Gra o tron: sezon 8, odcinek 6 (finał serialu) - recenzja
Gra o tron to najpopularniejszy serial XXI wieku, który stal się prawdziwym fenomenem i zjawiskiem kulturowym. W końcu nadszedł oczekiwany koniec tej historii. Czy jest on satysfakcjonujący?
Gra o tron to najpopularniejszy serial XXI wieku, który stal się prawdziwym fenomenem i zjawiskiem kulturowym. W końcu nadszedł oczekiwany koniec tej historii. Czy jest on satysfakcjonujący?
Gra o tron bardzo podzieliła widzów na całym świecie w 8. sezonie. Reakcje nacechowane emocjami przechodziły ze skrajności w skrajność. Trudno bowiem wielu z nas po prostu wziąć głęboki oddech, cofnąć się o krok i spojrzeć na to z dystansem. Czy powinniśmy atakować duet: D.B. Weiss i David Benioff za decyzje podjęte w 8. sezonie? Nie sądzę, bo to nadal są ci sami ludzie, którzy stworzyli wszystkie serie - te lepsze i te gorsze. Argument o posiadaniu książki George'a R.R. Martina nic w tym nie zmienia, bo ludzie bez umiejętności i wizji nie zrobią dobrego filmu lub serialu na podstawie powieści. O tym wielokrotnie przekonaliśmy się w kinie przy różnych tytułach. Myślę jednak, że mamy wszyscy prawo wyrazić dezaprobatę dla różnych decyzji podjętych w tym sezonie, które nie zawsze były zgodne z duchem Gry o tron. Dla mnie będzie to zniszczenie najbardziej atrakcyjnego wątku Nocnego Króla fatalnym 3. odcinkiem, dla innych będzie to sporna kwestia spalenia Królewskiej Przystani w 5. odcinku. Po finale zaczynam sądzić, że grupy, które do tej pory ścierały się w słownych szermierkach, staną teraz po jednej stronie barykady.
Daenerys Targaryen nie jest szalona, ale nie jest też dobrotliwą królową, za którą siebie uważa. Ten odcinek potwierdza jedynie to, czego dowiedzieliśmy się przez cały serial. Jej natura nie ma nic wspólnego z byciem władczynią, bo zawsze była wychowywana na zdobywczynię. Impulsywna, poddająca się emocjom, okrutna i bezwzględna. Te cechy widzieliśmy często, tak jak często słyszeliśmy o tym, że spaliłaby miasta pełne niewinnych tylko z powodu poparcia jej oponentów. Jej wytłumaczenie decyzji z 5. odcinka potwierdza moje przypuszczenia, że w tym nie ma krzty szaleństwa, jest po prostu zła, a nawet głupia ocena sytuacji. Jednak to wszystko dobrze się spina i gdy na spokojnie przyjrzymy się przeszłości, możemy dostrzec spójność i sens. Twórcy jednak nie pokusili się, aby jakoś rozbudować i usprawiedliwić jej zachowanie, minimalizując wszystko do ogólników. Zabrakło wielu ważnych słów, które powinny paść, i emocji, które powinny zostać zbudowane. Nie ma to znaczenia w kontekście oceny 5. odcinka jako jednego z najlepszych pod kątem realizacyjnym i raczej nie zmienia to nic w ustalonych już stanowiskach wszystkich widzów. U mnie nie psuje to zrozumienia decyzji Dany, ale zarazem dostrzegam niechlujstwo i przesadną skrótowość, która w tym danym momencie nie powinna mieć miejsca. Kto jednak uznaje, że spalenie Królewskiej Przystani nie miało fabularnych postaw, ten odcinek może nawet umocnić takowe przekonania.
