fot. Apple TV+
Niestety nie uciekniemy od porównań Drogi do prawdy, nowego serialu od Apple TV, do Kulawych Koni, które rozgościły się na streamingowych salonach i zbierają pochwałę za pochwałą. Oba tytuły łączy ten sam autor powieści, a także – jak wydawało się po zwiastunach – schemat opowieści, przesiąkniętej humorem i fantazją. A jednak w najmniejszym stopniu nie są to Kulawe konie 2.0, choć produkcja miejscami wyraźnie próbuje iść w podobnym kierunku, przede wszystkim za sprawą dialogów. Szkoda tylko, że to, co Jacskonowi Lambowi wychodziło naturalnie, tutaj jest absolutnie wymuszone i sztuczne. Rozmowy ministerialnych oficjeli, które mają bawić, wywołują raczej ciarki żenady. Postać Emmy Thompson nie jest zbudowana ciekawie ani intrygująco. Jeśli jednak odrzucimy tę próbę nachalnego bycia przewrotnie zabawnym, to można w tym serialu znaleźć namiastkę ciekawego kryminału. A to głównie za sprawą Ruth Wilson, która wypada przekonująco jako Sarah, zagubiona, nieumiejąca odnaleźć samej siebie kobieta.
Są dwie osie fabularne, na których można zawiesić oko i znaleźć w nich coś ciekawego dla siebie. Relacja Sary z mężem, który zdaje się nie dostrzegać jej problemów, a nawet odrobinę ją tłamsi. Druga to postać Gerarda Inchona, wygłaszającego prosto z mostu niepopularne opinie, niegryzącego się w język. To obraz umiarkowanego rasisty, patrzącego z góry na większość otaczających go ludzi. Ciekawy portret, ale raczej epizodyczny, znajdujący się na delikatnie drugim planie. I to by było na tyle, jeśli chodzi o wciągające wątki. Trochę tego mało. Zapewne serial zyska jeszcze na atrakcyjności, kiedy sprawa kryminalna nabierze tempa, ale te pierwsze dwa odcinki są marną wizytówką Drogi do prawdy. Być może wynika to z faktu, że sezon ma mieć osiem odcinków, a nie sześć, jak w przypadku Kulawych koni. Niemniej tempo prowadzenia akcji bardzo na tym cierpi, a fabuła zdaje się mocno rozciągnięta.
Dwa pierwsze odcinki nie zachęcają do oglądania, a przecież zwiastun całości pokazywał, że w tej historii jest potencjał. Na razie brakuje charyzmy u postaci, która miała pociągnąć tę produkcję w górę, a więc Zoe Boehm granej przez Emme Thompson. Brakuje jej też luzu i jakiegokolwiek pomysłu na to, jak stać się kimś nietuzinkowym, kimś trudnym do zapomnienia. Mam wrażenie, że w tych pierwszych odcinkach przeszarżowano z jej ekspozycją. Nie zapamiętałem zbyt wiele z jej wypowiedzi, może poza tym o rasie mężczyzny, który śledzi główną bohaterkę i słowie „kobieta”. Zapamiętałem za to, że jest do bólu antypatyczna (ale zupełnie nie w tak uroczy sposób jak Jackson Lamb), zimna i oderwana od rzeczywistości, całkowicie niekonsekwentnie napisana. A to bardzo, bardzo zła pozycja startowa.
Wygląda na to, że Apple TV trochę się przeliczyło, wierząc, że wszystko, co wyjdzie spod pióra Micka Herrona, sprzeda się samo. Jest wiele doskonałych brytyjskich kryminałów, które kipią angielskim humorem, a początek Drogi do prawdy na ich tle wypada blado. Jeśli w trzecim odcinku poziom drastycznie nie podskoczy, to trzeba będzie sobie ten serial darować i przerzucić się na produkcje o wiele bardziej wartościowe. To jeszcze mogą być złe miłego początki, ale mam przeczucie, że tak się jednak nie stanie.
Poznaj recenzenta
Jakub Jabłoński