Falling Skies – 01×01-02
Falling Skies był jednym z najbardziej oczekiwanych seriali science fiction roku. Wielkie nazwiska Grahama Yosta czy duetu odpowiedzialnego za "Szeregowca Ryana", Roberta Rodata i Stevena Spielberga, powinny być gwarancją świeżości i dobrej rozrywki. Premiera ich produkcji osadzonej w realiach po inwazji kosmitów na Ziemię jest jednak, lekko mówiąc, rozczarowująca.
Falling Skies był jednym z najbardziej oczekiwanych seriali science fiction roku. Wielkie nazwiska Grahama Yosta czy duetu odpowiedzialnego za "Szeregowca Ryana", Roberta Rodata i Stevena Spielberga, powinny być gwarancją świeżości i dobrej rozrywki. Premiera ich produkcji osadzonej w realiach po inwazji kosmitów na Ziemię jest jednak, lekko mówiąc, rozczarowująca.
Każdy wielbiciel gatunku science fiction chciał polubić Falling Skies. Teraz, gdy w telewizji królują dramaty prawnicze, a gatunek sf zszedł na drugi plan, nowe produkcje przyjmuje się jak zbawienie. Falling Skies, o dziwo, mając tak dobrego scenarzystę jak Rodat, najbardziej poległo właśnie w scenariuszu.
[image-browser playlist="609959" suggest=""]
W skrócie zamiar twórców można określić słowami "schemat goni schemat". Choć początek odcinka w klimacie a'la "Terminator" wygląda obiecująco, to im dalej, tym gorzej. Postacie są schematyczne i płytkie - bohater to profesor z college'u, trójka dzieci, który opłakuje żonę, więc naturalnym jest, że pojawia się piękna pani doktor, wolna, zawsze niebanalnie ubrana, która nawiązuje z nim więź. Dowódca oddziału partyzantów (jeśli w ogóle można ich tak nazwać...) wygląda i zachowuje się jak żywcem wyjęty z komiksu i oczywiście musi być typowym wojskowym, jakby wyjętym z reklamy telewizyjnej - nawet ma standardowy akcent, który znamy z miliona innych produkcji wojennych. Wszystkie postacie bledną przy synach głównego bohatera - starszy, typowy buntownik, który musi być częścią miłosnego trójkąta; drugi zaś zdobywa u mnie nagrodę za najgłupszą i najbardziej irytującą postać w historii telewizji. Wszyscy żyją w świecie po apokalipsie, walka o kawałek chleba, przeżycie, dzieciak ma na oko jakieś 10 lat i w głowie mu "brak przyjęcia urodzinowego", "pragnienie, by wszystko wróciło do normy", "smucenie się z powodu wyruszenia ojca na misję" i "jeżdżenie na deskorolce" - poważnie? Czy twórcy sobie stroją żarty? Przypuszczam, że inwazja miała miejsce spory czas wcześniej, więc zachowanie dziecka jest irracjonalne i tak głupio irytujące, że brak mi słów na określenie tej sytuacji. Przecież to nie do pomyślenia, by normalne dziecko nie zaadaptowało się po wielu miesiącach życia do warunków życia - w końcu żyją jako partyzanci, więc siłą rzeczy nawet dzieci tracą swoją niewinność, stając się bojownikami. Mamy przecież wśród żołnierzy niewiele od niego starszego chłopca, który rusza na misje z karabinem w dłoni. Czy twórcy mają widzów za kompletnych idiotów?
Fabuła nie ma w sobie ani krzty oryginalności, ani żadnego pomysłu. Rozwój akcji jest za wolny, a kolejne schematy są irytujące. Oczywiście musieli się pokazać "źli ludzie", którzy w poważaniu mają inwazję i myślą tylko o sobie - ile razy w post-apokaliptycznych produkcjach można wykorzystywać ten sam schemat? Jak się dowiadujemy, kosmici pozostali tylko w garnizonach pilnujących miast, bo statek matka odleciał. Chociaż wyraźnie wrogów jest niewielu, nasi bohaterowie nawet nie myślą o walce, ale nazywają siebie partyzantami - gdzie tu logika? Nocne rajdy po jedzenie i bezmyślne zachowanie bohaterów (wziąć niewytrenowanego psa na akcję i rzucić mu piłkę na aport, poważnie?) oraz kompletne ignorowanie jakiegokolwiek podstawowego myślenia, denerwuje widza.
[image-browser playlist="609960" suggest=""]
Kolejnym minusem jest brak emocji i słaba reżyseria. Jedyne emocje, jakie możemy odczuwać podczas seansu, to nienawiść do małego dzieciaka, który irytuje każdym słowem. Zero związku, zainteresowania nas losem postaci czy rozwojem fabuły. Dodajmy do tego dialogi, które czasem były tak płytkie, że wciąż przechodziła myśl, czy naprawdę to TEN Robert Rodat napisał scenariusz. Dodajmy do tego fakt, że pomimo braku jakichkolwiek warunków bycia - ludzie w większości są ładnie, schludnie ubrani, a kobiety czyste, z dobrze ułożonymi włosami. Kolejnym aspektem jest brak jakichkolwiek kamizelek, hełmów i innych rzeczy, które mogą ochronić ciało żołnierza przed niebezpieczeństwem. Czy nie mogli na placach budowy, w magazynach odnaleźć jakichś kasków? Sceny akcji i efekty specjalne stoją na przyzwoitym poziomie - nie razi tutaj nic tak strasznie, jak w innych elementach.
Falling Skies rozczarowuje w premierowym odcinku pod każdym względem. Oczekiwaliśmy dobrego sf, ukazującego życie po inwazji i walkę z najeźdźcą, a na razie nic z tego się nie spełniło. Widzowie mogą mieć jedynie nadzieję, że produkcja rozwinie się i pójdzie w dobrym kierunku, dając przyzwoitą rozrywkę. Jeśli w następnych odcinkach serial Rodata i Spielberga nie nabierze rumieńców, będzie to jedno z większych rozczarowań ostatnich lat, które zakończy swój żywot na pierwszym sezonie.
Ocena: 4/10
Poznaj recenzenta
Adam SiennicaDzisiaj urodziny obchodzą
ur. 1970, kończy 54 lat
ur. 1969, kończy 55 lat
ur. 1964, kończy 60 lat
ur. 1973, kończy 51 lat
ur. 1977, kończy 47 lat