Fargo: sezon 2, odcinek 8 – recenzja
Ósmy odcinek Fargo po raz kolejny udowodnił, że wystarczy kilka błyskotliwych pomysłów, zabawnych dialogów i sytuacji, aby znowu dostarczyć widzom pierwszorzędnej rozrywki i dużej dawki emocji.
Ósmy odcinek Fargo po raz kolejny udowodnił, że wystarczy kilka błyskotliwych pomysłów, zabawnych dialogów i sytuacji, aby znowu dostarczyć widzom pierwszorzędnej rozrywki i dużej dawki emocji.
Twórcy Fargo mają receptę na każdy odcinek drugiego sezonu, aby zachwycić widzów. Tym razem postawili na czarny humor objawiający się zarówno w dialogach, jak i sytuacjach. Bardzo nieporadne i improwizowane porwanie Dodda przez Blumquistów mogło rozbawić do łez. Nie brakowało również momentów grozy, najczęściej wypełnionych potokiem krwi. Za te wszystkie atrakcje odpowiedzialne były trzy postacie.
Ósmy odcinek Fargo należał zdecydowanie do Kirsten Dunst. To był jej absolutny popis. Peggy, w którą się wciela, łączy w sobie rezolutną kobietę i romantyczkę (kapitalnie wpleciono fragment filmu z telewizora), ale w tym wszystkim jest jeszcze ta nutka szaleństwa, obłąkania (upiorna rozmowa na początku odcinka). Z jednej strony chce humanitarnie przetrzymywać zakładnika, ale i tak uczy go dobrych manier, dźgając go nożem. Obraz sponiewieranego Dodda był naprawdę żałosny, ale przy tym cała sytuacja była komiczna. Duża w tym zasługa Jeffreya Donovana, który swoimi minami i tekstami wywoływał skrajne uczucia: od żalu po rozbawienie oraz irytację. Niewątpliwie on też przyczynił się do genialnego poziomu najnowszego odcinka.
Trzecim wybijającym się bohaterem był na pewno Hanzee Dent. Milczący Indianin, sprowokowany przez pogardliwe w stosunku do niego zachowanie mieszkańców Sioux Falls, wpadł w zimną furię. Choć kamienna twarz Zahna McClarnona niczego nie wyrażała, wyczuwało się, że krew się w nim gotuje z wściekłości. Wystarczyło krzywo na niego spojrzeć, a człowiek znajdował się w śmiertelnym niebezpieczeństwie. Tak było nie tylko z typkami z baru i policjantami, ale także właścicielem stacji benzynowej. Te sceny to niewątpliwie nawiązanie do filmu No Country for Old Men braci Coen. Oczywiście w Fargo intensywność grozy nie była tak namacalna jak sceny z Javierem Bardemem, ale to ze względu na inny rodzaj zabójcy. Hanzee to człowiek z zasadami, a nie nieprzewidywalny psychopata pogrywający sobie z ofiarami. Mimo wszystko rozmowa ze sprzedawcą była pełna napięcia i niepewności o los tego miłego człowieka za ladą. Na szczęście kasjer się opamiętał i wyjawił miejsce przebywania Eda, co dla spostrzegawczych fanów filmu Fargo stanowiło porozumiewawcze puszczenie oka przez twórców (chodzi o wykorzystanie wypowiedzi „idzie oszaleć nad jeziorem”).
Końcówka odcinka to mistrzostwo świata. Walka Peggy i Eda z Doddem miała dramatyczny przebieg, a kiedy wydawało się, że zażegnali ten zapierający dech w piersiach (Eda) kryzys, na scenę wkroczył Hanzee. Nawet tak banalna prośba, jak przystrzyżenie jego czarnych włosów w jego ustach, brzmiała niczym śmiertelna groźba. Atmosfera była niezwykle napięta, a sceny strzelaniny w zwolnionym tempie wciskały w fotel. Szkoda tylko Gerhardta, który zginął przez swój niewyparzony język, bo ta postać miała coś jeszcze ciekawego i może zaskakującego do zaoferowania serialowi. Z drugiej strony, żeby w pewien sposób było zabawniej, znowu małżeństwo Blumquistów będzie, trochę niesłusznie, podejrzane o morderstwo.
Fargo to genialny serial, dopracowany w każdym szczególe, z nieograniczonym zasobem pomysłów na kolejne wątki, idealnie zazębiające się ze sobą. Do Blumquistów, Lou, Hanka i Hanzee w Sioux Falls dołączą ludzie Gerhardtów i Mike Milligan, a ta mieszanka nie zwiastuje niczego dobrego. Dwa ostatnie odcinki będą na pewno wypełnione nieszablonowymi i krwawymi wydarzeniami, ale cóż… właśnie za ten styl lubimy Fargo.
Poznaj recenzenta
Magda MuszyńskaDzisiaj urodziny obchodzą
ur. 1962, kończy 62 lat
ur. 1968, kończy 56 lat
ur. 1988, kończy 36 lat
ur. 1980, kończy 44 lat
ur. 1965, kończy 59 lat