„Gra o tron”: sezon 5, odcinek 7 – recenzja
5. sezon serialu „Gra o tron” wolnym krokiem zmierza do końca. Im bliżej wielkiego finału, tym sytuacja w Westeros (i nie tylko) robi się bardziej klarowna, a kluczowe wątki powoli docierają do punktów kulminacyjnych. Co prawda tegoroczne twisty i zaskoczenia są dalekie od tego, co oglądaliśmy przed rokiem, ale i tak produkcja HBO stara się utrzymywać każdego tygodnia przyzwoity poziom.
5. sezon serialu „Gra o tron” wolnym krokiem zmierza do końca. Im bliżej wielkiego finału, tym sytuacja w Westeros (i nie tylko) robi się bardziej klarowna, a kluczowe wątki powoli docierają do punktów kulminacyjnych. Co prawda tegoroczne twisty i zaskoczenia są dalekie od tego, co oglądaliśmy przed rokiem, ale i tak produkcja HBO stara się utrzymywać każdego tygodnia przyzwoity poziom.
Serial „Game of Thrones” w 5. sezonie przeszedł pewne zmiany. Częściowo na lepsze, ale też na gorsze. Przed rokiem niemal w każdym odcinku trup ścielił się gęsto, a wielu bohaterów pożegnało się z produkcją. Na ich miejsce pojawili się nowi i potrzeba było trochę czasu, by odpowiednio wprowadzić ich w realia świata wykreowanego przez George’a R.R. Martina oraz twórców serialu. Zmiany z książkowym pierwowzorem widoczne są gołym okiem, ale w obecnie emitowanej serii lepiej przestać zwracać na nie uwagę. „Gra o tron” od powieści Martina odchodzi coraz bardziej i można odnieść wrażenie, że w kolejnych seriach (a mają być jeszcze przynajmniej 2) różnic będzie jeszcze więcej.
Po łącznie 7 odcinkach oczekiwania, Tyrion w końcu dotarł do celu, czyli do Meereen. Podczas podróży towarzyszył mu Varys, a nieco później Jorah. Karzeł miał sporo szczęścia i w końcu stanął przed obliczem Daenerys Targaryen. Niestety na kontynuację tego spotkania musimy poczekać do kolejnego odcinka. Bez względu na wszystko, przyjemnie jest patrzeć, gdy 2 potężnych bohaterów, niegdyś tak bardzo odległych od siebie, w końcu odnajduje się w tym wielkim świecie. Dotychczas wątek Dany rozgrywał się z dala od wydarzeń w Westeros. Teraz jednak to się zmieniło i w perspektywie kolejnych odcinków, historia Dany i Tyriona zapowiada się znakomicie. Oby spełniła pokładane w niej nadzieje.
Królewska Przystań przestaje być miejscem, jakie znaliśmy z poprzednich sezonów. Po śmierci Joffreya i Tywina, po ucieczce Tyriona i wyjeździe Jaimego do Dorne, wątek rozgrywający się w stolicy mógł rozczarowywać. Osoby znające książki doskonale wiedziały jednak, do czego to wszystko prowadzi. Cersei Lannister „ginąca” od własnej broni to widok spodziewany i niezwykle przyjemny w odbiorze. Mało tego – kolejny raz za sznurki pociągają osoby odpowiedzialne za śmierć jej własnego syna, co dodatkowo podkręca atmosferę, ujawniając jak znakomitą postacią w „Grze o tron” jest Littlefinger. Królewska Przystań dawno nie była tak słaba, tak bardzo pogrążona w nędzy i narażona na atak nieprzyjaciela. A przecież smoki nie mogę wiecznie przebywać w zamknięciu…
[video-browser playlist="701747" suggest=""]
Dwa wspomniane wyżej wątki były kluczowymi elementami 7. odcinka 5. serii „Gry o tron”. Na ich tle pozostałe wydarzenia wypadły nieco bladziej. Mur bez Stannisa nie jest już tak ciekawym miejscem, jak jeszcze na początku sezonu. Kolejna wyprawa Jona Snowa na północ zapowiada się jednak interesująco i nieprzewidywalnie. W końcu dawno nie widzieliśmy w serialu Białych Wędrowców. Czas najwyższy nadrobić tę zaległość. Scenarzyści poświęcili też więcej czasu Maestrowi Aemonowi i jego nieuniknionej śmierci, a także Samowi i Goździk.
Warto zauważyć, że w „Grze o tron” w końcu nadeszła zima! I to nie tylko w okolice muru, ale też do Winterfell, co mocno pokrzyżowało plany Stannisa Baratheona, ruszającego na południe, na wojnę z Boltonami. Pytanie tylko, czy Stannis będzie w stanie jeszcze raz zaufać Kobiecie w Czerwieni i poświęcić swoją własną córkę, by osiągnąć swój cel. Wypada też współczuć Sansie, która ma pecha do przyszłych wybranków. Wydaje się, że Brienne może być dla niej jedynym ratunkiem, bowiem nie zanosi się, by Stannis ze swoją armią w najbliższym czasie zawitali do Winterfell.
W 5. sezonie „Gry o tron” cały czas rozczarowuje jeden wątek – Dorne. Scena z Bronnem i Żmijowymi Bękarcicami idealnie wpisała się w stylistykę seriali HBO, ale można było odnieść wrażenie, że nakręcona została na siłę. Z kolei misja Jaimego i próba zabrania Myrcelli do Królewskiej Przystani najprawdopodobniej zakończy się niepowodzeniem. Można wręcz odnieść wrażenie, że Cersei bardziej potrzebuje swojego brata w Królewskiej Przystani, niż w dalekim Dorne. Z drugiej strony – może lepiej, by Jaimie nigdy do stolicy nie wracał? Tam przecież czeka go taki sam los, jak swojej siostry.
Czytaj także: „Game of Thrones: The Musical” – pełny materiał z pracy aktorów
Odnoszę wrażenie, że w 5. serii „Game of Thrones” niektórym scenom brakuje rozmachu. Może to cięcia budżetowe HBO albo fakt, że na bitwę o mur z 4. sezonu wydano gigantyczne pieniądze i teraz zdecydowano się nieco zmniejszyć wydatki, by uderzyć mocniej w 6. serii. Kto wie. Twórcy w każdym razie nie zapowiadali, by w obecnie emitowanej serii doszło do przełomowych bitew i odcinków skupionych wyłącznie na jednym dużym wydarzeniu (jak wspomniana bitwa o mur, czy też Krwawe Gody w 3. serii). Pozostaje więc cieszyć się tym co dostajemy co tydzień i oczekiwać godnego końca sezonu.
Poznaj recenzenta
Marcin RączkaDzisiaj urodziny obchodzą
ur. 1962, kończy 62 lat
ur. 1968, kończy 56 lat
ur. 1988, kończy 36 lat
ur. 1980, kończy 44 lat
ur. 1965, kończy 59 lat