Fargo – sezon 2, odcinek 4 – recenzja
Fargo z każdym kolejnym odcinkiem nabiera rozpędu i coraz bardziej fascynuje. To dopiero czwarty epizod, ale z dużym przekonaniem można już stwierdzić, że drugi sezon jest lepszy od pierwszej serii.
Fargo z każdym kolejnym odcinkiem nabiera rozpędu i coraz bardziej fascynuje. To dopiero czwarty epizod, ale z dużym przekonaniem można już stwierdzić, że drugi sezon jest lepszy od pierwszej serii.
Fargo znowu zachwyca! Przed startem drugiego sezonu mogliśmy w Internecie przeczytać wiele pozytywnych i bardzo entuzjastycznych recenzji pisanych przez dziennikarzy, którzy mieli okazję obejrzeć kilka pierwszych odcinków serialu. Mimo to z rezerwą podchodziłam do tych doniesień, mając w pamięci True Detective i Hannibal - ich nowe sezony również wychwalano, po czym rzeczywistość zweryfikowała te oceny wystawione mocno na wyrost. Jednak po czterech pierwszych odcinkach możemy z czystym sercem stwierdzić, że tym razem dziennikarze nie próbowali podkręcić oglądalności. Nie było przesady w opiniach, że drugi sezon jest lepszy od pierwszego (przynajmniej jak dotąd). Fargo rozkręca się z każdym odcinkiem i coraz bardziej przykuwa uwagę - aż tak, że z niecierpliwością oczekujemy na kolejną wizytę w zimowej Minnesocie oraz mroźnej Północnej Dakocie.
Czwarty odcinek jest kwintesencją klimatu filmów braci Coen. Nie obyło się bez krwawych i brutalnych scen (ciekawa retrospekcja Dodda na początku), bo przecież co to za odcinek, w którym ktoś nie pada trupem? Brzmi to dość sarkastycznie, ale takie są realia Fargo i część widzów właśnie za to lubi ten serial. Nie zabrakło również czarnego humoru sytuacyjnego, który objawił się np. w piekarni, w warsztacie czy podczas wizyty małżeństwa Solverson u onkologa. Choć akurat w tej ostatniej wymienionej scenie komizm łączy się z tragizmem, co też jest charakterystyczne dla serialu, kiedy śmiech więźnie w gardle i pozostawia widza w konsternacji. Dużą rolę w tych pokręconych, żartobliwych sytuacjach odgrywa też muzyka, a w wypadku Fargo - muzyka poważna. Z pozoru ma ona podnieść rangę wydarzenia i zwiastować niekorzystny obrót wydarzeń, ale tak naprawdę trudno powstrzymać uśmiech. Ponadto fanów mogły też ucieszyć delikatne nawiązania do pierwszego sezonu w postaci słynnego zdania Malvo „Is that what you want?” czy niegrzecznego paluszka, czym twórcy puszczają oko do widzów, którzy mają jeszcze większą frajdę z oglądania serialu.
Cała historia w porównaniu do pierwszego sezonu rozwija się dynamiczniej. Spodziewaliśmy się raczej, że tuszowanie zbrodni Blomquistów nie zostanie zbyt szybko wykryte, ale tutaj fakty szybko połączyli w całość zarówno Hanzee, jak i Lou. Na uwagę zasługują sceny, w których Solverson przychodzi ostrzec małżeństwo przed zbirami – zrobiło się naprawdę mrocznie, a sytuacja, w jakiej znaleźli się Peggy i Ed, nabrała poważniejszego charakteru. Wyczuwało się niezwykłe napięcie, podczas gdy rzeźnik bił się z myślami. Niby nic takiego się nie wydarzyło, ale wywołało sporo emocji.
W sumie dobrze się stało, że zagadka została niemal rozwiązana, ponieważ nie ma sensu męczyć widza wątkiem, który mógłby być niepotrzebnie rozciągany w czasie i zaburzać dynamikę sezonu. A tak zostanie wprowadzony w ruch wątek małżeńskiego kryzysu, który, jak można przeczuwać, nie skończy się ugodowo i bez obrażeń, szczególnie że Constance (wyrazista w tej roli Elizabeth Marvel) sprytnie manipuluje Peggy, aby ta jeszcze mocniej trzymała pod butem biednego Eda. Bardzo ciekawi to, jak ta dwójka poradzi sobie w obliczu niebezpieczeństwa, które im grozi.
Muszę też w tym momencie zwrócić honor Zahnowi McClarnonowi. W poprzedniej recenzji wypowiadałam się o jego postaci raczej bez entuzjazmu, jednak po czwartym odcinku zmieniłam zdanie. Hanzee to godny następca Lorne’a Malvo, czyli zimnokrwistego tropiciela i zabójcy. Milczący Indianin to cicha woda, ale kiedy już się odezwał i opowiadał o przeżyciach z Wietnamu, budził grozę, a niektórym mogły przejść ciarki po plecach. McClarnon na swój sposób kreuje swoją postać i wychodzi mu to nie gorzej niż Billy’emy B. Thorntonowi. Hanzee potrafi być upiorny jak Malvo, ale charakterystyczną „gadanę” tego złoczyńcy przejął jednak Mike Milligan (przekonujący w tej roli Bokeem Woodbine). Taki podział ról dobrze sprawdza się w serialu.
Wydawało się, że Fargo będzie skupiać się na wątku kryminalnym, podobnie jak to było w pierwszym sezonie, ale wygląda na to, że druga seria poszła bardziej w stronę serialu gangsterskiego. Twarde negocjacje między rodziną Gerhardtów i przedstawicielami mafii z Kansas City miały swój urok i trzymały w napięciu. Na słowa pochwały zasługuje Jean Smart, która wciela się w Floyd Gerhardt. W konfrontacji z Joe Bulo niemal przeważyła szalę na swoją korzyść i pewnie gdyby nie niecierpliwy Dodd oraz wytyczne „z góry”, udałoby się jej zapobiec nadchodzącemu rozlewowi krwi. Czeka nas wojna, która pewnie będzie mieć „kosmiczny” przebieg. Oh, you betcha!
Poznaj recenzenta
Magda MuszyńskaDzisiaj urodziny obchodzą
ur. 1962, kończy 62 lat
ur. 1968, kończy 56 lat
ur. 1988, kończy 36 lat
ur. 1980, kończy 44 lat
ur. 1965, kończy 59 lat