„Gra o tron”: Wszyscy umierają – recenzja
Twórcy serialu Gra o tron zapowiadali najlepszy finał w historii produkcji HBO. Jako że zakończenia poprzednich serii nie imponowały po emocjonujących 9 odcinkach, śmiało można przyznać, że D.B. Weiss i David Benioff nie rzucali słów na wiatr.
Twórcy serialu Gra o tron zapowiadali najlepszy finał w historii produkcji HBO. Jako że zakończenia poprzednich serii nie imponowały po emocjonujących 9 odcinkach, śmiało można przyznać, że D.B. Weiss i David Benioff nie rzucali słów na wiatr.
Mamy finał sezonu, więc musieli powrócić ulubieńcy publiczności - smoki. Wątek Dany jest bardzo krótki, ale dostarcza emocji. Przez całą serię twórcy pokazywali, że Drogon jest niesforny i zaczyna szaleć, więc koniec końców musiały być tego jakieś konsekwencje. Tak naprawdę Dany powinna była coś zrobić po tym, jak smok zajął się owcami. Scena zamknięcia tych grzeczniejszych potrafi porządnie poruszyć i bynajmniej nie ze względu na niemożliwą decyzję Daenerys, ale przez smoki. To one wywołują emocje i wzruszają, bo widzom jest żal Bogu ducha winnych zwierzaków. Udaje się stworzyć bardzo klimatyczną scenę, której efekt na pewno będzie mieć wpływ na bohaterkę.
Po bitwie o Czarny Zamek trochę ucichło, a pole zaścieliło się trupami. Choć sama rozmowa Jona z Mance'em jakoś szczególnie nie porywa (nie czuć napięcia związanego z ewentualnym zamachem), to kolejne momenty trochę ten mankament wynagradzają. Twórcy serialu Gra o tron porządnie wykorzystali komputer, by pokazać widzom solidną szarżę kawalerii, jednocześnie podkreślając jej wielkość i rozmach. Trochę akcji jest mile widziane, ale jednak te sceny zgrzytają. Oczywiście, że żołnierze potrafią się poruszać we w miarę równym szyku, ale tutaj chyba linijką odmierzano odległości pomiędzy poszczególnymi osobami. Jadą zbyt równo koło siebie, więc jednocześnie wkrada się pewna sztuczność. Wątek buduje też już nową relację na kolejny sezon. Może Jon Snow w towarzystwie Stannisa stanie się ciekawszą postacią?
Pojedynek gigantów - tak można nazwać jeden z najjaśniejszych punktów finałowego odcinka. Starcie Brienne z Ogarem (w książce nie było tej walki) zostaje pokazane z pomysłem, dobrym rozłożeniem wrażeń i brutalności. Choć czasem praca kamery jest zbyt chaotyczna, cała walka wywołuje emocje i stopniowo buduje napięcie. Zmagają się postacie, które przez sporą liczbę odcinków potrafiły zdobyć sympatię widza i stworzyły jakąś emocjonalną więź. Udaje się też ukazać to wiarygodnie, ponieważ istniało tutaj wysokie ryzyko, że pojedynek kobiety z mężczyzną stanie się naciągany i nieprzekonujący. Arya w finale wątku Ogara pokazuje ponownie, jak bardzo zmienia się i dojrzewa. Zawsze była bojowa i odważna, ale dorastała i w końcu zaczynała czerpać satysfakcję z bardzo niepokojących rzeczy. Tutaj właśnie da się odczuć to w scenie błagań Ogara. W tym momencie widać Aryę zadowoloną z tego, że osoba z jej listy cierpi za swoje grzechy.
[video-browser playlist="617610" suggest=""]
Ostatni odcinek 4. sezonu jest tak naprawdę popisem Tyriona Lannistera. To jego wątek imponuje pod każdym względem i dostarcza wielu emocji. Rozwój roli Shae w całej intrydze jest prawdopodobnie największą niespodzianką. Po procesie sądziłem, że została zmuszona do zeznań przeciwko Tyrionowi, a tu wygląda na to, że szybko znalazła sobie nowego lwa. Tylko że dzięki tej podwójnej zdradzie decyzja Tyriona jest jeszcze bardziej tragiczna i wzruszająca. Wiemy, że jego uczucie do niej było szczere, więc moment odebrania jej życia ma kolosalne znaczenie dla tego bohatera. Jednakże dopiero chwilę później dostajemy najlepsze sceny - rozmowę Tyriona z Tywinem siedzącym w toalecie. Znakomicie budowane napięcie, wyśmienity popis obu aktorów i emocje połączone z zaskoczeniem. Były przesłanki do tego, by myśleć, że Tyrion oszczędzi Tywina i wszystko rozejdzie się po kościach. Mimo wszystko brutalne zabójstwo i poniżenie ojca nie jest w stylu Tyriona, którego znamy. Wydarzenia 4. sezonu miały ogromny wpływ i dokonały swoistej przemiany popularnego Lannistera. Bezcenna jest także mina Varysa w scenie z biciem dzwonów, gdy dociera do niego, co takiego Tyrion zrobił.
Bran i jego kompania zawsze stanowili coś w rodzaju zapychacza w Grze o tron. Prawdopodobnie mało kogo porywał ich wątek, ale w finale się to zmienia. Jest ciekawiej, akcji nie brakuje i jest wyśmienita atmosfera. Twórcy potrafili rozwojem fabuły i wprowadzeniem elementów fantasy porządnie zaintrygować i obiecać, że w kolejnym sezonie wątek Brana może być jednym z ciekawszych.
Finał 4. sezonu Gry o tron zadziwia technicznym niedopracowaniem. Pod względem wykorzystania CGI serial HBO zawsze imponował i zachwycał, wprowadzając je tam, gdzie nikt by się nie spodziewał. Teraz jednak pojawiają się zgrzyty - scena z drzewem wygląda sztucznie, a animacja wojowników-szkieletów wygląda mniej przekonująco niż podobne postacie w latach 60. z filmu "Jazon i Argonauci". Kiedy w walce na śniegu są to aktorzy w charakteryzacji, jest dobrze, ale gdy widzimy biegnący szkielet, nie jest już najlepiej. Najgorzej jest jednak z końcową sceną Aryi na łódce, która niesamowicie razi po oczach wykorzystaniem green screenu. Po prostu widać, że sekwencja jest kręcona w studiu, ponieważ nie ma płynnego przejścia pomiędzy fizyczną scenografią i aktorką a komputerowo dodanym tłem. Nigdy jeszcze nie widziałem w tym serialu tak wyraźnego niechlujstwa.
Twórcy zapowiadali najlepszy finał sezonu w historii Gry o tron i bezapelacyjnie taki on jest. Pojawia się więcej akcji niż w ostatnich 2 seriach razem wziętych, kilka wyjątkowych i znakomicie zagranych scen oraz atmosfera, która świetnie buduje emocje. Mam jednak wrażenie, że odcinek trochę ich przerósł, bo nigdy przedtem HBO nie zdarzyły się takie techniczne niedopracowania.
Poznaj recenzenta
Adam SiennicaDzisiaj urodziny obchodzą
ur. 1973, kończy 51 lat
ur. 1992, kończy 32 lat
ur. 1949, kończy 75 lat
ur. 1985, kończy 39 lat
ur. 1980, kończy 44 lat