fot. TVP
Drelich to nowy serial kryminalny stworzony przez TVP i oparty na powieści Jakuba Ćwieka. Polacy zasłynęli na całym świecie z tworzenia jakościowych dramatów i kryminałów. Produkcje polskojęzyczne przeznaczone na rozmaite platformy streamingowe potrafiły dotrzeć do szerszego grona odbiorców z innych państw i przypaść im do gustu. Czy podobny los czeka Drelicha? Moim zdaniem niekoniecznie.
fot. TVP/Przemek PączkowskiMarek Drelich (Filip Pławiak) prowadzi podwójne życie. Jest doskonałym złodziejem, ale stara się pogodzić to z wychowywaniem syna i zachować przyjazne relacje z byłą żoną. Przez jakiś czas zajmował się wyłącznie małymi robótkami, więc udawało mu się pozostać poza radarem największych gangsterów. Niestety jego szczęście dobiega końca. Zostaje posądzony o romans z kobietą mafioza.
To fabularny wstęp, który nie obiecuje może nic rewolucyjnego, ale z pewnością ma potencjał na coś intrygującego. Od razu wspomnę, że nie miałem do czynienia z oryginałem literackim, więc polegam tylko na adaptacji. O ile sam koncept nie jest zły, o tyle wykonanie już tak. Drelich to małomówny profesjonalista z filmów akcji, którego da się polubić, nawet jeśli charakter ma dość typowy. O wiele gorsza jest obsada poboczna. Poznajemy złego gangstera, który jest po prostu złym gangsterem (choć opiekuje się niepełnosprawnym synem, więc dostaje jakieś pogłębienie moralności i uczuć), a także grupkę jego dryblasów, którzy nie grzeszą inteligencją i stanowią absurdalne, stereotypowe przedstawienie polskich dresiarzy wyjęte z kabaretów. Mamy partnerkę mafioza (ale Marta Żmuda-Trzebiatowska jak na razie robi tylko smutne miny), brata głównego bohatera i pewnego mężczyznę z zamiłowaniem do tortur (Rafael Stachowiak), ale trudno o nich powiedzieć coś więcej. Wiem, że to dopiero pierwszy odcinek, w którym powinno się zarysować postaci, ale chciałbym zobaczyć więcej ich wspólnych interakcji. Tymczasem przez połowę odcinka patrzyłem, jak główny bohater jeździ samochodem w tę i nazad.
fot. TVP/Przemek PączkowskiNie podoba mi się też warstwa wizualna. Niektóre zdjęcia są ładne, a lokacje potrafią przykuć uwagę, ale praca kamerą jest dość nudna. Największym problemem są jednak sceny akcji. Rozumiem chęć pokazania niemalże nadludzkich zmysłów Drelicha i jego przywiązanie do najmniejszych detali (jest w stanie wszystko poskładać w całość w ciągu sekundy), ale czy naprawdę trzeba było to robić za pomocą szybkich zbliżeń jak w The Office? Ten zabieg pojawia się już w pierwszej scenie, gdy widz jeszcze nie wie, z jaką produkcją ma do czynienia. Po tym pokazie wizualnym może być przekonany, że to nie rasowy kryminał, a pastisz gatunku w stylu ostatniej Nagiej broni. Na podobnie niewysokim poziomie stoją sceny bezpośrednich konfrontacji fizycznych (trudno to nazwać walkami). Jest mnóstwo cięć, choreografia trąci niskobudżetowymi operami mydlanymi, a całość trwa tak krótko, że można mrugnąć i jest już po wszystkim.
Taka, a nie inna ocena jest wynikiem mojej nadziei, że historia nabierze rumieńców, a postaci zyskają potrzebną głębię. Jeśli tak się stanie, będzie można przymknąć oko na warstwę techniczną, od której bolą mnie oczy. W tej kwestii nie spodziewam się poprawy, bo to świadomie wybrany styl wizualny. Uważam, że pomysł na opowieść ma potencjał. Głównego bohatera można polubić, a klimat przypomina momentami polską wersję Watch Dogs - szczególnie gdy Drelich paraduje w płaszczu, chuście na twarzy i czapce z daszkiem.
W pierwszym odcinku Drelich nie wyróżnia się niczym ciekawym w porównaniu z innymi polskimi serialami kryminalnymi, które oferowały lepszy klimat oraz ciekawsze postaci.
Poznaj recenzenta
Wiktor Stochmal