Dzięki Bogu - recenzja filmu [Nowe Horyzonty 2019]
Data premiery w Polsce: 20 września 2019Dzięki Bogu to film, w którym Francois Ozon bierze na warsztat problem pedofilii w Kościele. Reżyser nie chce być na tym polu nawołującym do walki rewolucjonistą; na szczególną uwagę zasługuje sposób, w jaki podszedł on do tematyki.
Dzięki Bogu to film, w którym Francois Ozon bierze na warsztat problem pedofilii w Kościele. Reżyser nie chce być na tym polu nawołującym do walki rewolucjonistą; na szczególną uwagę zasługuje sposób, w jaki podszedł on do tematyki.
Nie minęło wiele czasu, od kiedy Polacy otrzymali dzieło, które w walnym stopniu pomogło im rozliczyć się z problemem pedofilii w Kościele - taką funkcję z pewnością pełni Tylko nie mów nikomu braci Sekielskich. W skali globalnej jeszcze więcej kontrowersji wywołało Dzięki Bogu, w którym François Ozon posiłkując się autentyczną historią, zaproponował swoje własne spojrzenie na całą tematykę. Francuski reżyser na długo przed światową premierą produkcji musiał zmierzyć się w sądzie z pierwowzorami niektórych postaci; w grę wchodziło wstrzymanie kinowej dystrybucji. Ostatecznie Ozon nie tylko wygrał, ale i święcił triumfy na tegorocznym Berlinale, z którego wyjechał ze Srebrnym Niedźwiedziem dla najlepszego filmu.
Dzięki Bogu, pomimo kilku dostrzegalnych mankamentów, staje się opowieścią niezwykle ważną i potrzebną. Jej twórca nie pretenduje do miana moralisty; woli raczej przyglądać się zjawisku, próbując zrozumieć postawy i zachowania zarówno kościelnych dostojników, jak i molestowanych w dzieciństwie ofiar. O ile pierwszy akt filmu niespecjalnie porywa i zostaje wyciosany w kronikarskiej formie, o tyle jego druga połowa to prawdziwy popis artystycznego kunsztu reżysera. Potrafi on bowiem zmierzyć się z kościelną pedofilią bez większego nadęcia i popadania w przesadę, a przy tym zamienia swoją historią w jedną wielką układankę, pochylając się nad aspektem traumy, jej wpływu na dorosłe życie czy sieci zależności pomiędzy oprawcą a ofiarą. Ozon doskonale rozumie wewnętrzny gniew tych ostatnich; skoro Kościół postanowił zabawić się z nimi w kotka i myszkę, to dlaczego by tak nie zaproponować podobnej gry widzowi?
Pod koniec lat 80. w Lyonie ojciec Bernard Preynat (Bernard Verley) dopuścił się szeregu pedofilskich czynów na chłopcach, których zabierał na obozy skautów. Dopiero po blisko 30 latach jego ofiary na tyle przepracowały traumę, że były zdolne opowiedzieć o niej publicznie. Jest wśród nich Alexandre (Melvil Poupaud), szczęśliwy mąż i ojciec piątki dzieci, który postanawia zwrócić się listownie do kardynała Philippe'a Barbarina z prośbą o interwencję. Kościelny hierarcha to w rzeczywistym świecie postać niezwykle ciekawa; przed papieskim konklawe w 2005 roku wymieniano go jako jednego z potencjalnych następców Jana Pawła II - do jego osoby jeszcze wrócimy. Sęk w tym, że krucjata Alexandre'a przypomina uderzanie głową w mur. Arcybiskup Lyonu co prawda odpowiada na jego pisma, wykazuje zrozumienie i obiecuje rozprawić się z Preynatem, jednak czas mija, a żadne działania nie zostają podjęte. W międzyczasie oskarżony ksiądz znów zaczyna pracować z dziećmi, a liczba jego dawnych ofiar rośnie. Ozon zupełnie zmienia optykę i wprowadza nowych głównych bohaterów - poznajemy więc historie Francois (Denis Ménochet) i Emmanuela (Swann Arlaud). Poszkodowani łączą siły, a we wspólnej misji odnajdują jakże potrzebny w ich położeniu cel istnienia. Być może najbardziej intryguje to, że finał tej historii dopisało już samo życie.