Zobacz także:
Cała scena Dany w sali z - o dziwo - jeszcze istniejącym Żelaznym Tronem jest klimatyczna. Każdy fan Daenerys, do których ja też się zaliczam, przez chwilę może poczuć to, na co czekał od początku. Nawet masakra nie zmieniła jakoś szczególnie sympatii do postaci i oczekiwań zbudowanych latami. Jednakże twórcy nie ułatwiają widzom zrozumienia ich wizji i to przekłada się też na los Daenerys. Jej scena śmierci jest po prost... kiczowata. To słowo, którego chyba nigdy nie chciałbym użyć w kontekście serialu Gra o tron i trudno mi przypomnieć sobie scenę na nie zasługującą. Krytykowana śmierć Cersei przynajmniej miała w sobie jakąś symbolikę i poetyckość, która pasowała do klimatu tego serialu. Tego samego nie mogę powiedzieć o pożegnaniu z Daenerys. Nakręcono to pospiesznie, niechlujnie, bez pomysłu i dramaturgii. A co najgorsze - całkowicie bez emocji w kluczowym momencie. Fabularnie nie jestem w stanie zaakceptować tego, że Daenerys spotkała się sam na sam z Jonem. Przecież dosłownie odcinek wcześniej mówiła o Jonie: zdrajca i pomimo uczuć do niego miała świadomość, że jest dla niej największym zagrożeniem. Bez znaczenia, czy on chciałby tę władzę, czy też nie. Dlatego też oczywista śmierć Dany z rąk Jona jest najprościej w świecie przeprowadzona w sposób głupi i wręcz naiwny. W tym przypadku Benioff i Weiss w rolach reżyserów ponieśli sromotną porażkę, dając śmierć pustą niczym odznaczanie haczyka na liście formalności. Szokiem dla mnie jest jednak fakt, że chwile później dostajemy coś pięknego w stylu serialu. Po śmierci Dany pojawia się Drogon w klimatycznej scenie palenia Żelaznego Tronu. Symbolicznej (żądza władza przyczyną śmierci) i zarazem poruszającej, biorąc pod uwagę to, jak smok reaguje na śmierć swojej matki. W tych chwilach były jedyne emocje związane z Daenerys, na jakie twórców było stać. Ironią tego serialu staje się to, że w finale dostarcza je postać stworzona efektami komputerowymi... a nie wyraziści charyzmatyczni bohaterowie budowani przez twórców latami. Nadal jednak jest w tym zgrzyt, czyli Drogon nie zabija Jona. Możemy tutaj rozgryzać przyczyny na czele ze świadomością smoka, że jest on Targaryenem, ale czy na pewno to jest usprawiedliwienie? Nie wydaje mi się. Twórcy poszli na łatwiznę i nie byli w stanie tego sensownie usprawiedliwić.
Tyrion to chyba pod każdym względem najlepsza postać serialu i tego finału. Cieszy fakt, że to własnie jego wątek staje się najważniejszy i najlepiej zagrany. To własnie w jego w historii są sceny emocjonujące (odnalezienie zwłok Cersei i Jaimego, spacer po spalonym mieście) oraz na swój sposób smutne, gdy w sposób publiczny buntuje się przeciwko Dany. Peter Dinklage na sam koniec po raz kolejny potwierdził swoja klasę, jaką prezentował wielokrotnie w tym serialu. Cieszy więc, że odgrywa też kluczową rolę w wybraniu nowego króla. Prawdę mówiąc postać Tyriona to jedyny element finału, do którego nie mam zarzutów. Jego los może pozostawiać z satysfakcją i uczuciem ulgi.
Tak jak Tyrion jest najlepszą postacią Gry o tron, tak Jon Snow jest najgorszą. Kit Harington spisuje się fatalnie w kulminacyjnych scenach, patrząc na wszystko smutnym wzrokiem i... w sumie tyle. Nie można dostrzec w nim gry, ekspresji, emocji czy czegokolwiek, co nadałoby jego wątkowi autentyczności emocjonalnej, która jest przecież tak bardzo ważna, abyśmy w coś uwierzyli. Mamy więc zrozumieć, że Jon został wskrzeszony, by zabić Daenerys? Brzmi to dość kuriozalnie i prawdę mówiąc, niedorzecznie. Bóg Światła wiedział o jednym zagrożeniu, jakim jest Nocny Król i wszyscy sądziliśmy, że po to przywrócił go do życia. Gdy twórcy zlekceważyli ten wątek budowany latami, kończąc go w sposób skrajnie dzielący widzów, trudno mi zaakceptować, że to tak naprawdę chodziło o Dany. Trudno dostrzec w tym jakiś sens. Najgorszą i najlepszą rzeczą w jego wątku było spotkanie z... Duchem. Po 4. odcinku reżyser wmawiał w wywiadach, że nie pokazali pożegnania z wilkorem, bo nie mieli budżetu, co na serial z takimi kosztami brzmi kuriozalnie i niedorzecznie. Jak teraz mamy traktować te wyjaśnienia, skoro Jon pogłaskał Ducha? Jest to co najmniej dziwna decyzja, ale na pewno satysfakcjonująca dla fanów wilkora.
