fot. materiały prasowe
Dallas (Siena Agudong) to uparta, zdolna tancerka, która trafia do nowej szkoły i od razu spotyka drużynowego rozgrywającego Draytona (Noah Beck). On oczywiście jest pewnym siebie chłopakiem, przytłoczonym ambicjami ojca. Nie wiedzieć czemu, Drayton jakoś bardzo kojarzy mi się z Peterem Kavinsky’m z Do wszystkich chłopców, których kochałam, przecież to dwa zupełnie inne filmy, zupełnie inni bohaterowie... Jest to na pewno produkcja z gatunku „dla widzów o wysokiej tolerancji na schematy” albo „dla mnie i moich przyjaciółek, kiedy miałyśmy 15 lat i obsesję na punkcie Noaha Centineo”. Tylko że tu zamiast Centineo jest Noah Beck, niestety.
Dallas od początku powtarza swoje święte „zero randek!”, bo musi dopracować choreografię pokazową i dostać się do wymarzonej szkoły. Ale wiadomo, teoria teorią, a praktyka… Cóż, któż oprze się uśmiechowi Draytona? Na pewno nie ona. Ich relacja rozwija się szybciej, niż logika ma szansę zareagować, a to dopiero początek listy rzeczy, które w tym filmie nie grają. Aktorstwo? Tragiczne. Noah Beck naprawdę powinien wrócić do tańców na TikToku, bo na ekranie to nie wygląda dobrze. Siena Agudong również nie ułatwia sprawy, chwilami sprawia wrażenie, jakby sama nie dowierzała w to, co musi grać. Dialogi są słabe, postaci absolutnie płaskie, ale przynajmniej film się nie dłuży. To już jakieś osiągnięcie.
Fabuła to dopiero perełka. Mój ulubiony moment? Dallas niby skupia się na treningu cheerleaderek, ale co chwilę zerka na Draytona. A on, zupełnie „przypadkiem”, właśnie w tym momencie wyciera pot z czoła koszulką, odsłaniając sześciopak. Jakie ta Dallas ma szczęście. Do tego dochodzi fenomen szkolnego dress code’u, którego niby nie ma… ale każdy uczeń nosi coś niebieskiego. Każdy. Zawsze. Może to znak lojalności wobec szkoły, której niebieski jest kolorem przewodnim, ale wygląda to komicznie. Postacie drugoplanowe też są jak z generatora teen dramy: najlepsza przyjaciółka Dallas jest milutka, wspierająca, wyciągająca na imprezy, choć Dallas oczywiście imprez nie znosi. I brat Draytona, który głównie… istnieje. Ma jakieś znaczenie fabularne, ale minimalne, jest za to chłopakiem przyjaciółki, więc punkt obowiązkowy odhaczony. Wszyscy obecni, schemat zaliczony.
Dziewczyna bad boya ma w sobie potencjał na zostanie czyimś guilty pleasure, takim, które włączasz po ciężkim dniu, żeby nie obciążać mózgu absolutnie niczym. Tyle że guilty pleasure zazwyczaj ma jakiś urok, a tu… no cóż, fabuła jest tak schematyczna, że ciężko jest się jakkolwiek w nią zaangażować, ale łatwo jest o niej zapomnieć. Emocji? Brak. Zaskoczeń? Zero. Za to jest przyjemna świadomość, że nic Cię w tym filmie nie zaskoczy – i może to właśnie jego największa zaleta.
A jednak, proszę Państwa, istnieje część druga. Tak, Dziewczyna Bad Boya 2 już na mnie czeka, a ja dzielnie się za nią zabieram, bo chcę sprawdzić, czy faktycznie może być gorzej. A może w końcu pojawi się jakiś faktyczny bad boy? Kto wie. Finalnie moja ocena to 2/10: w porządku na totalne odmóżdżenie, ale Noah Beck nawet nie zbliża się do poziomu Noaha Centineo w kategorii „chłopaka, który ma łapać za serce nastolatek”. O ten tytuł nie musi się martwić, Centineo może spać spokojnie.
Poznaj recenzenta
Marta Karcz