiada, brzmią: Henry Matthew Deaver. Tak się składa, że mężczyzna, o którym mówi nieznajomy, jest prawnikiem pochodzącym z Castle Rock. Henry postanawia zbadać sprawę i wrócić do miejsca, które wywołało u niego traumę. Wielu mieszkańców miasteczka bowiem nadal wierzy, że wiele lat wcześniej to młody Deaver zabił swojego ojca. Henry zagłębia się w sprawę tajemniczego więźnia, wokół którego zaczynają dziać się coraz dziwniejsze rzeczy.
Książki Stephena Kinga reprezentują przede wszystkim specyficzny, posępny, mroczny, ale przy tym bardzo wciągający klimat. Na szczęście twórcom serialu w pełni udało się go oddać na ekranie. Castle Rock w ich wydaniu to miasto pełne tajemnic, wokół którego wytwarza się aura mistycyzmu grozy wymieszanych z rzeczywistością. To wrażenie staje się w tej produkcji wręcz namacalne, dlatego tak dobrze ogląda się prezentowaną na ekranie historię. A ta jest bardzo interesująca. Scenarzyści zmyślnie balansują pomiędzy kilkoma równorzędnymi wątkami, nie gubiąc przy tym sensu poszczególnych opowieści. Ten mroczny klimat staje się silnym wsparciem, ba, nawet powiedziałbym, że równorzędnym parterem dla intrygi zawartej w tej mrocznej scenerii. Twórcy nie silą się na wymuszone zagrania, aby przestraszyć widza. W tym wypadku Castle Rock jest idealnym przykładem sentencji mniej znaczy więcej. Zamiast bicia dosłownością wystarczy ukazanie posępnego pleneru, szybki najazd kamery na dane miejsce, stworzenie wrażenia osaczenia czy zmyślny jumpscare. Umówmy się, jestem chyba najbardziej zmęczoną osobą używaniem tego ostatniego triku przez twórców horrorów. Jednak tutaj mamy do czynienia z ich minimalną ilością, która nie ma służyć sileniu się na przerażenie odbiorcy. Raczej w tym wypadku są to bardzo dobre zaakcentowania danej sceny, świetnie grające z klimatem historii.
Zdecydowanie pierwsze skrzypce w produkcji póki co gra André Holland jako Henry Deaver. Nie jest może wybitny w swojej kreacji, ale za to dobrze sobie radzi grając człowieka, który za maską ambicji, luzu i dobroci kryje traumę. Holland nie szarżuje w swojej kreacji, gra ją na spokojnych nutach i to przekłada się pozytywną ocenę jego roli. Na wielki brawa zasługuje Bill Skarsgård jako tajemniczy więzień. Aktor nie wypowiedział w pierwszych odcinkach zbyt wielu słów, ale jego gra niuansami, gestami i mimiką twarzy sprawia, że czuć jego grozę bez wielkiej ekspresji. Skarsgard udowadnia tutaj, że nawet bez tony charakteryzacji może równie mocno przerażać jak klaun Pennywise, w którego również się wciela. Trzeci epizod daje nam wgląd w interesującą relację, która kreuje się na ekranie między postaciami więźnia a Deavera. Możemy być zatem świadkami albo ciekawej symbiozy lub mrocznej gry tej dwójki. Czekam z niecierpliwością, jak rozwinie się wątek tego duetu.
Ne do końca za to przekonuje mnie na razie wątek Molly Strand granej przez Melanie Lynskey. Aktorka świetnie sprawdza się w repertuarze komediowym, co wiedzą doskonale fani serialu Two and a Half Men. Jednak w tym wypadku widać, że ta dramatyczna kreacja nie do końca pasuje Lynskey. Mam nadzieję, że to się zmieni, ponieważ jej wątek ma ogromny potencjał narracyjny i bardzo dobrze przeplata się z innymi liniami fabularnymi. Na uwagę zasługuje również postać Zalewskiego, neurotycznego, tajemniczego pracownika więzienia, który stanowi dobrą kontrę do Henry'ego Deavera. Jednak chyba największą frajdą dla fanów Kinga jest odkrywanie elementów z jego książek zawartych w produkcji. Mamy zatem więzienie Shawshank, postać, która nazywa się Torrance oraz policjanta Pangborna, a to tylko kilka ze smaczków, a będzie ich na pewno jeszcze więcej.
W tym momencie mogę spokojnie powiedzieć, że Castle Rock zajmuje wysoką pozycję wśród produkcji inspirowanych książkami Kinga. Twórcom udało się przenieść na ekran klimat z powieści pisarza dodając ciekawy koncept fabularny i naprawdę dobrze napisane postacie. Serial jest dla mnie jednym z najciekawszych, nowych projektów w tym roku.
Źródło: zdjęcie główne: Patrick Harbron/Hulu
Poznaj recenzenta
Norbert ZaskórskiDzisiaj urodziny obchodzą
ur. 1962, kończy 62 lat
ur. 1968, kończy 56 lat
ur. 1988, kończy 36 lat
ur. 1980, kończy 44 lat
ur. 1965, kończy 59 lat