„Czysta krew”: Atak na wideotekę – recenzja
True Blood serwuje nam chyba najlepszy odcinek w tej serii, ale magia pierwszych sezonów już bezpowrotnie wyparowała. Twórcy robią wszystko, by jakoś zamknąć tę historię w 10 odsłonach i - przede wszystkim - zadowolić fandom.
True Blood serwuje nam chyba najlepszy odcinek w tej serii, ale magia pierwszych sezonów już bezpowrotnie wyparowała. Twórcy robią wszystko, by jakoś zamknąć tę historię w 10 odsłonach i - przede wszystkim - zadowolić fandom.
True Blood ("True Blood") popełnia w swoim finałowym sezonie te same błędy co Dexter. Zamiast pojedynku z godnym uwagi czarnym charakterem dostajemy antagonistów, którzy pełnią rolę mało interesującego tła dla rozwoju postaci, ich egzystencjalnej wędrówki i prób pogodzenia się z cierpieniem, jakiego zaznali. Tylko czy na tym etapie opowieści kogoś to tak naprawdę obchodzi? Scenarzyści mieli 6 sezonów, aby rozsądnie poprowadzić wątki osobiste, a mimo to największą ich porcję pozostawili na deser. Chyba że ostatnio panuje taka moda, aby po zakończeniu niegdyś jednego z ulubionych seriali widzowie poczuli autentyczną ulgę zamiast smutku. Tak też się stanie w przypadku produkcji HBO i raczej nic nie może tego zmienić.
Scenarzyści korzystają jak mogą z faktu, że za rok True Blood nie pojawi się w ramówce, i szaleją z trupami, retrospekcjami oraz gościnnymi występami. Można odnieść wrażenie, że to wszystko dla najwierniejszych fanów, ponieważ większość z tych zabiegów jest tak naprawdę zbędna, ale mimo wszystko obok smaczków i nawiązań do poprzednich serii trudno przejść obojętnie. W ten oto sposób odcinek mija dość szybko i bezboleśnie od sceny do sceny, a producentom chyba właśnie o to chodzi – nie potrafią stworzyć intrygującej fabuły, więc żeby chociaż była znośna i nie całkiem nudna. Ten system nawet działa, bo choć kompletnie nie zależy mi na tym, co dzieje się na ekranie, coś się dzieje, a to powinno wystarczyć do tego, aby z sentymentu i z minimalnym zaangażowaniem dotrwać do końca True Blood.
Zobacz zwiastun odcinka:
[video-browser playlist="634582" suggest=""]
Epizod 4. zamknął 1. fazę tego sezonu, a pierwszy wróg został unicestwiony. Wraz z powrotem Erika do akcji rozpoczyna się kolejny etap (miejmy nadzieję, że ciekawszy), do którego wprowadzają nas już od zeszłego tygodnia liczne wspominki z przeszłości. Nowym czarnym charakterem powinna być tajemnicza japońska korporacja Yakanomo. Nasza paczka właśnie się zjednoczyła, więc można założyć, że nadal będą działać razem, a ich drogi z Yakuzą powinny zetknąć się tam, gdzie obecnie ukrywa się Sarah Newlin. A o tym, jak bardzo czekam na rozwinięcie tej historii, może świadczyć chociażby to, że najmocniej liczę w tym całym bałaganie na kolejne sceny pomiędzy Pam i Magistratem, w którego wcielił się raz jeszcze jak zwykle niezawodny Zelijko Ivanek. Kristin Bauer van Straten walczy za to z Karoliną Wydrą o miano najlepszej obecnie postaci z serialu HBO. Czy tylko ja bym chciał, aby ich bohaterki poznały się nieco bliżej?
True Blood jest w swojej finałowej serii lepsza, niż mogliśmy się spodziewać po tragicznej, 6. odsłonie. Choć prezentuje się ona bardzo przeciętnie, widać, że twórcy mają jakiś plan na zakończenie tej wampirzej przygody. Tylko szkoda, że zamiast zachwycać nas z tygodnia na tydzień, raczej walczą, aby bardziej się w naszych oczach nie skompromitować. Na razie w tej batalii jeszcze nie polegli.
Poznaj recenzenta
Oskar RogalskiDzisiaj urodziny obchodzą
ur. 1962, kończy 62 lat
ur. 1968, kończy 56 lat
ur. 1988, kończy 36 lat
ur. 1980, kończy 44 lat
ur. 1965, kończy 59 lat