Darkest Dungeon – recenzja gry planszowej
Data premiery w Polsce: 9 września 2025Darkest Dungeon to kolejna próba przeniesienia gry komputerowej na plansze. Jak wypada ta wersja eksploracji niebezpiecznych, wręcz zabójczych lochów?

Przenosiny gier komputerowych na planszę to coraz częstsze zjawisko. Nic dziwnego – baza fanów już istnieje, marka jest rozpoznawalna, a przy okazji można też przyciągnąć nowych odbiorców. Jednym z takich projektów jest Darkest Dungeon, wydana niemal dekadę temu gra w stylistyce dark fantasy, która – w pełen perturbacji sposób – została przeniesiona na planszę i dostarczona w ręce polskich graczy dzięki Lucrum Games.
Idea gry, tak jak i komputerowego oryginału, jest prosta. Tworzymy czteroosobową drużynę, a następnie staramy się eksplorować okoliczne lochy, wypełniać misje, pokonywać różne niebezpieczeństwa i oczywiście zabijać przeciwników i potwory. Krok po kroku, zdobywając doświadczenie, rozwijając postacie, zabijając czających się co kilka scenariuszy bossów, zmierzamy do finału, czyli eksploracji tytułowego Najciemniejszego Lochu. A w nim znajdziemy jeszcze poważniejsze wyzwanie i ostateczne zło, które trzeba pokonać.
Strukturalnie gra jest podzielona na trzy kilkuetapowe akty, po których następuje zmierzenie się z ostatecznym złem (w dwóch fazach). Każdy etap to w dużej mierze generowany losowo scenariusz, w którym drużyna dokonuje eksploracji lochów, napotyka na zróżnicowane komnaty i wyzwania, a także próbuje wypełnić cele lub zabić bossa. Gdy to się uda, następuje powrót do Osady, w której można się leczyć, rozwijać postacie, zatrudniać nowych najemników i ulepszać budynki, by w przyszłości pobyt między misjami był bardziej efektywny.
Same walki przebiegają dynamicznie, zarówno dzięki niewielkim planszom, stosunkowo niskiej liczbie życia potworów (i bohaterów), ale też ogranicznikowi liczby rund (nie zdarzyło nam się go przekroczyć). Kluczowa w rozgrywce jest pozycja na torze inicjatywy, czyli roli, jaką dana postać/potwór pełni. Jeśli dobrze dobrało się umiejętności do danej roli (walki czy bardziej jako wsparcie lub strzelec), to nie ma większych problemów. Gorzej, gdy wybierze się umiejętności do walki w pierwszym szeregu, a bohater znajduje się (lub zostanie tam zepchnięty na skutek działań wroga) na szarym końcu. Może się okazać, że niespecjalnie można coś zrobić. Niemniej jest to kwestia wyboru odpowiedniej taktyki, kart i oszacowania tego, do czego zdolny jest przeciwnik.
Komputerowy pierwowzór słynął z wysokiego poziomu trudności – czyli wysokiej śmiertelności postaci. Prawdopodobnie takie założenia przyświecały też twórcom planszówki, aczkolwiek finalny poziom trudności jest znacznie niższy. Tak, na bohaterów czyha naprawdę sporo zagrożeń. Eksploracja lochów to nie przelewki i postacie mogą ginąć (gra ma mechanizm uzupełnienia drużyny… ale on też ma swoje ograniczenia). Podejście do kampanii może zakończyć się niepowodzeniem. Jednak po dwóch-trzech scenariuszach wiadomo, na co konkretnie należy zwracać uwagę i czego się wystrzegać. W efekcie śmierć postaci następuje raczej na skutek losowego nagromadzenia się niesprzyjających okoliczności, a nie ogólnej „zabójczości” otaczających je środowiska. Ale nie oznacza to, że przez to gra w Darkest Dungeon traci urok. Wręcz przeciwnie, mamy do czynienia z fajnym balansowaniem na krawędzi, ale bez przesadnego poziomu trudności. I, o dziwo, największą trudnością nie są same walki, a to, co się dzieje między nimi podczas przemierzania lochu. Chyba że… zagracie w dodatek The Crimson Court, który podnosi poprzeczkę znacznie wyżej.
Początkowo Darkest Dungeon może przytłaczać, szczególnie graczy niemających zbyt dużego doświadczenia z tego rodzaju planszówkami, ale dość szybko okazuje się, że zasady są stosunkowo proste, ikonografia dość przejrzysta a liczba kart i komponentów daje się okiełznać (i niewiele zapisów instrukcji wymaga dalszego śledztwa w sieci, co czasem jest niestety regułą). Owszem, rozkładanie gry zajmuje nieco czasu, ale później sama rozgrywka przebiega sprawnie. Walki nie są długie (aczkolwiek w każdym scenariuszu jest ich kilka), a w scenariuszach bez bossa moment zakończenia zależy od graczy. Nie jest to więc „kobyła” na wiele godzin, a raczej przewidywalna gra na wieczór, z opcją przedłużenia, jeśli pierwsza partia poszła szybko.
Przy tym wszystkim gra wymaga całkiem sporo obsługi podczas gry – co chwilę trzeba wymieniać karty, wymieniać, plansze, dodawać żetony, wyjmować lub chować figurki itp. Nie jest to może coś nadzwyczajnego przy tego rodzaju planszówkach, ale tu następuje to z dużą dynamiką. Przy innych planszowych dungeon crawlerach Darkest Dungeon zajmuje stosunkowo mało miejsca na stole.
Jakość wydania gry stoi na wysokim poziomie. Bardzo dobrze, że utrzymano klimat gry komputerowej – prostych, ale mrocznych grafik w stonowanych barwach. Dotyczy to także figurek – a tych jest w grze naprawdę dużo (w samej „podstawce” to osobne pudełko z trzema poziomami). Są one prosto zaprojektowane, nieco karykaturalne, ale wyglądają bardzo dobrze. Po pomalowaniu prezentują się doskonale! To powiew świeżości, gdy większość wydawców stara się na każdej figurce zmieścić jak najwięcej detali. W świecie planszówkowym popularnym słowem jest „imersja” – i tu faktycznie ona zachodzi, także dzięki odrobinie nienachalnego humoru pojawiającego się na kartach.
Darkest Dungeon jest więc dynamiczną grą kampanijną, pełną wyzwań i zagrożeń, ale też nie aż tak trudną, by wywoływała zniechęcenie. Wydaje się, że twórcy znaleźli odpowiedni balans pomiędzy oddaniem ducha oryginału a trudnością niezniechęcającą „zwykłych” graczy. Wygląda świetnie, daje sporo emocji podczas gry, a naprawdę duża losowość przy generowaniu lochów sprawia, że kolejne przejścia kampanii nie będą wydawały się odtwarzaniem tego samego.
Poznaj recenzenta
Tymoteusz Wronka



naEKRANIE Poleca
ReklamaKalendarz premier seriali
Zobacz wszystkie premieryDzisiaj urodziny obchodzą
ur. 1964, kończy 61 lat
ur. 1979, kończy 46 lat
ur. 1980, kończy 45 lat
ur. 1983, kończy 42 lat
ur. 1954, kończy 71 lat

