fot. Netflix
Bardzo trudno jest mi ocenić najnowszy film Netflixa. Dom pełen dynamitu jest bowiem miksem kilku pomysłów, ze świetnym aktorstwem, doskonałymi technikaliami i idealnie budowanym napięciem. Kathryn Bigelow nie pracowała jako reżyserka przez osiem lat. Królowa kina wojennego powróciła w naprawdę godnym stylu i udowodniła, że wciąż ma oko do scen, słuch do dialogów i otwarty umysł pełen doskonałych pomysłów. Po tych słowach można by uznać, że to film niemal idealny, a jednak poprzez kilka rozwiązań marnuje szansę na stanie się czymś wielkim.
Wspomniałem o miksie. Pierwszy film, który przychodzi mi do głowy, to Nie patrz w górę z Leonardo DiCaprio. Odrobinę podobna tematyka i trochę podobne wykonanie. Jest wizja nieuchronnego końca świata i wszyscy dookoła próbują jakoś sobie z tym poradzić. Pierwsze czterdzieści minut jest najlepszą częścią tego filmu. Tutaj prym wiedzie Rebecca Ferguson. Cała ta długa sekwencja wygląda jak dokument ukazujący prawdziwe wydarzenia. Napięcie sięga zenitu, rozmowy między bohaterami pokazują, jakie emocje w nich buzują. Dodatkowo jest jeszcze wyśmienita muzyka, który podbija to, co na ekranie. To naprawdę nieprawdopodobne kino katastroficzno-wojenne. Wszystko zgrywa się tutaj idealnie. Te czterdzieści minut to jest 10/10, ani na chwilę nie można odpocząć, przemyśleć rzeczy. To jest tak bardzo intensywne i poruszające, że ciężko złapać oddech. I kiedy ma dojść do kulminacji…
Przychodzi pierwszy pomysł, przez który Dom pełen dynamitu nie jest najlepszą produkcją tego roku. Twórcy wpadli na pomysł, że drugi raz opowiedzą tę samą historię, którą pokazywali nam przez pierwsze czterdzieści minut. I napięcie nagle siada. Już nie ma tego efektu wow, widz już się tak nie angażuje, bo wszystko to dosłownie już widział. Różnią się szczegóły. Niby inna perspektywa, ale budowana na tym samym szkielecie. Drugie czterdzieści minut dłuży się niesamowicie, nie zaskakuje absolutnie niczym. Mamy tylko kilka nowych, nie słyszanych wcześniej dialogów. W drugim akcie nie ma też charyzmatycznej postaci centralnej. Tutaj nie pojawia się już Rebecca Ferguson i film ogromnie na tym traci. A kiedy dochodzimy do kulminacji…
Znów wracamy do początku. Trzeci raz oglądamy ten sam motyw. Tym razem towarzyszymy prezydentowi Stanów Zjednoczonych, w którego wciela się Idris Elba. Niestety tego jest już za dużo. Jeśli przy drugim razie można było mówić o znudzeniu, to co dopiero, gdy powtarzamy niemal identycznie to samo po raz kolejny. W zaledwie dwóch miejscach trzeciego aktu autentycznie dałem się zaskoczyć. I to tylko za sprawą tego, co spotyka postać graną przez Jareda Harrisa. Na dwie krótkie sekundy widz zostaje ponownie zaangażowany w historię. Jednak ogólnie coś, co mało być wielkim atutem filmu, totalnie go zatapia. To nie jest przedstawienie historii z trzech różnych perspektyw. To praktycznie powtórzenie identycznie tego samego i za każdym razem wypada to gorzej i gorzej.
Gdyby tylko pociągnięto do końca wątek zaprezentowany w pierwszym akcie, gdyby rozciągnięto go i dodano wszystko, co ciekawe z aktu drugiego i trzeciego (naprawdę nie było tego dużo, ale zawsze). Wtedy można by było mówić o niezwykle udanym projekcie. A tak, trzeba docenić świetne aktorstwo, świetną muzykę i czterdzieści minut niesamowitego napięcia. Od strony reżyserii na pewno to jedna z lepszych produkcji w tym roku, ale przestrzelono z odważnym, bardzo ryzykownym pomysłem. Sama końcówka także jest trudna do jednoznacznego ocenienia. Znów trzeba docenić odwagę, ale w dzisiejszych czasach chyba zwyczajnie nie można kończyć tak filmów, żeby nie rozczarować widowni.
Strasznie trudno jest ocenić ten film. Nie mogę powiedzieć, że warto w pełni go obejrzeć, ale zdecydowanie warto go włączyć. Dla pierwszego wyśmienitego aktu. Był w tym roku taki serial jak Paradise ze Sterlingiem K. Brownem. Jego przedostatni odcinek pokazywał w efektowny sposób koniec świata. Wątek Rebekki Ferguson w Domu pełnym dynamitu to jest ten sam obłędny poziom, ten sam stan oglądania na bezdechu. Nie żałuję seansu, ale żałuję, że nie zobaczyłem filmu roku, na który projekt Bigelow miał zdecydowane zadatki.
Poznaj recenzenta
Jakub Jabłoński