Charmed – sezon 2, odcinki 9-14 - recenzja
Czarownice powróciły z zupełnie nową fabułą. Duch ciemności odszedł na razie w zapomnienie, a nasze czarownice mają do czynienia z zupełnie nowym zagrożeniem… Pytanie tylko, czy od tego bogactwa wątków nie robi się niepotrzebny nadmiar. I czy da się to wszystko razem zgrabnie połączyć?
Czarownice powróciły z zupełnie nową fabułą. Duch ciemności odszedł na razie w zapomnienie, a nasze czarownice mają do czynienia z zupełnie nowym zagrożeniem… Pytanie tylko, czy od tego bogactwa wątków nie robi się niepotrzebny nadmiar. I czy da się to wszystko razem zgrabnie połączyć?
Pierwsza rewelacja – ojciec Mel i Maggie żyje, a wraz z nim przychodzą nowe kłopoty. Miło w końcu poznać człowieka, który odcisnął takie piętno na siostrach i poznać jego wersję całej historii. I przyznam szczerze, mam nadzieję, że powróci co jakiś czas, tak jak ojciec oryginalnych Czarodziejek bo zawsze wprowadził trochę świeżości do serialu. Wraz z nim mogliśmy również poznać zupełnie nowych bohaterów takich jak Julian, który, oprócz bycia głównym rywalem do serca Macy, ma również niepodważalnie bardzo złą ciotkę i nowe zauroczenie Mel, o którym nie można powiedzieć nic więcej, poza tym, że jest sympatyczną barmanką.
Po tych kilku odcinkach, ciężko mi powiedzieć coś definitywnie pozytywnego o najnowszych Charmed. Mam wrażenie, że pewne wątki są zamęczone już na śmierć, inne nie fascynują na tyle, by się nimi bardziej zainteresować. Weźmy na przykład Maggie, która wciąż próbuje udowodnić, że dorosła. Jej moce się bardzo przydają podczas tej części sezonu, z czego się cieszę, bo moce Phoebe zawsze wydawały mi się trochę zbyteczne po pierwszych kilku minutach każdego odcinka gdy dostawała wizji. Jednak cały trójkąt pomiędzy nią, Parkerem a Jordanem męczy. Zwłaszcza że niestety między nią samą a sportowcem rozwija się coś więcej i przyznam szczerze, że jestem zawiedzona. Miałam nadzieję na pokazanie przyjaźni damsko-męskiej, która nie przeradza się w nic więcej. Teraz jednak tylko czekam na moment aż Jordan zerwie ze swoją dziewczyną i w końcu rzuci się w ramiona najmłodszej czarodziejki. To will they or won’t they nie byłoby takie złe, ale jest go po prostu za dużo.
Jednak najbardziej żal mi w tym wszystkim Parkera, który wciąż się stara, mimo okoliczności, w jakich się znajduje. Mam wrażenie, że twórcy pragnęli dać nowe zauroczenie Maggie, kompletnie odcinając się od pierwszego sezonu. Przez co robią z Parkera tego złego – i wychodzi im to o wiele gorzej niż z oryginalnym Colem, a bogowie mi świadkiem, że jestem pierwszą antyfanką tamtego rozwiązania. Tylko jak Cole’owi zmienili paskudnie charakter, to Parkera wciąż wprowadzają w okropne sytuacje i udają, że jest zły. Co nie jest fair. Z jednej strony rozumiem, że chcieli pokazać, iż miłość toksyczna jest zła, tylko Parker nie jest toksykiem, a ofiarą tego wszystkiego, w czym się znalazł. Więc tym bardziej pojawia się irytacja, nie tylko na całą sytuację, ale również na zachowanie Maggie. A zwłaszcza na wybielanie Jordana, który niczym rycerz roku 2020 po prośbie Parkera, by uważał na jego ukochaną, odpowiada, że Maggie sobie poradzi świetnie sama. Fanfary zabrzmiały, feministki krzyknęły w zachwycie, a mi została jedynie podniesiona brew z dużą dozą sceptycyzmu.
Nie lepiej dzieje się w trójkącie Macy-Harry-James-Abigail-Julian-Twoja sąsiadka z góry. Mamy następny przykład schematu will they or won’t they, tylko możemy coraz bardziej gubić się, kto powinien „will” a kto „won’t”. Ja tak jak na początku byłam fanką pomysłu na Harry’ego i Macy, czuję się coraz bardziej zniesmaczona. Cały ten wątek powinien zostać rozwiązany lata świetlne temu, a nie dodawać nowe pionki do tej konfiguracji. Z drugiej, tu są choć ciekawi bohaterowie. O Jamesie trochę zapomniano podczas tej części sezonu, jednak patrząc na ostatni odcinek wiemy już, że powróci pełna parą (tzw. pun intended) i oby jak najszybciej. Abigail to malutkie światełko w tunelu tego sezonu, choć też mam wrażenie, że coraz częściej robi się z tego Abigail Show niż serial o siostrach. Julian to przy tym wszystkim najmniej interesująca postać, ale patrząc na jego ciotkę, mam wielką nadzieję, że coś z niego będzie. Coś więcej niż „Ojej, moja ciotka jest zła, co ja mam teraz zrobić, jestem taki dobry i biedny”.
Jednak najgorzej przy tym wszystkim wypada wątek Mel, którego po prostu nie ma. Przez chwilę miałam nadzieję co do postaci Kat, która zaczęła nabierać rumieńców. Chyba jednak zbyt dużych, bo po co rozwijać mitologię świata i wzbogacić ją o osoby z magicznymi darami, które jednocześnie nie są wiedźmami. Nie, lepiej zamiast tego wprowadzić nową osobę, barmankę. Nie wiem, może będzie z nią coś jeszcze ciekawszego, ale jestem przerażona tym, jak traktuje się postać Mel w tym sezonie.
Nie będę ukrywać, jestem coraz bardziej zmęczona tym sezonem. Mam wrażenie, że kręcimy się w kółko, gdy od 14 odcinków siostry wciąż nie mają pełnej mocy, a wyczekiwana kulminacja nie nadchodzi. Co z Jamesem i Harrym? Co z tajemniczą sektą ciotki Juliana? Co ze związkami wszystkich bohaterów? Czy ten serial ma w ogóle sens? Nie wiem, nie wiem, nie wiem i jeszcze raz: nie wiem. Ale ktoś powinien w końcu producentom powiedzieć, że już od ładnych paru dekad nie czeka się ze wszystkimi odpowiedziami aż do końca sezonu. A jak na razie, boję się tego, że to nas czeka. Nadmierna liczba wątków i szybkie (a także mierne) rozwiązanie ich wszystkich w ostatnim odcinku sezonu. Obym się myliła.
Źródło: fot. materiały prasowe
Poznaj recenzenta
Anna OlechowskaDzisiaj urodziny obchodzą
ur. 1970, kończy 54 lat
ur. 1969, kończy 55 lat
ur. 1964, kończy 60 lat
ur. 1973, kończy 51 lat
ur. 1977, kończy 47 lat