Cztery córki - recenzja filmu
Data premiery w Polsce: 15 marca 2024Cztery córki to nominowana do Oscara produkcja, która porusza wiele trudnych tematów. O czym tak naprawdę opowiada dokument Kaouther Ben Hanii?
Cztery córki to nominowana do Oscara produkcja, która porusza wiele trudnych tematów. O czym tak naprawdę opowiada dokument Kaouther Ben Hanii?
To nie jest typowy film. Chciałem to zaznaczyć na wstępie, ponieważ podejście do tej produkcji jak do zwykłego filmu byłoby krzywdzące zarówno dla samego dzieła, jak i jego odbioru. Cztery córki to międzynarodowa koprodukcja Francji, Tunezji, Niemiec i Arabii Saudyjskiej, która została nominowana do tegorocznych Oscarów w kategorii Najlepszy pełnometrażowy film dokumentalny. A została wyreżyserowana przez Kaouther Ben Hanię, która w 2021 roku otrzymała nominację do prestiżowej statuetki za dzieło Człowiek, który sprzedał swoją skórę.
Opowieść o losach Olfy Hamrouni i jej tytułowych czterech córkach nie jest produkcją typową, ponieważ łączy cechy wielu gatunków filmowych. Nie jest jedynie dokumentem – choć nominacja jest zasłużona. W filmie Kaouther Ben Hanii pojawiają się znamiona fabularyzowane, ale zostały one ograne w bardzo ciekawy i zgrabny sposób. Postaram się wytłumaczyć dlaczego.
Tytuł filmu sugeruje, że głównymi bohaterkami są cztery córki, ale w rzeczywistości w centrum opowieści znajduje się matka, Olfa Hamrouni, która opowiada o swoim życiu. Nie jest to jednak produkcja fabularyzowana, przynajmniej nie w pełni. Cztery córki opierają się na dwóch płaszczyznach – dokumentalnej oraz fabularnej. Historia Olfy jest opowiadana przez nią samą, lecz reżyserka postanowiła również zrekonstruować niektóre z jej przeżyć z pomocą aktorki, Hend Sabri. To zabieg, który od razu zaciekawia, ponieważ pokazuje dwie różne perspektywy. Perspektywę aktorki, która podchodzi do tego zadania jak do każdego innego i próbuje wcielić się w postać, ale jednocześnie oddzielić zawód od rzeczywistości – a to stoi w opozycji do przekonań Olfy, która twierdzi, że taka rola może pochłonąć człowieka. Wcale to nie dziwi, ponieważ jej historia jest wstrząsająca i poruszająca na wielu płaszczyznach. Sceny fabularyzowane są przedstawione jak w zwyczajnym filmie, nie dokumencie, ale i wtedy do głosu często dochodzi Hamrouni, która tłumaczy wydarzenia i emocje. Ich istnienie w filmie również jest uzasadnione w bardzo naturalny i zrozumiały dla widza sposób – reżyserka chciała pokazać pełnię życia Olfy, ale jednocześnie nie zmuszała jej do brania udziału w scenach, które mogłyby być dla niej zbyt trudne do odegrania. A takich jest wiele. Życie Olfy przedstawione jest bez upiększeń. W głowie mam sytuację, w której jeden z aktorów rezygnuje z odegrania sceny, ponieważ zwyczajnie boi się o własne życie. Jedna z córek Hamrouni stoi nad nim z nożem i opowiada o tym, jak nienawidziła mężczyzny matki, w którego ten się wciela. Emocje są tu namacalne.
Życie Olfy było trudne od samego początku. To historia, która opowiada o konieczności walki o siebie, zadbania o rodzinę i chronienia jej, w czym jednak przeszkadzają rozmaite artefakty kulturowe i międzypokoleniowe. Cztery córki poruszają trudne tematy znormalizowanej kulturowo przemocy w rodzinie, fanatyzmu religijnego i terroryzmu. To bardzo wiarygodne i realistyczne przedstawienie niełatwego życia. Reżyserka nie usiłuje tu wybielić w żaden sposób głównej bohaterki, jej zachowań, poglądów czy wpływu, który miała na decyzje swoich córek. Ona sama jest niezwykle interesującą osobą, ponieważ nie poczuwa się do winy za niektóre z popełnionych błędów. Cztery córki to wiwisekcja ludzkiej moralności, rodzicielstwa i wpływu, jaki kultura i religia mają na to, w jaki sposób wychowywane są następne pokolenia. Dla osób, które nie są zaznajomione z realiami życia w Tunezji, jest to również okazja do zapoznania się z systemami, które funkcjonują w tym rejonie świata i są akceptowalne. Czuć jednak, szczególnie po tytułowych córkach, że to zaczyna pękać. Kolejne pokolenia nie dają już takiego przyzwolenia na toksyczne warunki wychowywania. Usiłują z nimi walczyć, coś zmienić. Bo chociaż córki Olfy opowiadają o wielokrotnych pobiciach ze strony matki ze uśmiechem na ustach, to w ich oczach widać konsekwencje krzywdy, która została im wyrządzona. Jednocześnie ich miłość do matki jest niezaprzeczalna. Pod względem emocjonalnym produkcja Kaouther Ben Hanii w bardzo silny sposób oddziałuje na odbiorcę i zmusza go do myślenia.