Jestem niemal pewien, że pierwszy akt filmu podzieli widzów jeśli chodzi o jego odbiór. Akcja praktycznie nie posuwa się do przodu, a większość czasu ekranowego spędzamy na zapoznawaniu się z odczytywanymi z offu listami, które wymienili między sobą Barbarin i Alexandre. Z punktu widzenia zaangażowania odbiorcy i wybudzenia w nim empatii względem molestowanych sposób prowadzenia narracji przez Ozona może odrobinę nużyć. Sztuczka reżysera polega jednak na tym, czego na ekranie nie zobaczymy - zastanawia się on po prostu nad formą całej korespondencji, zamieniając doświadczenie kinowe w epistolograficzne. Zwróćcie uwagę na grzecznościowe zwroty i inne uprzejmości, którymi obdarzają się nawzajem Alexandre i kardynał. Pierwszy jest w nich aż do bólu szczery, raz po raz zapewniając hierarchę o szacunku i trwaniu w wierze. Drugi natomiast prowadzi osobliwą lekcję z erystyki, przy czym więcej tu zabiegów PR-owych niż rzeczywistej empatii. Ot, pasterz, który poszedł z duchem czasu i mami swoją owieczkę obietnicami bez pokrycia. Istotne jest to, że za listami kryje się tak emocjonalny dramat bohatera, jak i potężna zmowa milczenia, która siłą rzeczy chroni Preynata. Ozon nie tyle ją krytykuje, co po prostu obnaża, pokazując jednocześnie, jak wolno mielą kościelne młyny - Franciszek wie o problemie i nakazuje natychmiastową reakcję, jednak Barbarin wciąż gra na zwłokę. Gdzieś na najgłębszym poziomie pedofilia w tej perspektywie zostaje odczytana przez pryzmat jednej wielkiej mistyfikacji. Oprawca oszukuje niewinne dziecko i swojego przełożonego, a ten ostatni z nie do końca jasnych przyczyn chce wyprowadzić w pole Watykan. Koło się zamyka.
Znacznie lepiej jest w drugiej części filmu, w której twórca przechodzi z formy kronikarskiej czy paradokumentalnej w stronę ekranowej publicystyki - ta w wielu z nas wybudzi skojarzenia z oscarowym Spotlight. Walnie pomaga w tym zmiana protagonistów, którzy razem tworzą unikalną mozaikę: oficjalność działań Alexandre'a znajduje swoje nieoczekiwane dopełnienie w żywiołowości Francois i dobroduszności walczącego z własnymi demonami Emmanuela. Bodajże najmocniej działają te sceny, w których zostają oni skonfrontowani z dawnym oprawcą. Ten chce mówić do nich per "ty", traktuje ich jak własne dzieci, by później wypowiedzieć szokujące: "Tak, skrzywdziłem ich, ale po co znowu ta przemoc?". Rozumie, a jednak nie rozumie. Krzywdę, którą wyrządził, najpełniej poznamy poprzez śledzenie losów Emmanuela. Zobaczymy więc zmiany cielesne, ale też mentalne, przekładające się na dysfunkcje związkowe i przetrącone pojmowanie ojcostwa. Wybornie w tej roli wypada Arlaud; jest coś niezwykle ujmującego w scenie, w której jego bohater powie w kierunku żony Alexandre'a o "pięknej rodzinie", którą stworzyła z mężem. Kobieta w odpowiedzi wyjawi mu niepokojącą tajemnicę o własnej przeszłości. W tym, jak i w wielu innych momentach przepełnią nas frustracja i bezsilność. Ozon stara się jednak nieustannie rozładowywać nasz gniew poprzez refleksyjne podejście do ukazywanych wydarzeń. Jeśli publicysta, to aż do bólu obiektywny, który pozwoli sobie na wplatanie w historię subtelnych żartów z antykościelnych, zajadłych aktywistów. Prawda jest gdzieś tam, trzeba jej poszukiwać. Tylko ona może nas przecież wyzwolić.
Dzięki Bogu to podszyta głęboką warstwą psychologiczną historia, która nawet poruszając ogólnoświatowy problem kościelnej pedofilii, w pierwszej kolejności powinna być odczytywana jako kameralny dramat. Największą siłą filmu jest to, że reżyser Francois Ozon nie chce zmieniać się w podżegającego do wejścia na barykady rewolucjonistę; proponuje on raczej osobliwą filozofię środka, w której molestowanie dzieci przez księży najpierw trzeba poddać refleksji, by w ogóle próbować tworzyć jakiekolwiek środki zapobiegawcze. Produkcja z pewnością trafia we właściwy czas, dokładając kolejną cegiełkę i nową perspektywę w obrębie debaty publicznej. Co ciekawe, twórca kończąc prace nad swoim dziełem nie wiedział, jaki finał znajdzie historia z rzeczywistego świata, która stała się kanwą jego opowieści - nie zdradzą nam tego nawet napisy końcowe. Śpieszę donieść, że na początku marca kardynał Barbarin został przez francuski sąd uznany winnym tuszowania spraw pedofilskich i skazany na pół roku więzienia w zawieszeniu. Już kilka dni później na ręce Franciszka złożył on rezygnację z funkcji metropolity liońskiego. Tej jednak papież nie przyjął, zachęcając hierarchę do "podjęcia jak najlepszej decyzji dla swojej archidiecezji". Barbarin ostatecznie sam zadecydował o przekazaniu władzy nad metropolią innemu dostojnikowi. Wieści te doskonale kontrastują z otwierającą film sekwencją, w której kardynał na wieży katedry unosi monstrancję nad miastem, spoglądając na nie z góry. Pogłoski o śmierci sprawiedliwości na tym świecie okazały się mocno przesadzone. Dzięki Bogu. A może jednak dzięki człowiekowi?
Źródło: Zdjęcie główne: Mandarin Production
Poznaj recenzenta
Piotr PiskozubDzisiaj urodziny obchodzą
ur. 1962, kończy 62 lat
ur. 1968, kończy 56 lat
ur. 1988, kończy 36 lat
ur. 1980, kończy 44 lat
ur. 1965, kończy 59 lat