

Steven Moffat zaskakuje! Wspólnie z showrunnerem Russellem T. Daviesem stworzył jeden z najlepszych odcinków Doktora Who, który... łamie schematy serialu. Na pierwszy rzut oka to tak zwany "bottle episode" (epizod z mniejszym budżetem, ograniczoną obsadą i lokacjami). W telewizji przeważnie tworzono je, by zaoszczędzić pieniądze na ważniejsze wątki. Niewykluczone, że taka była też motywacja w tym przypadku, ale historia ma głębsze znaczenie. Intryguje tajemnica Ruby (znów znikąd pada śnieg), a do tego kluczowa staje się nowa postać. Gra ją Varada Sethu, która – jak wiemy z zapowiedzi – w 15. sezonie będzie dodatkową towarzyszką Doktora. Od razu nasuwa się pytanie: czy to oznacza, że będzie nią Mandy? Wiele na to wskazuje, a kwestia zderzenia wiary z rzeczywistością niesie ze sobą większy potencjał na przyszłość.
Wyjście poza schemat obejmuje nie tylko osadzenie historii w jednej lokacji, ale przede wszystkim skupienie się na postaci Doktora. Zawsze widzimy, jak bohater kipi energią – wciąż gdzieś biega, szaleje. A tutaj? Musi stać w miejscu, bo... nadepnął na minę, która może rozwalić pół planety. To staje w centrum fabuły, która dzięki temu buduje fantastyczne emocje, spore napięcie i – wbrew pozorom – ogrom nieprzewidywalności. Z jednej strony mamy świadomość, że Doktor nie może zginąć. Z drugiej twórcom udaje się poprowadzić to w takim stylu, że śledzimy wydarzenia z wielkim zaangażowaniem. Scenarzyści podeszli do tego z rozwagą. Dali nam świetny wątek z gęstszą atmosferą i niezłymi pomysłami.
Doktor Who to serial, który pod otoczką przygody zawsze skrywa drugie dno. Tym razem skupił się na bezsensie wojen, które w obliczu komercyjnej współczesności stają się narzędziem zniszczenia. Dobre pomysły i trafne puenty nadają opowieści charakter. Dochodzi też motyw ojca, który zginął w tragiczny sposób i jest teraz sztuczną inteligencją w małej trumnie. Być może to banalne, ale świetnie pokazuje, że miłość ojca przetrwała i jest w stanie pokonać wszystko. Piękne! W ten koncepcji dobrze się to sprawdza i pozytywnie zaskakuje. Wadą jest natomiast córka, bo zachowanie dziewczynki jest sztuczne, schematyczne i irracjonalne. W tym aspekcie scenarzysta się nie popisał.
Cieszy fakt, że pomimo większego budżetu Doktor Who wciąż zachowuje swój charakter. Scena, w której bohaterowie obserwują niebo na obcej planecie, ma wizualną jakość, jakiej w tym serialu jeszcze nie było. Jednak tradycyjne przeszkody (jak w tym przypadku zabójczy robot-ambulans) dalej są robione praktycznie. Dzięki temu dostajemy miks tradycji z nowoczesnością. To był dobry odcinek!
Poznaj recenzenta
Adam SiennicaZastępca redaktora naczelnego naEKRANIE,pl. Dziennikarz z zamiłowania i wykładowca na Warszawskiej szkole Filmowej. Fan Gwiezdnych Wojen od ponad 30 lat, wychowywał się na chińskim kung fu, kreskówkach i filmach z dużymi potworami. Nie stroni od żadnego gatunku w kinie i telewizji. Choć boi się oglądać horrory. Uwielbia efekciarskie superprodukcje, komedie z mądrym, uniwersalnym humorem i inteligentne kino. Specjalizuje się w kinie akcji, które uwielbia analizować na wszelkie sposoby. Najważniejsze w filmach i serialach są emocje. Prywatnie lubi fotografować i kolekcjonować gadżety ze Star Wars.
Można go znaleźć na:
Instagram - https://www.instagram.com/adam_naekranie/
Facebook - https://www.facebook.com/adam.siennica
Linkedin - https://www.linkedin.com/in/adam-siennica-1aa905292/