Chociaż historia Olfy stanowi centrum opowieści, to jej sercem są zdecydowanie cztery córki. Kontekst warunkujący to, jaką osobą jest ich matka, jest bardzo ważny w perspektywie poznania pełnej historii, która stoi za tymi młodymi dziewczynami – w trakcie wydarzeń opisywanych w produkcji najstarsza z nich miała zaledwie 16 lat. Film w naturalistyczny sposób ukazuje trudne życie tych dziewcząt i próby odnalezienia swojego miejsca w świecie. Pokazuje ich zmagania z przykrymi sytuacjami życiowymi – od świadomości, że ich matka wcale ich nie chciała, przez nieustanne bicie i wymierzanie kar, po wpływ odrzucenia i osamotnienia w niebezpiecznym świecie fanatyzmu religijnego. To film trudny do oglądania, słuchania i przeżywania, ale nie oznacza to, że jest pozbawiony ciepła. Tym ciepłem są właśnie tytułowe cztery córki, a właściwie dwie z nich, przynajmniej w teraźniejszości. Pozostałe dwie zostały "pożarte przez wilki". Tego kontekstu nie chcę zdradzać, ponieważ jeśli historia Olfy Hamrouni nie jest Wam znana przed seansem (tak jak nie była znana i mnie), to czeka Was większe lub mniejsze zaskoczenie. Z powodu absencji córek w scenach fabularyzowanych wcielają się w nie aktorki – Nour Karoui, która odgrywa Rahmę oraz Ichrak Matar jako Ghofrane. Ich podejście do kręcenia tego filmu jest kompletnie inne od Hend Sabri. Doświadczona aktorka postanowiła oddzielić grubą linią życie zawodowe od prywatnego, a młode aktorki zrobiły odwrotnie. Sceny z udziałem były pełne ciepła i zrozumienia. Karoui i Matar w moim odczuciu zastąpiły w pewien sposób stracone siostry młodszym córkom Hamrouni. Ich rozmowy, wspólne próby głosu przed nagraniami czy zwykłe zainteresowanie były pełne serca, wrażliwości i emocjonalności, której ten film potrzebował. I której potrzebowały te młode kobiety. Ich zacieśniające się więzi i siostrzana gotowość aktorek do bronienia swoich ekranowych sióstr łapią za serce i sprawiają, że człowiek zwyczajnie cieszy się, że te skrzywdzone dziewczyny spotkało coś takiego. Po poznaniu ich historii zdecydowanie im się tego życzyło.
Tej wiernie ukazującej rzeczywistość produkcji przyświeca również konkretna wizja artystyczna, jeśli chodzi o stronę wizualną. Nie zobaczycie tu dynamicznych ruchów kamery ani szerokich planów. Kaouther Ben Hania zadbała o to, żeby oglądający był jak najbliżej postaci i losów, które widzi na ekranie. Jest tu mnóstwo zbliżeń, zamkniętych planów i skupienia na człowieczeństwie wszystkich osób zaangażowanych w stworzenie tego dzieła. Podobał mi się powracający motyw lustra. Zauważycie, że postacie bardzo często ukazywane są w odbiciach, które nie zawsze przedstawiają ich samych. To bardzo ciekawe zagranie, które pokazuje, że Cztery córki to możliwość zreflektowania się nad sobą. Nie tylko dla Olfy i jej tytułowych córek, ale również dla każdej osoby, która w jakikolwiek sposób przeżyła ich historię – czy to na planie zdjęciowym, czy przed ekranem. Ten film daje unikatową możliwość refleksji nad światem, religią i wychowaniem.
Cztery córki to bezkompromisowe dzieło, które pokazuje konsekwencje przełożenia doświadczeń rodzica na dzieci. To również historia, która opowiada o samotności, zagubieniu, dojrzewaniu młodych kobiet ograniczanych przez uwarunkowania kulturowe oraz religijne, a także o poszukiwaniu ratunku nie tam, gdzie się powinno. To poruszające dzieło. Nominacja do Oscara jest nieprzypadkowa. Film skłania do przemyśleń, refleksji i zastanowienia się nad przyszłością kolejnych pokoleń, niezależnie od tego, z jakiej części świata się one wywodzą.
Poznaj recenzenta
Wiktor StochmalDzisiaj urodziny obchodzą
ur. 1962, kończy 62 lat
ur. 1968, kończy 56 lat
ur. 1988, kończy 36 lat
ur. 1980, kończy 44 lat
ur. 1965, kończy 59 lat