Życie nie zawsze jest takie, jak je sobie wymarzyliśmy za młodu. Tą gorzką prawdą rozpoczyna się najnowsza produkcja wytwórni Pixar. Joe (Jamie Foxx) jest nauczycielem muzyki i stara się ze swoimi uczniami wykonać utwór Mercer Ellingron Things Ain’t What They Used To Be, co młodzieży wychodzi średnio. Zwłaszcza, że większość z nich nie ma serca do nauki muzyki. Chcieliby być gdzieś indziej. I nie ma co się im dziwić, sam Joe chciałby być gdzieś indziej, chciałby być w ogóle kimś innym. Od najmłodszych lat marzył o tym, by grać jazz na scenie, by wypełniać kluby, dzielić się z ludźmi swoim talentem, a nie siedzieć w obdrapanej sali, ucząc młodzież, która tego nie chce. Pojawia się jednak szansa, by to zmienić. Dorothea Williams, legenda jazzu, potrzebuje nowego pianisty do zespołu i Joe jest na jej krótkiej liście. Niestety, roztargniony muzyk wpada do kanału i jego życie kończy się przedwcześnie. To go jednak nie powstrzyma. Nie zamierza się poddać, planuje wrócić do porzuconego ciała, by spełnić swoje marzenie i zagrać koncert, gdyż uważa, że to jego przeznaczenie. Na tę chwilę przygotowywał się całe życie i nie ma zamiaru jej przegapić. Nawet śmierć go nie powstrzyma. I o tym jest całe Co w duszy gra. O poszukiwaniu sensu życia i nauczeniu się jak czerpać radość z małych rzeczy, które nas otaczają. Niestety, by się tego nauczyć Joe będzie musiał wszystko stracić i trafić do czegoś na kształt czyśćca, gdzie doświadczone dusze pomagają ukształtować się młodym, wybierającym się na ziemię, by dać nowe życie. By jednak to zrobić muszą znaleźć inspirację, a to nie jest takie proste. Reżyserem tej animacji jest Pete Docter twórca Odlotu i W głowie się nie mieści, czyli moim zdaniem najlepszych produkcji w historii Pixara. Jego filmy zawsze chwytają za serce, a z oczu wielu wyciskają łzy. Opowieści przez niego prezentowane nigdy nie są przesadnie banalne. Zawsze skłaniają do głębszej refleksji zarówno młodszych widzów jak i tych starszych. Tym pierwszym dodatkowo pomagają uporać się z emocjami i zrozumieniem pewnych prawd życiowych. W przypadku Co w duszy gra twórcy chcą powiedzieć widzom, że parcie na oślep do celu nie jest tego warte, bo w tym całym pędzie przestajemy zwracać uwagę na to, co czyni życie wartościowym - na te małe rzeczy jak pyszny kawałek pizzy, jesienne liście tańczące na wietrze czy ludzie, których często spotykamy na swojej codziennej drodze np. w zakładzie fryzjerskim, ale nigdy nie interesujemy się ich historiami, tylko opowiadamy wyłącznie o sobie. Czasem warto jest zatrzymać się i po prostu nacieszyć się tym, co jest wokół nas. Mam pewien problem z najnowszą produkcją Doctera. Odnoszę wrażenie, że reżyser nie za bardzo wiedział do kogo chce swoją opowieść skierować. Bardzo się szarpie w konstrukcji całej historii. Gdy robi się zbyt poważnie, sięga po sprawdzony i trochę ograny wątek komediowy, czyli zamianę ciał. I tak młoda dusza ląduje w ciele Joe i dostaje taką jazdę próbną w prawdziwym świecie, by przekonać się co traci, a nasz bohater ląduje w ciele kota, który będzie jej towarzyszył. Ten zabieg powoduje, że produkcja jest nierówna. Na oddzielny akapit zasługuje tutaj przepiękna muzyka autorstwa Jona Batiste’a. Jazzowe nuty znakomicie łączą się z nowojorskim, jesiennym klimatem. Nadają temu miastu duszy i sprawiają, że staje się ono magicznym miejscem. Co w duszy gra może i odstaje od czołówki produkcji Pixara, ale wciąż jest to świetnie wykonana animacja, w którą włożono dużo serca. Nie jest to skok na kasę, jak to temu studiu i Disneyowi się zdarzało w przeszłości przy takich potworkach jak Auta 2 czy Samoloty. Dostajemy historię z morałem, która jednych zachwyci a innych trochę rozczaruje swoim banałem. Ja zaliczam się do tej pierwszej grupy.
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj