Dare me: sezon 1 - recenzja
Po zakończeniu emisji na USA Network Dare me pojawiło się na Netflixie, co teoretycznie powinno ucieszyć wszystkich fanów takich seriali jak Spinning out czy Wielkie kłamstewka. Mamy sport, zagadkę i wszechogarniający mrok, przez który czasem ledwo cokolwiek widać.
Po zakończeniu emisji na USA Network Dare me pojawiło się na Netflixie, co teoretycznie powinno ucieszyć wszystkich fanów takich seriali jak Spinning out czy Wielkie kłamstewka. Mamy sport, zagadkę i wszechogarniający mrok, przez który czasem ledwo cokolwiek widać.
Życie Abby i Beth szło swoim stałym rytmem. Ta pierwsza zawsze stała z boku, w cieniu swojej zdolnej koleżanki, zaś ta druga błyszczała w każdej sytuacji – zarówno w relacjach towarzyskich, jak i jako kapitan drużyny cheerleaderek. Jednak nadchodzi kres spokojnego życia dwóch przyjaciółek. Wszystko zaczyna się zmieniać wraz z pojawieniem się nowej trenerki, Collette French, która zaczyna coraz bardziej fascynować Abby. A Beth czuje, że pani French nie zmierza do niczego dobrego…
Trudno jest mi ocenić Dare Me. Z jednej strony serial ma wszystkie elementy, które uwielbiam – nastoletnią dramę, zagadkę i sugestię, że nie wszystko jest takie, jak się na pierwszy rzut oka wydaje. Z drugiej mam wrażenie, że Dare me bardzo chciałoby być nastoletnią wersją uwielbianego serialu HBO Wielkie kłamstewka. Co pewnie brzmi dobrze, ale niestety, to co działa w Kłamstewkach, nie spełnia swojej roli w Dare me. Jasne, mamy małe miasteczko, grupę kobiet, która skrywa swoje tajemnice i wolno dziejącą się akcję – która zmierza oczywiście do jakiegoś wielkiego dramatu. A widzowie przez cały sezon mają zastanawiać się, co się stanie. Tak w skrócie wygląda fabuła tych seriali. Jednak Dare me, tak jak wspomniałam, daleko do poziomu produkcji HBO.
Pierwszym problemem, jaki mam z tym serialem, są bohaterki, które naprawdę ciężko polubić (może oprócz tajemniczej Colette, jedynej w miarę ogarniętej osoby). Abby z odcinka na odcinek robi się coraz głupsza i tak jak można było na początku jeszcze rozumieć jej – przynajmniej niektóre – działania, tak pod koniec wydają się one już zbyt przedramatyzowane. Z drugiej strony mamy Beth, postać egocentryczną i tak przerysowaną, że trudno uwierzyć, by ktoś taki w ogóle istniał. Jednak po pewnych tragicznych wydarzeniach możemy zobaczyć trochę jej inną stronę – walczącą o przyjaciółkę, pomysłową amator-detektyw. I tę stronę łatwiej polubić. Co nie zmienia faktu, że trudno zrozumieć, czemu dziewczyny się przyjaźnią. Beth mówi wprost, że w najgorszych sytuacjach nigdy nie mogła liczyć na pomoc Abby. Za to dla samej Abby ta przyjaźń wydaje się dosłownie niebezpieczna i toksyczna. Także co z tego, że mamy przez cały sezon oglądać ich zmieniającą się relację przeżywającą różne tarapaty, skoro nikomu na ich przyjaźni nie zależy i wszyscy woleliby, aby się skończyła? A mówiąc wszyscy, mam chociaż na myśli widzów, bo dorośli w tym serialu wydają się nie widzieć, jak bardzo te dwie bohaterki nie powinny się przyjaźnić.
Drugim problemem jest wolna akcja. Jasne, fenomenalnie sprawdziło się to w Wielkich kłamstewkach, jednak tam cały czas mieliśmy rozwijane wątki poboczne, prywatne życie bohaterek, które pośrednio prowadziły do „wielkiej tajemnicy”. Tu tego nie ma. Tak, poznajemy trochę lepiej bohaterki – a zwłaszcza Beth, ale ich zachowanie nic się nie zmienia. Gdy na początku Beth brała pieniądze od ojca i nienawidziła swojej przyrodniej siostry, wiemy, że to samo będziemy oglądać pod koniec. Mama Abby przez całe 10 odcinków będzie chodziła w policyjnym mundurze, udając groźną, jednak to tyle. Również mąż Collette, Matt, przewija się przez fabułę dosyć niepozornie, choć przynajmniej on parę razy ma możliwość pokazania innej twarzy. Twórcy zamierzają wszystkie zagadki trzymać do samego końca, jeśli nie następnego sezonu, przez to całe dziesięć odcinków jest w sumie o niczym. Również tak ważny temat, jakim jest gwałt, obecny już chyba w każdym serialu, jest tutaj potraktowany trochę po macoszemu. Wiemy, że się to wydarzyło, jednak nie widzimy żadnych konsekwencji oprócz tego, że Beth męczył koszmar – który szybko i tak się okazuje bardziej skupiony na jej rozterkach z przyjaciółką.
