Gra o tron: sezon 6, odcinek 9 – recenzja
Bitwa bękartów. Na ten odcinek czekaliśmy tak naprawdę od momentu pojawienia się pierwszego zwiastuna szóstego sezonu Gry o tron. Według twórców miał to być najlepszy, a jednocześnie najdroższy w produkcji odcinek w historii serialu HBO. Mieli rację - czegoś takiego w telewizji jeszcze nie widziałem.
Bitwa bękartów. Na ten odcinek czekaliśmy tak naprawdę od momentu pojawienia się pierwszego zwiastuna szóstego sezonu Gry o tron. Według twórców miał to być najlepszy, a jednocześnie najdroższy w produkcji odcinek w historii serialu HBO. Mieli rację - czegoś takiego w telewizji jeszcze nie widziałem.
Game of Thrones miała w szóstym sezonie lepsze i gorsze momenty, pewien poziom utrzymywany był jednak od samego początku, być może z wyjątkiem poprzedniego, ósmego odcinka. Oglądając wydarzenia z tych epizodów, łatwo było zauważyć, że tak naprawdę prowadzą one do jednego – do wielkiej bitwy, którą twórcy postanowili tradycyjnie zrealizować w dziewiątym odcinku serii. Jej wstawki widzieliśmy już w zwiastunach. Pokazano m.in. palonych i ukrzyżowanych ludzi na polu bitwy czy też armię Boltonów z tarczami i włóczniami. Bitwa o Winterfell okazała się najbardziej krwawym, brutalnym, a jednocześnie niesamowicie nakręconym i zrealizowanym pojedynkiem w historii Westeros i Gry o tron. Gdy przypominam sobie np. Bitwę nad Czarnym Nurtem czy Bitwę o Mur, to z przekonaniem stwierdzam, że The Battle of Bastards reprezentuje kilka razy wyższy poziom. Ten odcinek naprawdę ogląda się jak wysokobudżetowy film.
Sprawdź, do którego rodu z Gry o tron należysz
Chyba najbardziej w tym całym starciu podobał mi się pomysł na tę bitwę. Twórcy doskonale przemyśleli jej scenariusz od pierwszego do ostatniego momentu. Każda scena była „jakaś”, charakterystyczna, wyrazista, zapadająca w pamięć, a do tego zrealizowana z pomysłem. No bo przecież sam początek – zabawa Ramsaya z Rickonem. Niby proste, a jednak robiące wrażenie. Niby przewidywalne, a jednak pokazujące niebywały los Jona Snowa w szóstym sezonie: od martwego dowódcy Nocnej Straży po wojownika walczącego o Winterfell, który czeka, aż zetrze się z jeźdźcami Boltonów. Moment pierwszego starcia, w którym obie siły starły się, utrzymując Jona w samym środku bitwy, wypadł kapitalnie (choć czy był realistyczny?).
Niesamowitą pracę przy The Battle of Bastards odwalił reżyser – Miguel Sapochnik. Wróżę mu wielką przyszłość w Hollywood. Już przy Hardhome pokazał, że doskonale wie, jak tworzyć takie odcinki. Tam jednak wspomagał się masą efektów specjalnych, a tutaj było tego jakby mniej. Sekwencje w „samym środku bitwy” z walczącym Jonem zrealizowano dużo lepiej niż w przypadku tego typu scen w poprzednich sezonach. Sporo uroku tym scenom dodały też konie, które niestety traktowane były w bardzo brutalny sposób. No ale takie są prawa wojny. Wspomnieć należy też o krótkiej scenie z jeźdźcami nacierającymi na przeciwników w zwolnionym tempie. To wraz z dynamiczną i podbijającą klimat muzyką robiło piorunujący efekt.
Zbyt mocno się zachwycam? Być może, ale podajcie mi serial, w którym sceny batalistyczne zrealizowano z tak wielkim rozmachem. Ja sobie nie przypominam. Mało tego – na myśl przychodzi mi kilka filmów, w których być może zrobiono to lepiej. I wcale nie mam na myśli filmów, które w kinach pojawiły się na przestrzeni ostatnich kilku lat.
Wspomniałem wcześniej o scenariuszu i pomyśle Davida Benioffa i D.B. Weissa na tę wielką bitwę. Jon i jego ludzie wpadli bowiem w pułapkę, w pomysłowy sposób zastawioną przez Ramsaya. Ten nie przejmował się faktem, że nakazując łucznikom strzelanie, trafi też w swoich ludzi. Z trupów obu stron uformował niewielki mur, pod który później zapędził Jona i armię Wolnych Ludzi, otaczając ich z pomocą żołnierzy z tarczami i włóczniami. Przez moment pomyślałem nawet, że to w końcu Game of Thrones. Tutaj nie ma szczęśliwych zakończeń, a Snow, przydeptany i zmiażdżony ciałami innych żołnierzy, zemdleje, ale jakimś cudem uda mu się przetrwać. Ramsay utrzyma Winterfell, a Sansa do końca zmuszona będzie się ukrywać.
