Pod wodą nikt nie usłyszy Twojego krzyku. Brzmi znajomo, prawda? Tak jak każdy moment Głębi strachu, nowego horroru ze stajni 20th Century Studios. Czy będzie to wadą, czy zaletą filmu, zależy już tylko od indywidualnego podejścia – ja bawiłem się świetnie.
Tym, co trzeba od razu na samym początku oddać filmowi Williama Eubanka, jest to, że bez zbędnych ceregieli, przechodzi od razu do sedna i tego, po co każdy z nas mógłby przyjść do kina na film zatytułowany
Głębia strachu. Po atmosferycznym otwarciu, podczas którego kamera spływa na samo dno Rowu Mariańskiego, dostajemy stuprocentowy hołd dla
Obcego – 8. pasażera „Nostromo” w postaci rotacyjnego ujęcia na korytarze podwodnej stacji badawczej, wraz z obowiązkowymi napisami na ekranie podającymi głębokość, nazwę stacji i liczbę załogi. Fani
Aliena i
Prometeusza dzięki temu prostemu mrugnięciu okiem poczują się od razu jak w domu. Nie oznacza to jednak, że będzie to wygodne i bezpieczne lokum z miękkim fotelem, ciepłą herbatką i kocykiem; wręcz przeciwnie, ponieważ
Głębia strachu nie traci ani sekundy widza na długie wprowadzenia, genezy postaci czy wyjaśnianie podbudowy fabularnej – z marszu przechodzimy od razu do katastrofy. Film ma szybkie tempo, a jego bohaterów poznajemy w biegu, stresie i sytuacji zagrażającej ich życiu. Nie ma tu miejsca na sielankę, wspominki, retrospekcje, jest tylko survival i brutalna rzeczywistość 10 kilometrów pod wodą, w rozpadającej się od dekompresji stacji, z której protagoniści muszą przedostać się do nieuszkodzonej stacji sąsiedniej. Co jest przyczyną owych zniszczeń, jakie są zadania naukowców i inżynierów, czego dokładnie szukają i co ich zaatakowało?
Głębia strachu odarta jest z tego typu informacji, serwując przez cały seans czyste surowe mięso, w postaci tego, co jest w każdym dobrym horrorze najważniejsze, czyli napięcia, suspensu i strachu, który nie występuje jedynie w tytule jako obietnica bez pokrycia. Strzępki fabularne otrzymujemy w postaci nagłówków z gazet, widocznych podczas początkowych napisów, ale wystarczy kilka minut, by przekonać się, że to naprawdę nie jest ważne. Tutaj liczy się tylko to, co szarpie nerwy, i przeżycie.
Poczucie zagrożenia towarzyszy widzowi i bohaterom od początku do końca, a na tych czyhają nie tylko tajemnicze głębinowe potwory. Całe otoczenie w postaci walącego się im na głowy metalu, wylewającej się zewsząd wody i potężnego ciśnienia, próbuje zgładzić niedobitków załogi stacji Kepler. Wszystko wokół nich pęka, nieustannie chwieje się, wybrzusza, skrzypi i dudni, sprawiając ciągłe poczucie niebezpieczeństwa. Fakt, że akcja dzieje się na dnie oceanu, dodaje tylko wagi do i tak już gęstego klimatu. Brak możliwości ucieczki, hermetyczne miejsce akcji, izolacja i klaustrofobiczna atmosfera – to zasady gry, które powinny być znane każdemu miłośnikowi horrorów science fiction dziejących się na statkach kosmicznych, z których
Głębia strachu bezwstydnie czerpie garściami. I robi to zadziwiająco dobrze. Napięcie z każdą minutą wzrasta, przeciwności losu piętrzą się, podczas gdy bohaterowie próbują przeżyć, a potwory, gdy już pojawiają się na ekranie, są odpowiednio długo ukryte w mrokach zamulonych głębin wodnych, by naprawdę zrobić wrażenie podczas pełnego ujawnienia ich wyglądu. Nie dostajemy w tej materii żadnej rewolucji ani przełomowego designu kreatur, jednakże jest on wystarczająco obrzydliwy i obcy, by przestraszyć i zrobić wrażenie. W pewnym momencie zastanawiałem się nawet, czy nie oglądam produkcji J.J. Abramsa, która miała być częścią uniwersum
Cloverfield, zanim
Paradoks Cloverfield okazał się klapą i położył owe uniwersum na łopatki. Twórcy mogli lub nie czerpać też inspiracje z komiksu
Przebudzenie autorstwa Scotta Snydera i Seana Murphy'ego; fabuła jak i częściowy design kreatur przypomina trochę tę świetną powieść graficzną. Skojarzeń jest tu oczywiście znacznie więcej, oprócz tych najbardziej widocznych, czyli
Obcego, inspiracją mogła być też
Głębia Jamesa Camerona i stare podwodne horrory, jak choćby
DeepStar Six czy
Lewiatan. To koktajl ze znanych fanom gatunku drinków, który zasmakuje dobrze lub spowoduje zatrucie. Warstwa wizualna filmu prezentuje się porządnie. Praktyczna konstrukcja stacji, jej ciasne korytarze i podwodne skafandry oświetlone ledami cieszą oko, tak samo jak solidnie wyglądające efekty CGI, potwory i unoszące się pod wodą cząsteczki, które tworzą dodatkową atmosferę brudu, zaburzonej widoczności i zagubienia w ciemnościach.
