„Gra o tron”: A mury runą…
Twórcy Gry o tron w dziewiątym odcinku proponują zmienioną formułę serialu. Zamiast przeskakiwać w różne miejsca i ukazywać, co się dzieje z innymi postaciami, skupiają się w całości na obronie muru i zamku Nocnej Straży przed Dzikimi. Widz może liczyć na odpowiednią dawkę emocji i pojedynków.
Twórcy Gry o tron w dziewiątym odcinku proponują zmienioną formułę serialu. Zamiast przeskakiwać w różne miejsca i ukazywać, co się dzieje z innymi postaciami, skupiają się w całości na obronie muru i zamku Nocnej Straży przed Dzikimi. Widz może liczyć na odpowiednią dawkę emocji i pojedynków.
Na wstępie warto jednak zaznaczyć, że mam z tym odcinkiem pewien problem. Z jednej strony nie jest on zły. Ba, jest nawet bardzo dobry w porównaniu do dość powolnego i nie zawsze emocjonującego (oprócz kilku wyjątków, jak wesele, pojedynek Oberyna z Górą czy proces Tyriona) sezonu. Tym razem twórcy idą po całości, zupełnie zmieniając po raz pierwszy formułę oraz skupiając się tylko i wyłącznie na jednym wątku. Jest nim oczywiście bitwa o Czarny Zamek. Jak wypadła? Całkiem nieźle, aczkolwiek nadal nie jest to poziom kinowy.
Trudno jednoznacznie skupić się na fabule, gdyż tej jako takiej za wiele nie ma. Dostajemy zapowiadany wcześniej atak Dzikich na Zamek. Podczas obrony najbardziej udziela się oczywiście Jon Snow, który wyrasta na głównego superbohatera serialu, będąc przy tym męczennikiem pierwszego sortu. Jego smutna, zamyślona mina mówi wszystko. A końcowe opuszczenie murów, żeby podjąć próbę zabójstwa króla Dzikich w pełnym świetle poranka, aż się prosi o dodatkowe chusteczki i podniosłą, pompatyczną muzykę. Powraca błyskawicznie także wątek Goździka, nieudolności przywódców, którzy za nic mieli ostrzeżenia Snowa i zranione ambicje oraz uczucia pewnej uroczej, rudej dzikuski. Nie zmienia to jednak faktu, że wszystkie te ludzkie dramaty są tylko pretekstem do pokazania tego, co najważniejsze: scen batalistycznych.
W porównaniu do poprzednich odcinków, gdzie zdobywanie miast, zamków czy same walki zostały pokazane mocno skrótowo i umownie, tutaj dostajemy niemal wszystko. Twórcy starają się pokazać nam cały ogrom walk; kamera potrafi płynnie jechać przez cały dziedziniec, żeby uchwycić wszystkie walczące pary. Rozwiązanie znane choćby z "Władcy Pierścieni" sprawdza się tutaj jak najbardziej.
[video-browser playlist="633882" suggest=""]
Maskowane są również braki budżetowe. Czasem nieudolnie, czasem skutecznie. Na pewno wielkie brawa i gratulacje należą się scenografom. Czarny Zamek, widok z muru czy fragment z kosą wyglądają znakomicie i sprawiają wrażenie prawdziwych. Kostiumy, również pieczołowicie odtworzone, mają prawo wzbudzać zachwyt. Nie mam także nic do animacji Mamutów czy Olbrzymów. Wszystko wykonano ładnie i z dbałością o szczegóły. Może niektóre choreografie zawodzą, ale w ferworze walki wygląda to bardzo dobrze. Gorzej z samą skalą. Nie czytałem książki i jedyne, co mogę powiedzieć, to że na końcu dostajemy sensowne wytłumaczenie, dlaczego wszystkich wojowników Dzikich jest tak niewielu. Kilkanaście lub kilkadziesiąt osób, dwa Olbrzymy i jeden Mamut to nie jest najpotężniejsza armia na świecie. Skoro jednak Jon Snow mówi, że był to zaledwie zwiad mający sprawdzić systemy obronne i być może wedrzeć się do środka, to jestem w stanie to wytłumaczenie kupić. Czy warto było jednak poświęcać mu aż godzinę czasu antenowego?
Każdy widz spodziewający się epickiej bitwy niczym o Helmowy Jar musi obejść się smakiem. Zapowiadana stutysięczna armia Dzikich nie jest pokazana nawet w oddali, zwiastuje ją jedynie ogromny ogień w lesie. Zamiast setek żołnierzy dostajemy około trzydziestu statystów i kilka pojedynczych, efektownych pojedynków. Wrażenie robi raczej dopracowanie szczegółów niźli skala całej bitwy.
Czy odcinek cokolwiek wnosi do samej fabuły? Raczej nie. Po prostu pokazano bitwę, starano się to zrobić w jak najlepszy sposób i zgodzę się, że przy braku akcji w czwartym sezonie taki odcinek był miłą odskocznią. Spokojnie jednak można było dać walkom pół godziny, a resztę poświęcić na wątki choćby polityczne. Na pewno całość wydawałaby się wtedy bardziej dynamiczna. A w tej sytuacji pozostają ambiwalentne uczucia. I tak źle, i tak niedobrze - jak mawiają. Z jednej strony można się cieszyć, że twórcy starali się jak najlepiej pokazać przebieg walki, z drugiej pozostaje żal, że nie zrobiono tego z należytym oddaniem skali ataku.
Dziewiąty odcinek Gry o tron jest bardzo trudny do ocenienia. Nie bawiłem się na nim źle, oglądałem jednym tchem, czekając na to, co będzie dalej. Nie brakowało emocji, trupów i sławetnego: "Nie wiesz nic, Jonie Snow". Zabrakło tego czegoś, co odróżnia bitwy dobre od epickich. Ta była poprawna, stąd ocena dobra, ale nie najwyższa. Pozostaje poczekać na kolejny odcinek i dowiedzieć się, co dzieje się chociażby w Królewskiej Przystani lub u Królowej Smoków.
Poznaj recenzenta
Mateusz DykierDzisiaj urodziny obchodzą
ur. 1973, kończy 51 lat
ur. 1992, kończy 32 lat
ur. 1949, kończy 75 lat
ur. 1985, kończy 39 lat
ur. 1980, kończy 44 lat