Nic bardziej mylnego. Gdzieś w szóstym sezonie brakowało mi wyrazistej roli Littlefingera. Można rzec, że pojawił się w najbardziej odpowiednim momencie. Wraz z armią Arrynów z Doliny i kilkoma tysiącami jeźdźców zmiażdżył Boltonów, ratując przy okazji resztki oddziału Jona. Przewidywalne? Być może. Zapewne napiszecie w komentarzach, że przeczuwaliście to. Liczyliście, że ktoś pojawi się na ratunek i zmasakruje armię Boltonów. Bo nie da się ukryć, że Ramsey i jego ród okazali się w Westeros większymi złoczyńcami niż Lannisterowie. Iwan Rheon przez ostatnie sezony odwalał kawał znakomitej aktorskiej roboty. Walka na dziedzińcu Winterfell oraz jego ostatnia rozmowa z Sansą pokazały jego bolesny koniec.
Czytaj także: Kulisy epickiej bitwy z Gry o tron
Małym zaskoczeniem w The Battle of Bastards może być fakt, że z "głównych" bohaterów zginął tylko Rickon, o którym i tak większość widzów już zapomniała. Sansa, Davos i - co ważne - Tormund – przeżyli. Jon też dał radę. Cieszyć się? A może czekać na finał, w którym trup kolejny raz będzie ścielił się gęsto, być może tym razem w Królewskiej Przystani?
Trudno jest mi pisać o The Battle of Bastards inaczej niż w samych superlatywach. Nie znajduję w tym odcinku wad czy niedociągnięć. Benioffowi i Weissowi zagrało w tym rozdziale Gry o tron dosłownie wszystko, nawet dialogi. Pierwsze spotkanie Jona z Ramseyem, którym Snow rozwścieczył swojego przeciwnika, oglądało się świetnie, tak samo jak rozmowę Jona z Sansą czy z Melisandre, gdy Snow poprosił kapłankę, by nie wskrzeszała go po raz kolejny. Nawet krótka wstawka z Davosem i Tormundem wypadła świetnie.
Na sam koniec kilka słów o wydarzeniach w Meereen. Było to dla mnie spore zaskoczenie z prostego powodu: przeważnie odcinki nr 9 skupione były wokół jednego wątku, tymczasem tym razem twórcy postanowili wsadzić do tego epizodu dwie zupełnie od siebie niezależne historie. I właśnie tą drugą okazała się... bitwa o Meereen. A tak naprawdę odparcie ataku na miasto, będące jednocześnie kolejnym pokazem siły Daenerys. No i w końcu pojawiły się smoki! Wejście Drogona - mistrzowskie, chyba najlepsze w historii całego serialu. Samo wspinanie się na grzbiet smoka i późniejsze sekwencje wypadły (prawdopodobnie, nie porównywałem, więc nie mam pewności) lepiej niż w piątym sezonie.
Wstawki z Meereen pokazały też, że dwa zupełnie różne światy niebawem zetrą się w wielkiej walce o Tron. Na północy Westeros trwała wielka bitwa, która pochłonęła zapewne około 10 tysięcy żyć. Z kolei matka smoków w końcu może zrealizować swój plan. Zgodnie z przewidywaniami pojawili się u niej Żelaźni Ludzie na czele z Theonem i Yarą, oferując 100 swoich statków. Daenerys w końcu ma możliwość pożeglować do Westeros razem ze swoją armią. Zapewne początek podróży zobaczymy już za tydzień. A gdy smoki nadlecą nad Królewską przystań... Cóż, byle do siódmego sezonu.
Czytaj także: Iwan Racheon o pożegnaniu z rolą Ramsaya
Odnoszę wrażenie, że stron konfliktu w Grze o tron zostało już coraz mniej. Dziesiąty odcinek jeszcze raz rozstawi pionki na planszy i pokaże, o co tak naprawdę toczyć będzie się bitwa. Z jednej strony Biali Wędrowcy - w końcu muszą przejść przez mur i ruszyć na Westeros od północy. Z drugiej - smoki i Daenerys atakująca od południa i kierująca się na Królewską Przystań. Game of Thrones dobiega końca. Na placu boju pozostały cztery znaczące siły, które zetrą się w siódmym sezonie. Nie wiem, jak to wszystko się skończy, nie wiem, jak wielki budżet będą mieć kolejne odcinki tego serialu. Wiem jednak, że The Battle of Bastards przejdzie do historii telewizji. Mam też wrażenie, że Benioff, Weiss i Sapochnik nie powiedzieli jeszcze ostatniego słowa...
Źródło: zdjęcie główne: HBO
Poznaj recenzenta
Marcin RączkaDzisiaj urodziny obchodzą
ur. 1996, kończy 28 lat
ur. 1983, kończy 41 lat
ur. 1948, kończy 76 lat
ur. 1937, kończy 87 lat
ur. 1982, kończy 42 lat