Gra o tron wytworzyła określoną konwencję, która zmusza mnie i wielu fanów do wysnucia prostego wniosku: ten serial nie może zakończyć się szczęśliwie. Nie może być happy endu. Czy to można powiedzieć, że danie widzom przesłodzonego do granic możliwość zakończenia niczym z baśni dla dzieci pasuje do Gry o tron? Czy to jest to pójście w kontrze do oczekiwań? Absolutnie nie. To jest brak zrozumienia, na czym polegał fundament tego serialu i w jaki sposób przez lata wychodził on naprzeciw oczekiwaniom, miażdżył je i zaskakiwał. Zakończenie z ujęciami na płynącą Aryę (postać strasznie zmarnowana w tym odcinku...) na koronację Sansy (ma to sens, więc uznaje akurat ten wątek na plus) oraz Jona Snowa jadącego za Mur (albo odbudowali go, albo twórcy wykazali się dziwnym uogólnieniem...) i spotkania Małej Rady przypomina bardziej coś w stylu Opowieści z Narnii niż Grę o tron. Coś, co samo w sobie nie wywołuje negatywnych emocji, bo w sumie czemu miałoby? Te sceny robią coś o wiele gorszego... budują totalną obojętność i niesmak. Serial, który zawsze wykazywał się odwagą i ryzykiem, tym razem pokazał nam coś nudnego i bezpiecznego. Brak w tym ikry i własnie tej odwagi do podjęcia decyzji, budujących w widzu wrażenie, że te lata z serialem były tego warte.
Bran Stark to najbardziej bezużyteczna postać tego sezonu. Wiele razy można było dostrzec takie określenia jego roli w historii i nawet w konflikcie z Nocnym Królem. Ustanowienie go królem wzbudza delikatnie mówiąc mieszane odczucia. Z jednej strony ma to sens pod kątem formy wyboru (namiastki demokracji niszcząca koło zgodni z wizją Dany) i charakteru postaci. Z drugiej strony to jest najnudniejszy wybór, który - po raz kolejny to już mówię - nie daje satysfakcji. Oglądamy ten serial przez lata, śledząc tytułową grę o tron, by zobaczyć, kto ją wygra. Osadzenie na tronie Brana jest jakoś wpisane w klimat serialu i jego przekorność, ale jednocześnie można czuć się oszukanym, bo... przez lata kibicujemy postaciom w osiągnięciu sukcesu, nie dostając nawet namiastki spełnienia emocjonalnego i satysfakcji. Lepiej już wygląda Mała Rada złożona z bohaterów, którzy tak doskonale pasują i zarazem wydają się totalnie nie na miejscu.
Gra o tron dostaje kiepski odcinek finałowy. Tak, jak poprzednie wywołały w widzach skrajne emocje, tak ten wydaje się być dziwnie pusty. Odczuwam smutek i rozczarowanie, ale bliżej mi do obojętności po seansie, niż poirytowania decyzjami twórców na czele z zabiciem Daenerys. Jeśli finał najpopularniejszego serialu na świecie wywołuje jedynie obojętność, to twórcy ponieśli spektakularną porażkę. W przypadku 8. sezonu tworzonego dwa lata problemem okazała się zła realizacja. Nawet w ostatnim odcinku poza Drogonem sceny z tłem CGI raziły sztucznością i niedopracowaniem. Chodzi m.in o początkowe sekwencje z armią Dany, gdzie podczas zbliżeń na Jona widzieliśmy, że tło nie zgrywa się z postacią. Takich błędów ten serial nie popełniał tak często.
Gra o tron kończy się i pozostawia wiele pytań, na które trzeba udzielić odpowiedzi: czy 8. sezon zniszczył dziedzictwo i legendę serialu? Nad tym trzeba pomyśleć, bo nie widzę w tej chwili sensu na gorąco i pod wpływem emocji w wygłaszaniu wyroków. Nie mam jednak złudzeń, że 8. sezon popełnił dużo błędów. Trudno będzie przy powtórce ekscytować się wątkiem Nocnego Króla, który w tej serii został potraktowany po prostu lekceważąco i po macoszemu. Trudno będzie emocjonować się rozwojem Dany (i dostrzeganiem oznak przyczyniających się do decyzji z 5. odcinka), gdy będziemy mieć w głowie, jak karygodnie kończy się jej wątek. David Benioff i D.B. Weiss w przypadku finałowego odcinka ponieśli porażkę jako artyści nie przez to, że scenariusz był niedopracowany, czy że popełnili złe i dziwne decyzje pod kątem fabularnym. Ponieśli porażkę, bo wyraźnie gdzieś po drodze stracili do tego serce i zapał, który dał nam przecież najpopularniejszy serial na świecie. Efektem tego jest podejmowanie decyzji po linii najmniejszego oporu. Pozostaje jedynie niesmak, bo Gra o tron zasługuje na lepszy i przede wszystkim godny koniec swojej legendy.
Źródło: zdjęcie główne: materiały prasowe
Poznaj recenzenta
Adam SiennicaDzisiaj urodziny obchodzą
ur. 1962, kończy 62 lat
ur. 1968, kończy 56 lat
ur. 1988, kończy 36 lat
ur. 1980, kończy 44 lat
ur. 1965, kończy 59 lat