Obsada z Kristen Stewart na czele nie zawodzi. Aktorka po raz kolejny udowadnia, że (podobnie jak w przypadku Roberta Pattinsona) łatka „drewna”, jaką otrzymała po występach w serii
Zmierzch, jest dla niej krzywdząca i zwyczajnie nieprawdziwa. Amerykanka dobrze gra zdenerwowanie swoją fizycznością, eksponując różne mikrodrgania ciała i twarzy w sytuacjach stresowych, łamiący się głos, ale też siłę oraz determinację, która nie pozwala jej zatrzymać się i przestać przeć do przodu. Cassell jest charyzmatyczny jak zawsze, Jessica Henwick przekonująco przestraszona, drażnić może jedynie T.J. Miller, którego nieustanne suchary są tak nieśmieszne, że aż irytujące. To dość częsta ostatnimi czasy maniera, by do horroru, którego zadaniem jest straszyć i trzymać widza w szachu, dorzucać tak zwany „comic relief”, czyli postać, której zadanie polega na łagodzeniu napięcia żartami. Co za dużo to niezdrowo, a T.J. Miller niestety niebezpiecznie zbliża się do granicy bycia znośnym. Na szczęście jego komediowy trud idzie na marne, gdy staje w obliczu czynnika straszącego filmu, bo choć ten teoretycznie jest niewolnikiem kategorii wiekowej PG-13, potrafi ją na tyle nagiąć i umiejętnie wykorzystać, by jej restrykcje nie miały dużego znaczenia. Owszem, bez niej
Głębia strachu mogłaby być brutalniejsza i bardziej przerażająca, ale będąc szczerym, ani przez moment nie czułem, że oglądam obraz skrojony pod PG-13. Zarówno
Cloverfield, jak i
Cloverfield Lane 10 nie potrzebowały kategorii R, by skutecznie straszyć, nie potrzebuje jej też
Głębia strachu, a to produkcja z dość podobnych sfer gatunkowych. Muzyka z kolei nie wybija się ponad stałą średnią, komplementuje i wzmacnia odpowiednie momenty, przez większość czasu będąc jedynie tłem do wydarzeń.
Na koniec lekki twist. Wszystko to, co wymieniłem jako zalety filmu, bez problemu można odwrócić i uznać za jego wady. Liczne nawiązania mogą wywoływać uczucie deja vu. Ten efekt powtórki z rozrywki może komuś popsuć seans i tak jak pisałem na początku, ocena pozytywna lub negatywna zależy od poziomu tolerancji widza na takie powtórki. Brak charakteryzacji postaci również może być uznany jako wada. I choć
Głębia strachu nie grzeszy oryginalnością, powinna ucieszyć miłośników takich filmów jak
Ukryty wymiar,
W stronę słońca czy
Pandorum. Powinna uradować też fanów horrorów, zmęczonych duchami, zombie i zabójcami w maskach, i tęskniącymi za dobrym kosmicznym lub podwodnym filmem z gatunku izolacji. To nie slasher, w którym morderca będzie wyskakiwał zza każdego zaułka, to „monster movie” i rzecz dla osób lubujących się w klaustrofobicznym klimacie, atmosferze braku ucieczki, survivalu i świecących w ciemnościach latarek. Lubisz powyższe elementy i nie przeszkadzają Ci nawiązania do wymienianych w tej recenzji tytułów?
Głębia strachu jest zdecydowanie dla Ciebie.
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
⇓
⇓
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h