Damien: sezon 1, odcinek 10 (finał serialu) – recenzja
Dziesięcioodcinkowa przygoda z telewizyjnym Omenem dobiegła końca. Finał podtrzymuje miałki wydźwięk całego sezonu, jednocześnie jednak zakorzeniając wątki na następną serię. Damien jednak nie otrzymał promocji na kolejny sezon, co stawia ostatni odcinek w jeszcze gorszym świetle.
Dziesięcioodcinkowa przygoda z telewizyjnym Omenem dobiegła końca. Finał podtrzymuje miałki wydźwięk całego sezonu, jednocześnie jednak zakorzeniając wątki na następną serię. Damien jednak nie otrzymał promocji na kolejny sezon, co stawia ostatni odcinek w jeszcze gorszym świetle.
Omen ze srebrnego ekranu miał być kuszącym i ekscytującym kontynuatorem misji podjętej w 1976 roku. Młody i atrakcyjny Bradley James, z estetycznego punktu widzenia, bezbłędnie wpisywał się w zadanie przykucia uwagi widzów, a machina promująca serial miała załatwić całą resztę. Jak się okazało, gdzieś po drodze opracowywania misternego planu zabrakło prawdziwej pasji, oddania i najważniejszego – unikalnego pomysłu na wprowadzenie owianej legendą historii w XXI wiek. Damien konsekwentnie tracił widownię, a obiecujące wątki zagubiły swój potencjał na rzecz nijakiej całości. Finał sezonu nie dopomógł całokształtowi obrazu. Serial Mazzary do ostatnich chwil pozostaje jedynie nieudanym eksperymentem, anulowanym już po pierwszej serii.
Już tytuł 10. odcinka streszcza nam całą akcję. Ave Satani koncentruje się przede wszystkim na jednym wątku: zstąpieniu Antychrysta na Ziemię. Jednakże Bestia budzi się do życia już pod koniec dziewiątego odcinka, a więc sam finał skupia swoją uwagę na konsekwencjach rytuału siostry Grety. Twórcy pokazali nam to, czego można się było spodziewać już od pierwszych minut pilota: Damien Thorne, osierocony chłopiec, który przekształcił się w inteligentnego i odważnego mężczyznę, zaakceptował swoje demoniczne przeznaczenie. Tym samym serial Mazzary ogołocony został z podstawowej cechy tworzenia show – suspensu. Największe nadzieje można było jeszcze pokładać w sposobie prezentacji pojawienia się Antychrysta pośród żywych ludzi, jednak i one giną podczas seansu zakończenia pierwszej serii Damien. W momencie, w którym mężczyzna przyjął drzemiące w sobie zło, uaktywnił równocześnie swoją pełną moc. Sceny, w których siłą woli zmusza grupę żołnierzy do wzajemnego wymordowania się bądź gdy psy stają się egzekutorami jego woli (choć wątek ten pojawiał się przez cały sezon), są intensywne, lecz w ostatecznym rozrachunku stanowią jedynie miłą odskocznię od nieprzemyślanego i wiejącego nudą scenariusza.
Choć pierwsze odcinki (w szczególności pilot) zrównały życiorys Damiana z losem Chrystusa, wątek ten nie był należycie pielęgnowany w czasie trwania sezonu. Dopiero Ave Satani odkupuje tę winę z nawiązką. Okazuje się to jednak niedźwiedzią przysługą, gdyż od razu odnosimy wrażenie przesytu i groteski. Damian kreowany jest tutaj na drugiego Syna Bożego, ale w całkiem innej, bo demonicznej wersji. Z fabularnego punktu widzenia jest to bardzo ciekawy zamysł, który niestety nie został należycie wyeksponowany. Moment, w którym Damien na wzór Chrystusa rozmawia ze swoim „Ojcem”, jest przełomowy dla historii rozgrywającej się w serialu. Tu bowiem dochodzi do całkowitego przyjścia Antychrysta na Ziemię. Trudno jednak wczuć się w tę podniosłą chwilę, kiedy największym oczekiwaniem ze strony odbiorcy jest zakończenie tej niefortunnej przygody z Omenem.
Jak na dobry finał przystało, zakończenie Damien pozostawia za sobą kilka trupów. Scena zakopania żywcem Amaniego i siostry Grety jest jednym z najlepszych momentów nie tylko owego finału, ale jednocześnie całego serialu. Twórcy prawdopodobnie snuli więcej planów wobec tego rozwiązania fabularnego, lecz na ten moment staje się to nieistotne. Jest to jeden z kilku wątków, które ucierpiały na decyzji anulowania Damien. Sekwencja ostatecznego przyjęcia Antychrysta w ciało Thorne’a zgromadziła w jednym miejscu wszystkie znaczące postacie, co ułatwiło rozwiązanie przynajmniej kilku wątków. Damienowi udało się w krwawy sposób zemścić na Lyonsie za uśmiercenie przyjaciela, a Ann Rutledge znowu pokazała swoją magnetyczną umiejętność obracania sytuacji na swoją korzyść. Zgodnie z moimi przewidywaniami postać detektywa Shaya niepostrzeżenie przemknęła przez cały finał serialu. Jego pragnienie zemsty ponownie zbytnio oparto na otoczce szaleństwa, a jego obecność na cmentarzu była równie zbyteczna co pojawienie się przesiąkniętej tanią symboliką „dziewczynki w bieli”.
Finał nie prezentuje sobą nic, co mogłoby zmienić powszechną opinię o nijakości serialu Mazzary. Producent zaprezentował nam horrorową serię odcinków pozbawioną grozy i napiętnowaną źle rozpisanym scenariuszem. Profilaktycznie scenarzyści wpletli w finał tropy, które śmiało mogłyby ewoluować w treść drugiej serii, ostatecznie jednak producenci podjęli odmowną decyzję w sprawie kontynuacji serialu. Tym samym nieświadomie pozostawili niedokończone sprawy, które jeszcze niekorzystniej działają na odbiór ostatniego odcinka. Damien udowadnia, że dobrymi chęciami piekło jest naprawdę wybrukowane. Szkoda tylko, że wizja tych piekielnych otchłani jedynie przynudza, a nie przyprawia o gęsią skórkę. Wskrzeszenie Omena nie powiodło się. Niektóre sprawy lepiej pozostawić w gestii kulturalnej egzystencji.
Źródło: zdjęcie główne: materiały prasowe
Poznaj recenzenta
Agnieszka SudołDzisiaj urodziny obchodzą
ur. 1962, kończy 62 lat
ur. 1968, kończy 56 lat
ur. 1988, kończy 36 lat
ur. 1980, kończy 44 lat
ur. 1965, kończy 59 lat