Dept. Q: sezon 1, odcinki 1-3 - recenzja
Data premiery w Polsce: 29 maja 2025Matthiew Goode wciela się w rolę ekscentrycznego detektywa, który staje na czele departamentu odpowiedzialnego za rozwiązywanie niezamkniętych spraw z przeszłości. Czy wyselekcjonowana przez niego ekipa ma szansę skraść serca widzów? Sprawdzam pierwsze trzy odcinki nowego serialu Netflixa – Dept. Q.
Matthiew Goode wciela się w rolę ekscentrycznego detektywa, który staje na czele departamentu odpowiedzialnego za rozwiązywanie niezamkniętych spraw z przeszłości. Czy wyselekcjonowana przez niego ekipa ma szansę skraść serca widzów? Sprawdzam pierwsze trzy odcinki nowego serialu Netflixa – Dept. Q.

Moje pierwsze doświadczenie z brytyjskim aktorem Matthiew Goodem to Oświadczyny po irlandzku – niezwykle przyjemny film, w którym zarówno on, jak i Amy Adams wypadli świetnie. Watchmenów obejrzałem dopiero kilka lat po premierze – tam Goode zagrał rolę całkowicie odmienną, ale jego Ozymandiasz był niepokojąco porywający. O wielkim talencie tego aktora przypomniałem sobie na seansie The Offer. Zagrał tam prawdziwy koncert, pokazując postać kochającą kino i oddychającą nim. Kiedy w sieci pojawił się trailer Dept. Q, wiedziałem, że kto jak kto, ale Goode udźwignie rolę człowieka złamanego, nieradzącego sobie ze swoimi demonami, a jednocześnie takiego, który jest przeświadczony o swojej wyższości. Tak wiele, często sprzecznych emocji w jednym człowieku? By to pokazać, musiało trafić na aktora doświadczonego, który ma w sobie zarówno romantyka, jak i ogarniętego manią psychopatę.
I tak oto dochodzimy do głównego bohatera, nadinspektora Carla Morcka i jego opowieści. Historii, która zaczyna się od naprawdę bardzo mocnego, całkowicie niespodziewanego uderzenia, które zdefiniuje dalsze życie policjanta. Ciosy z zaskoczenia są wielką siłą początku serialu. Na przykład pierwszy odcinek kończy się niemal niemożliwym do przewidzenia plot twistem, idealnie zakamuflowanym i pięknie przykrytym. Fabuła daje wskazówki, w jaki sposób to wszystko się zakończy, by potem zwyczajnie obrócić oś historii o 180 stopni. Wybór pierwszej sprawy dla nowo utworzonego Departamentu Q uruchamia lawinę zdarzeń rozwijających się powolnym tempem.
Kiedy przeczytałem, o czym będzie ten serial, spodziewałem się czegoś ala Dowody zbrodni w pigułce, z ciekawym i ekscentrycznym prowadzącym sprawy. Sprawdziła się tylko ostatnia rzecz. Przez lata widzowie otrzymali całą masę postaci. Na szybko mogę wymienić Kulawe konie i Jacksona Lamba, Sherlocka Holmesa w wersji Roberta Downeya Jr. i Guya Ritchiego, Patricka Jane'a z Mentalisty. Jednak Carlowi Morckowi chyba najbliżej do doktora House'a. Złamany człowiek z kompleksem Boga. Czy jest coś, co wyróżnia Morcka spośród tych wszystkich znakomitości? Być może jest on najbardziej sarkastyczny i ironiczny z nich wszystkich. Na pewno kocha słownego ping-ponga, co najlepiej ukazane jest podczas rozmów z terapeutką. Jest bardzo trudny w relacjach i absolutnie antypatyczny. Nawet jeśli ktoś obok niego zrobi coś dobrze, znajdzie abstrakcyjny powód do krytyki. Na dodatek nie jest człowiekiem zbyt pośpiesznym, zbyt pracowitym ani zbyt mocno zaangażowanym. Przez co sprawa, za którą się wziął, posuwa się niezwykle powoli.
Warto wspomnieć o drugim ważnym bohaterze. To Akram – człowiek z Syrii, który chce być pomocny. Mężczyzna wnosi do historii ogrom kolorytu. Jest spokojny i zawsze dobrze ubrany. Ma nienaganne maniery, a pod spodem skrywa tajemnice i nieprzeciętne umiejętności. To on jest zarówno mózgiem, jak i mięśniami Departamentu Q. Wykonuje 90% roboty, ale wcale mu to nie przeszkadza, wcale się na to nie uskarża. To ogromna wartość dodana, ponieważ często wiążą się z nim zabawne wymiany zdań bądź sytuacje wywołujące uśmiech.
Sama fabuła jest naprawdę intrygująca. I choć główny bohater aż nazbyt często odrywa się od prowadzonego śledztwa w stronę innych zajęć, to jednak ogląda się to wszystko naprawdę płynnie. Sama główna zagadka, choć po części wyjaśniona, zaciekawia do tego stopnia, że człowiek chce jak najszybciej obejrzeć kolejny odcinek. Także tło opowieści buduje doskonały klimat. W oryginalnych powieściach, na podstawie których powstał serial, rzecz działa się w Danii, ale przeniesienie tego do Szkocji było moim zdaniem strzałem w dziesiątkę. Dzięki temu nie mamy do czynienia z klasycznym kryminałem skandynawskim ze wszystkimi jego charakterystycznymi cechami. Otoczenie sprawia, że fabuła może być bardziej flegmatyczna, bardziej brytyjska. Można też wpleść do historii odrobinę wyspiarskiego humoru. To nie jest kolejny Most nad Sundem, a leniwa opowieść o człowieku nieradzącym sobie z życiem, z żadnym jego aspektem. To też historia o tym, jak z przypadku rodzi się nadzieja dla tych, którzy zupełnie ją stracili. Bo przecież cały Departament Q powstał tak naprawdę w wyniku zbiegu okoliczności, a Morck trafił tam dlatego, że nikt nie chciał na niego patrzeć i się z nim zadawać. Okazuje się jednak, że nadinspektor wraz z syryjskim asystentem być może uratują życie pewnej kobiecie.
Pierwsze trzy odcinki naprawdę mnie zaciekawiły. Układanka jest nader skomplikowana, a powolne odkrywanie historii wciąga. Morck nie przejawia może zbyt wielkiej charyzmy, ale ma cięty język i nie hamuje się przed używaniem go w sposób inteligentny. Dialogi są solą tego serialu, a gdzieś obok nich znajduje się głęboka przypowieść o rodzinnych tragediach i konsekwencji zachowań. Plus kompletnie nieoczekiwany plot twist. To wszystko sprawia, że pierwsze trzy odcinki muszą być ocenione niezwykle wysoko. Skandynawski scenariusz, przeniesiony do Szkocji i zrealizowany w duchu brytyjskości, to eksperyment, który po trzech odcinkach trzeba uznać za więcej niż udany.
Poznaj recenzenta
Jakub Jabłoński


naEKRANIE Poleca
ReklamaKalendarz premier seriali
Zobacz wszystkie premieryDzisiaj urodziny obchodzą
ur. 1971, kończy 54 lat
ur. 1954, kończy 71 lat
ur. 1977, kończy 48 lat
ur. 1967, kończy 58 lat
ur. 1986, kończy 39 lat

