Euforia: sezon 1, odcinek 2 - recenzja
Data premiery w Polsce: 4 grudnia 2024Drugi odcinek nowej produkcji HBO nie wkracza na nowe ścieżki i nie otwiera wątków o odmiennej niż dotychczasowa problematyce, a jednak – emanując specyficznym magnetyzmem – przykuwa uwagę do swych dysfunkcyjnych bohaterów.
Drugi odcinek nowej produkcji HBO nie wkracza na nowe ścieżki i nie otwiera wątków o odmiennej niż dotychczasowa problematyce, a jednak – emanując specyficznym magnetyzmem – przykuwa uwagę do swych dysfunkcyjnych bohaterów.
Zachodni dziennikarze, pisząc o Euforii, ogromne ilości słów poświęcili rzekomo „mocnym i wulgarnym scenom”, zarzucając HBO, iż stacji zależy przede wszystkim na szokowaniu widzów za pomocą tanich chwytów. Liczne głosy krytyki wspominały m.in. słynną już scenę, w której zobaczyć można aż 30 (podobno, sam nie liczyłem) penisów. Czytając o tym, łatwo sobie wyobrazić przerysowane i tandetne sceny orgii, których upchana w każdy epizod ilość sprawia, że ten niemal pęka w szwach – jeśli nie scenariuszowo, to na pewno jakościowo.
Wielkie było moje zdziwienie (a może raczej: ulga), gdy okazało się, że moje wrażenia całkowicie rozmijają się z tymi opisanymi powyżej. Ani razu nie miałem odczucia, że któraś z bardziej wyzywających scen rozpisana jest z wyrachowanym założeniem wywołania we mnie emocji będących reakcją na nagość, przemoc czy wulgarność same w sobie. Owszem, tych motywów w Euforii nie brakuje, z każdego z nich jednak coś wynika. Nawet wspomniana niesławna scena z mnogością członków (serio jest tam ich aż 30?) okazuje się naturalistycznie nakręconą sekwencją, w której elementy negliżu stanowią tło dla skupiającej się na jednym z bohaterów narracji.
Zostańmy przy temacie seksu, wokół którego – rzeczywiście – spora część wątków Euforii krąży. Tak, seks i narkotyki stanowią główną oś pierwszych odcinków: w przypadku tej drugiej kwestii eksploracja problematyki sięga coraz głębszych i bardziej skomplikowanych sfer, pierwsza zaś dotyczy poważnego problemu socialmediowej młodzieży, która postrzega siebie nawzajem (oraz siebie samych) niemal wyłącznie przez pryzmat cielesności i seksualności, a przynajmniej traktuje je jako środek wyrazu absolutnego, nie zdając sobie sprawy, jak starannie przemyślaną i wyreżyserowaną siłą jest kult fizycznych zbliżeń i urody.
Nie sądzę, by wnikanie w tę sferę pozostało bezrefleksyjne – jasne, jeśli w przyszłym tygodniu okaże się, że Euforia łapie zadyszkę, a epatowanie seksem nie przynosi żadnych nowych spostrzeżeń, w mgnieniu oka okaże się, że piękny wstęp okazał się zaproszeniem do festiwalu nudy i powtarzalności. Nic na to jednak nie wskazuje. Oczywiście, by się tak nie okazało, koniecznym jest otworzenie innych tematów społecznych, a także angażujące i nieoczywiste poszerzenie spektrum obecnych (o co w wypadku motywu uzależnienia raczej nie należy się martwić).
Póki co bronię więc HBO przed oskarżeniami, tłumacząc formę serialu pewną konkretną wizją. Seriale stacji "poszokowały" już wystarczająco i nie wydaje mi się, by w 2019 roku było to dla kolejnej produkcji celem samym w sobie. Wszystko trzyma się tu pewnych ram, a ja ani razu nie miałem wrażenia, by owa nagość czy przemoc natarczywie wypełzały z ekranu. Ba, moim zdaniem spora część tych „kontrowersji” pozwala sobie nawet na cichy morał. W stosunku do formy mam zresztą zdecydowanie więcej słów pochwalnych niż zastrzeżeń. Twórcy wciąż skutecznie potrafią balansować na granicy chillu i dyskomfortu; znakomicie wyreżyserowana i niezwykle niepokojąca scena w mieszkaniu dealera (będąca następstwem, a może raczej kolejną konsekwencją wynikającego z uzależnienia uporu głównej bohaterki) to absolutny majstersztyk, wirtuozeria wywoływania niezwykle nieprzyjemnych emocji.
Niestety, zdecydowana większość bohaterów, o ile nie pozostaje dla widza obojętna, jest zwyczajnie odpychająca (w sposób, w którym nie ma miejsca na fascynacje czy zaintrygowanie). Liczę, że przyjdzie czas, w którym serial pozwoli nam zbudować w sobie odrobinę zrozumienia dla poszczególnych postaci.
Tu zdecydowanie najlepiej wypadają Rue i jej transpłciowa przyjaciółka, Jules. Ich relacja póki co zarysowana jest najgłębiej, a między aktorkami czuć bardzo intensywną chemię. Sceny beztroskiej bliskości przeplatane są z tymi destrukcyjnymi i dołującymi wątkami z życia Rue, tworząc specyficzny rollercoaster.
W wypadku Zendayi wypadałoby powiedzieć jeszcze kilka słów, bo aktorsko daje ona z siebie jeszcze więcej niż w pilocie. Disneyowska gwiazda pokazuje niedowiarkom środkowy palec i prezentuje widzom doskonałą kreację, wybijającą się nie tylko na tle samej Euforii, ale i wszystkich innych współczesnych produkcji, których obsady zdominowane są przez pokolenie młodszych aktorów. Równie niesamowita jest sama postać, Rue. Z jednej strony: dysfunkcyjna, z drugiej – niezwykle obiektywna, bo choć czasem próbuje się naiwnie usprawiedliwiać, potrafi też spojrzeć na siebie surowym okiem; ma, co rzadkie, bardzo rozwiniętą samoświadomość. Mimo to i tak czuje się bezsilna. Czyni ją to postacią – choć słowo to może wydawać się nie na miejscu – prawdziwie fascynującą, a jej błyskotliwa narracja istotnie ubarwia nawet te słabsze elementy serialu. Z wielkimi nadziejami wyglądam kolejnych odcinków.
Poznaj recenzenta
Michał JareckiKalendarz premier seriali
Zobacz wszystkie premieryDzisiaj urodziny obchodzą
ur. 1964, kończy 60 lat
ur. 1949, kończy 75 lat
ur. 1951, kończy 73 lat
ur. 1983, kończy 41 lat
ur. 1970, kończy 54 lat