Flash: sezon 4, odcinek 9 – recenzja
Ostatni tegoroczny odcinek Flasha nie porwał, ale też nie rozczarował. No, może poza finałowym cliffhangerem.
Ostatni tegoroczny odcinek Flasha nie porwał, ale też nie rozczarował. No, może poza finałowym cliffhangerem.
Po crossoverze zastaliśmy Barry'ego i Iris w (ich) nowej rzeczywistości – znów cukierkowej, gdzie miłość i zrozumienie jest wszędzie, a odczucie te potęguje zbliżająca się gwiazdka. Ten jakże radosny klimat zdecydował się zepsuć nie tylko DeVoe, ale również Amunet, którzy porywają odpowiednio Flasha i Killer Frost. W tym drugim przypadku Amunet bardziej zależy wyjątkowo na Caitlin i jej umiejętnościach lekarskich niż mrożących atmosferę zdolnościach alter ego dziewczyny.
Twórcy w tym odcinku zdecydowali się na rzadko przez nich stosowany zabieg, czyli prowadzenie dwóch równoległych wątków, które finalnie są ze sobą powiązane. Caitlin zostaje zmuszona do uratowania kolejnego mety ze zdolnością telepatii. Barry natomiast prawdopodobnie (bo właściwie możemy snuć tylko domysły, gdyż DeVoe ostatecznie tego nie wyjaśnił) miał zostać wykorzystany, a właściwie jego moc, do uleczenia Thinkera bądź, jak się później okazało, przejęcia przez niego ciała Flasha. To ostatecznie się nie udaje, ale łatwo się domyślić, że Clifford na pewno na tym nie poprzestanie, ponieważ najwyraźniej właśnie superbohater jest lekiem na jego coraz słabsze ciało, które trawi nadzwyczajny umysł. Zapewne zdolności regeneracyjne speedstera są w stanie uciągnąć intelekt jego mózgu. Ostatecznie DeVoe musi zadowolić się na jakiś czas organizmem telepaty. Trochę szkoda, ponieważ grający go dotychczas Neil Sandilans nadawał tej postaci wielowymiarowy charakter, a jak na razie trudno ocenić, czy podobnie będzie w przypadku Kendricka Sampsona.
To, do czego się przyzwyczailiśmy i co niezmiennie irytuje, to pewne dziury fabularne i nielogiczności, z jakimi spotykamy się już praktycznie w każdym odcinku. Tak było w przypadku wizyty detektywa Joe Westa wraz z Wellsem w domu DeVoe, gdzie – nie wiedzieć czemu – nie zagrano nawet przez chwilę w otwarte karty, a jego domu nie przetrząśnięto od góry do dołu. Tym bardziej, że wszyscy doskonale wiedzieli, kto porwał Barry'ego. Ta indolencja w zdecydowanym działaniu zwyczajnie denerwowała i dla dobra serialu mogli po prostu pominąć ten wątek. Podobnie nielogicznie wyglądała ostatnia scena, kiedy Allen zostaje wrobiony w morderstwo Clifforda. Nasz bohater nie ucieka (przecież mógł, ale nagle stwierdza, że właściwie to nie powinien ciągle biec, tylko płynąć wraz z tokiem wydarzeń), a policja Central City z miejsca uznaje go za zabójcę, nawet przez moment nie zastanawiając się, jak do cholery niepełnosprawny wykładowca znalazł się w mieszkaniu Barry'ego. Nie najlepiej wypadła również scena walki w powietrzu Flasha z DeVoe. Szczególnie raziło słabe CGI i brak pomysłu na tę scenę.
Irytująco wyglądały też rozterki nieformalnego przywódcy Team Flash, czyli Iris, która musiała podjąć „trudne” decyzje, kogo najpierw ratować, a kto sam sobie poradzi. Niestety, zapewne uświadczymy jeszcze sporo takich scen po powrocie serialu na ekrany w przyszłym roku.
Plusem tego odcinka był natomiast niezawodny Cisco w duecie z Wellsem. Właściwie świetnie sprawdzało się całe trio na czele z Ralphem Dibnym – może i miejscami bywa mocno wkurzającą postacią, ale ma też swoje dobre momenty.
Finał połowy sezonu był niezły, ale widać, że twórcy zmierzają w stronę bardzo ciepłych i rodzinnych klimatów, gdzie superbohaterstwo jest coraz bardziej nieznośnym dodatkiem do fabuły. Jeśli tak dalej pójdzie, to serial czeka podobny los, co Arrow. Czwarty sezon zwyczajnie zapowiada się na ten najgorszy. Szkoda, bo Flash ma zdecydowanie większy potencjał jako serial stricte o superbohaterze, a nie teen drama dla mało rozgarniętych widzów.
Źródło: zdjęcie główne: Katie Yu/The CW
Poznaj recenzenta
Paweł SzałankiewiczDzisiaj urodziny obchodzą
ur. 1998, kończy 26 lat
ur. 1984, kończy 40 lat
ur. 1978, kończy 46 lat
ur. 1949, kończy 75 lat
ur. 1970, kończy 54 lat