God Friended Me: sezon 1, odcinek 11 – recenzja
God Friended Me to jedna z najbardziej pozytywnych niespodzianek sezonu jesiennego. Jest to produkcja lekka, przyjemna i naprawdę przemyślana. Kto by pomyślał, że coś zapowiadającego się na schematyczną rzecz, okaże się tak wciągające?
God Friended Me to jedna z najbardziej pozytywnych niespodzianek sezonu jesiennego. Jest to produkcja lekka, przyjemna i naprawdę przemyślana. Kto by pomyślał, że coś zapowiadającego się na schematyczną rzecz, okaże się tak wciągające?
God Friended Me udowadnia, że nawet samodzielne sprawy każdego odcinka miały kluczowe znaczenie dla ogólnej fabuły tego sezonu i serialu. Każda pomoc drugiemu człowiekowi na życzenie konta Boga sprawia, że bohaterowie się zmieniali, dojrzewali, a ich relacja się kształtowała. To wszystko procentuje właśnie w tym momencie, gdy choćby Cara decyduje się zrezygnować z awansu na rzecz kontynuowania pracy i rozwoju relacji z Milesem. To sprawia, że każdy wątek był przemyślany, miał doprowadzić do tej kulminacji i nadać sens serialowi. Za to brawa.
Wychodzi na to, że każda sprawa odcinka to był test Milesa. Pod wieloma względami właściciel konta Boga sprawdzał, czy on jest gotowy na "coś". Na razie tak to określam, bo motywacje są nieznane, a cliffhanger z wyjawieniem, że koleżanka wspomnianego Falcona ma z tym coś wspólnego, niewiele zmienia. Być może to wszystko ma nam dać do zrozumienia, że nie ma tu wątku nadnaturalnego, ale boję się, że wyjawienie prawdy o celu i powstaniu konta Boga może może zniszczyć tę całą wesołą przypadkowość, która cechuje wydarzenia serialu (i często nadaje mu humorystycznego wydźwięku). Istnieje tutaj ryzyko, że odpowiedzi na pytania nie tylko nie usatysfakcjonują, ale jeszcze popsują dalszą przygodę. Na to jednak musimy poczekać.
Osadzenie tej sprawy na barkach Milesa radzącego sobie z pijanym kierowcą odpowiedzialnym za śmierć matki jest ciekawe, emocjonalne i pod wieloma względami ważne. Widzimy, że całość była idealna przemyślana, skoro ten wątek rozgrywa się właśnie w rocznicę śmierci kobiety. Oczywiście zachowanie i negatywne emocje Milesa to zrozumiała reakcja na spotkanie z człowiekiem odpowiedzialnym za coś takiego. Twórcy wychodzą obronną ręką, pokazując sens, znaczenie i dojrzewanie postaci. Umówmy się - wykorzystują do tego proste zabiegi, ale pod względem emocjonalnym działające całkiem sprawnie. Mające swój morał, ale nie generalizujące jakiegoś wydarzenia czy problemu. Dzięki temu ten finał jesieni ma serce i charakter.
A poza tym przecież widzimy rozwój relacji Milesa z rodziną, z którą na początku sezonu nie był tak blisko. To wszystko zmienia postacie i ma wpływ na ich życie. Szczególnie, że rozmowa z ojcem wiele wnosi w przemianę Milesa. Dzięki temu możemy się zastanawiać, jaki większy i głębszy sens ma konto Boga? Wiemy, że sugestie przyjaciół miały doprowadzić do tego miejsca, więc spotkania osoby odpowiedzialnej (lub współodpowiedzialnej, bo tego nie wiemy do końca) może teoretycznie zmienić format opowiadanej historii. Dużo pytań, pobudzania ciekawości i emocji. O to właśnie chodzi.
God Friended me nie jest serialem artystycznym, więc nie powinniśmy się spodziewać się głębokich emocji i szalenie ambitnych wątków. Twórcy poruszają się w formie rozrywkowej, jednocześnie chcąc opowiadać o czymś więcej. Takie łączenie przyjemnego (i często zabawnego) z czymś niegłupim daje dobrą mieszankę. Świetne i lekkie. Takiego serialu brakowało we współczesnej telewizji. Nawet jeśli czasem jest on zbyt banalny, to satysfakcjonuje.
Źródło: zdjęcie główne: materiały prasowe
Poznaj recenzenta
Adam SiennicaDzisiaj urodziny obchodzą
ur. 1962, kończy 62 lat
ur. 1968, kończy 56 lat
ur. 1988, kończy 36 lat
ur. 1980, kończy 44 lat
ur. 1965, kończy 59 lat