

Leave Me Alone w reżyserii Amelie Bonnin to coś, czego na festiwalu się nie spodziewałem. Cannes to w końcu często wybitne kino artystyczne i oryginalne, prawda? A dostaliśmy coś uroczego, ciepłego w emocjach i formie, ale mało angażującego i nie zapadającego w pamięć. Historia kucharki znanej w całej Francji, która powraca do rodzinnej wioski w momencie zakrętu życiowego (niechciana ciąża, ojciec po zawale), powinno wywołać więcej emocji w widzu, niż tylko takie urocze ciepło, jakie to fajne i sympatyczne. Szczególnie, że koniec końców cała podróż nie dostarczyła jakiejś znaczącej przemiany bohaterki i nie udowodniła konkretnego celu tej fabuły.
Ciekawe jest to, że po jakichś 15 minutach widz dowiaduje się, że ogląda niekonwencjonalny musical. To jeden z tych filmów, w których ni stąd ni zowąd bohaterowie zaczynają śpiewać i tańczyć, by wyrazić to co czują. Jednych ten pomysł odstraszy (wychodzący z pokazu ludzie mi to udowodnili), a innych oczaruje. Jestem jakoś pomiędzy.
Cannes w Klubie Konesera
Leave Me Alone nie jest filmem, który zapadnie w pamięć. Takie filmy zawsze tam się pojawiały. Na przykład polecić mogę Dziewczynę z igłą, czyli koprodukcję polsko-duńską w reżyserii Magnusa Van Horna, która w 2024 roku brylowała w Cannes. Film trudny, wybitny i wywołujący wielkie emocje. Czegoś, co prosto z Cannes każdy kinomaniak oczekuje. A Dziewczyna z igłą, dostępna do obejrzenia w Klubie Konesera na Polsat Box Go, dostarcza wrażeń i niezapomnianych emocji. Niech recenzja filmu udowodni, że warto!