Co do samej tajemnicy tego sezonu – ona jest, ale jej nie ma. To, że Collette mija się z prawdą, co do śmierci Willa, czuć od początku. Dlatego, gdy dostajemy małe potwierdzenie w postaci męża trenerki French, jedyne, co dziwi, to jego rola w tym. Spędzamy całe dziesięć odcinków, by dowiedzieć się, że w momencie kulminacyjnym tej produkcji, w pokoju znajdowała się jeszcze jedna osoba. I ja czułam się trochę oszukana w tym momencie. Nie chodzi mi o rozwiązanie całej sprawy, jednak po 10 odcinkach powinniśmy wiedzieć więcej. Zwłaszcza że sama Collette przez całe 10 odcinków jest pokazywana jako ta zła, sprowadzająca swoim magnetyzmem problemy na biedną Abby, co na zawsze zabrało jej niewinność. Tylko że tego nie widać. Jasne, ich relacje przekraczały normalne relacje uczennica-nauczycielka, jednak nie wyróżniały się zbytnio toksycznością na tle reszty w tym serialu.
Od strony technicznej nie mogę powiedzieć zbytnio złego słowa… w większości. Choreografia dziewczyn jest bardzo ciekawa, a twórcy potrafią pokazać setny przewrót w taki sposób, że nadal będziemy zafascynowani ich zdolnościami. A niektóre kadry, właśnie z ćwiczeń cheerleaderek, to małe dzieła sztuki. Również specyficzna muzyka spełnia swoją rolę, bardzo pasuje do tego serialu – i każdy pewnie znajdzie kawałek, który będzie za nim chodził. Niestety, mamy też jeden minus: jest po prostu za ciemno. I ciężko skupić się na fabule czy grze aktorskiej, gdy jeszcze bardziej próbuje się rozjaśnić ekran na Netfliksie, by cokolwiek zobaczyć.
A szkoda, bo sami aktorzy zostali naprawdę dobrze dobrani i świetnie dają sobie radę, zwłaszcza że nie wszyscy mają co grać. Herizen F. Guardiola wydaje się odpowiednio sympatyczna i to nie jej wina, że jej postać jest po prostu nudna. Potrafi jednak wytworzyć niesamowitą i niejednoznaczną chemię ze swoimi koleżankami. Marlo Kelly gra bardzo naturalnie, co jest ciężkie przy tak przerysowanej postaci, jaką jest Beth – jednak za wszystkie minusy Beth mogę obwiniać tylko scenarzystów, bo Marlo gra naprawdę wysoko ponad poziom tego serialu. Co do Willi Fitzgerald, chyba nikt zaznajomiony choć trochę z jej filmografią, nie miał złudzeń, że to dobra aktorka. Cieszę się jednak, że mogła wcielić się w zupełnie inną rolę, dzięki czemu jej Colette jest naprawdę fascynująca. Również aktorzy grający pobocznych bohaterów utrzymują poziom, zwłaszcza Alison Thornton, czyli młodsza siostra Beth. Na początku wzbudza dużo współczucia, by wszystko przerodziło się w słuszną irytację.
Dare me raczej zapowiada się na ciekawy serial. Ma dobre aktorki, całkiem nieźle rozpisane charaktery. Szkoda tylko, że masz wrażenie, że oglądasz 10-odcinkowy prolog, a nie całą historię od początku do końca. Czy Dare me będzie miało możliwość opowiedzenia swojej historii? Dobrze by było, bo serial ma potencjał, ale według mnie lepiej zobaczyć skasowany Spinning Out, w którym twórcy pokazują, że można opowiedzieć historię od początku do końca. Zwłaszcza że istnieje zawsze ryzyko, iż Dare me rozciągnie swój prolog na następny sezon.
Poznaj recenzenta
Anna OlechowskaKalendarz premier seriali
Zobacz wszystkie premieryDzisiaj urodziny obchodzą
ur. 1967, kończy 57 lat
ur. 1957, kończy 67 lat
ur. 1967, kończy 57 lat
ur. 1986, kończy 38 lat
ur. 1989, kończy 35 lat