Doom Patrol: sezon 1, odcinek 3 – recenzja
Na tle poprzednich ostatni odcinek Doom Patrol prezentuje się co prawda nieco słabiej, jednak to w nim wprowadzono postać, która jest jednocześnie... zwierzęciem, warzywem i minerałem. Tak, scenarzyści serialu czasami odlatują i chwała im za to.
Na tle poprzednich ostatni odcinek Doom Patrol prezentuje się co prawda nieco słabiej, jednak to w nim wprowadzono postać, która jest jednocześnie... zwierzęciem, warzywem i minerałem. Tak, scenarzyści serialu czasami odlatują i chwała im za to.
Grupka dziwaków z Doom Patrol przez ostatnie dwa tygodnie wysoko zawiesiła poprzeczkę - od dawna w ekranowym świecie superbohaterów nikt z taką nonszalancją i frywolnością nie zaczął podbijać naszych serc, zupełnie nie oglądając się na te czy inne fabularne konwenanse. Niestety, na tym tle odcinek Puppet Patrol prezentuje się wyraźnie gorzej. Siadło tempo narracji, scenarzyści niebezpiecznie często wdawali się w romans z genezą protagonistów na modłę swoich kolegów po fachu z serialu Titans, a cichy bohater poprzednich odsłon serii, narrator mówiący głosem Alan Tudyk, tym razem dostał wolne. Z niejasnych przyczyn oniryczna atmosfera ekranowej opowieści w wielu miejscach trąciła sennością. Puppet Patrol obroni się ostatecznie, jeśli potraktujemy go jako odcinek przejściowy i dokładający kolejną cegiełkę w budowaniu zasadniczej osi fabularnej całego sezonu, ale przecież wielu z nas od tej drużyny herosów chciałoby nieustannej jazdy bez trzymanki, podlanej sosem absurdalnych gagów i odchodzenia od narracyjnego elementarza produkcji telewizyjnych. Szkoda, choć na jakiekolwiek bicie na alarm jest jeszcze zdecydowanie za wcześnie.
Pomysł na fabułę ostatniej odsłony serii znów będzie jawić się jako zrodzony gdzieś pomiędzy wymykającą się spod kontroli imprezą a terapią elektrowstrząsową - skoro na odnalezionym zdjęciu widać osła w Paragwaju w 1948 roku, a tatuś Silas odcina Cyborgowi kurek z pieniędzmi, to wyruszamy w stronę południowoamerykańskiej dżungli kamperem. Pojawiła się okazja do przetrącenia całej konwencji kina drogi, jednak koniec końców twórcy zdecydowali się ją wykorzystać po to, by lepiej zaznajomić nas z przeszłością Larry'ego. Na całe szczęście wątek homoseksualnej miłości bohatera do Johna nie został oparty na myślowych skrótach i zero-jedynkowej wykładni, do której przyzwyczajono nas choćby w superbohaterskich produkcjach stacji The CW. Przekonująco kontrastuje on bowiem z rodzinno-pracowniczym położeniem Trainora - nie ma tu wszędobylskiej nachalności i zbędnej pompatyczności. Geneza Negative Mana, choć tragiczna w swojej naturze, jest aż do bólu podszyta szarą codziennością Ameryki sprzed półwiecza, przez co orientacja seksualna bohatera w żadnym miejscu nie będzie prezentować się tak, jakby była wartością samą w sobie. W tym tygodniu twórcy serialu nieco subtelniej serwują więc osobiste dramaty, niejako pokazując, że za szaleństwem Doom Patrol kryje się tylko i aż człowieczeństwo. Rzecz oczywista, jednak najwidoczniej trzeba nam było o niej przypomnieć.
Nieoczekiwana eskapada do Paragwaju w pierwszej kolejności miała służyć postawieniu kolejnego kroku w rozwiązywaniu zagadki zniknięcia Szefa. Jest Von Fuchs, są także naziści przebrani dla niepoznaki w bawarskie stroje. Ekranowa Fuchtopia mogłaby idealnie wpisać się w klimat serialu, tym bardziej, że twórcy dwoją się i troją, by to dziwaczne miejsce przyprawić absurdem w postaci teatrzyku kukiełkowego czy scenografii rodem z wczesnych filmów Tim Burton. Problem polega na tym, że sięganie po karykaturę i groteskę tym razem jest nieco przewidywalne i w dodatku nie wybrzmiewa w całej opowieści z pełną mocą - może z wyjątkiem sceny walki, w której Cliff tłucze nazistów nawet nogami ich kompana. Zauważmy też, że Doom Patrol o losie i przeszłości Szefa dowiaduje się naprawdę niewiele; gdy Robotman pokaże Ricie przedstawiającą go kukłę, cała sekwencja będzie miała w sobie coś z asekuracji i zbudowanej naprędce próby podsumowania paragwajskich wojaży. Dlaczego więc należy pochwalić twórców za wycieczkę do mentalnego San Escobar? Ano dlatego, że niepozorny turysta Steve w ostatniej sekwencji zamienił się w bodajże najdziwaczniejszą postać z komiksów DC, Animal-Vegetable-Mineral Mana, bohatera, który potrafi przeobrazić się w każde zwierzę, warzywo albo minerał. Uff, odetchnęliśmy z ulgą. Świry wracają.
Powodów do niepokoju nie ma więc na tyle dużo, byśmy już teraz musieli obawiać się o spadek jakości produkcji w dalszej części sezonu. Wycofany na drugi plan ekranowych wydarzeń Cliff nawet z ławki rezerwowych nadal będzie brylował w humorystycznych wstawkach, z których bodajże najlepsze są powiązane z dogryzaniem Cyborgowi - odwołania do Ligi Sprawiedliwości i Aquamana robią swoje. Von Fuchs rzuca również nowe światło na strukturę rozbitej osobowości Szalonej Jane, a Vic odsłania kolejną kartę ze swojej genezy w postaci tragicznego wypadku w laboratorium. W tym wszystkim najważniejsze jest jednak, by twórcy nie porzucali pokazanego nam w pierwszych dwóch odcinkach pomysłu na historię - rozpisanego gdzieś w oparach szaleństwa, rozpostartego pomiędzy kontrolowanym przerysowaniem fabuły a nieoczywistymi zachowaniami postaci. Te są doprawdy nieszablonowe i nietuzinkowe, więc ogromnym rozczarowaniem byłoby wpisanie ich w jeszcze jeden superbohaterski schemat. Skoro jednak w tym świecie paraduje już bohater robiący za zwierzę, warzywo i minerał jednocześnie, to powinniśmy z optymizmem spoglądać w stronę przyszłości.
Źródło: Zdjęcie główne: DC Universe
Poznaj recenzenta
Piotr PiskozubDzisiaj urodziny obchodzą
ur. 1962, kończy 62 lat
ur. 1968, kończy 56 lat
ur. 1988, kończy 36 lat
ur. 1980, kończy 44 lat
ur. 1965, kończy 59 lat