Grimm: sezon 6, odcinek 11 – recenzja
W końcu w Grimm akcja nabrała tempa, jak na finałowe odcinki serialu przystało. Poziom emocji wzrósł, a część tajemnic została wyjaśniona. Na to właśnie czekaliśmy!
W końcu w Grimm akcja nabrała tempa, jak na finałowe odcinki serialu przystało. Poziom emocji wzrósł, a część tajemnic została wyjaśniona. Na to właśnie czekaliśmy!
Choć najnowszy odcinek Grimm nie należał do najbardziej ekscytujących, to na pewno był jednym z najbardziej wciągających i wyjątkowo interesujących. A to dlatego, że przenieśliśmy się do świata, który znajduje się po drugiej stronie lustra. Przez chwilę mógł się on nawet skojarzyć z Narnią, z powodu otaczającego Eve śniegu, jednak im głębiej zapuszczała się w las, tym to wrażenie się rozmywało. Myślę, że ten drugi świat mógł wyglądać trochę bardziej magicznie i niezwykle, ponieważ na pierwszy rzut oka niewiele odróżniał się od portlandzkich parków, gdzie Nick z Hankiem często prowadzili śledztwa. Wyróżniały go na pewno druidzkie kamienie z symbolami oraz zdziczałe Weseny, które swobodnie polują w przemienionej formie. A także ludzie zamieszkujący okolice Czarnego Lasu, którzy stanowili raczej słabo rozwiniętą społeczność, dlatego też spotkanie Nicka i Eve z tymi osobnikami było groteskowe i trochę niepoważne. Nie każdemu ten motyw mógł przypaść do gustu. Na szczęście, gdy się ściemniło to rzeczywiście można było już poczuć upiorną atmosferę innego świata i dać się ponieść wydarzeniom.
Poszukiwanie potwora i ucieczka przed agresywnymi Wesenami zdynamizowało akcję, ale istotną dla rozwoju fabuły okazała się też szczera rozmowa między Burkhardtem, a Eve. Co prawda sama scena była okrutnie drętwa, ale przynajmniej rozwiała wątpliwości, co do zejścia się Nicka i Juliette, do którego nie dojdzie. To jest dobra decyzja, ponieważ nie ma tutaj potrzeby, aby na koniec niszczyć związek z Adalind, który całkiem dobrze funkcjonuje w serialu i sztucznie wywoływać emocje tylko po to, aby coś się działo dla samej zasady. Poza tym wyjaśniono nam, że nasz Grimm po prostu czuje odpowiedzialność za nieszczęśliwy los Eve, co popchnęło go do pochopnego przejścia na drugą stronę lustra bez żadnej grimmowskiej broni. Jest to logiczne wytłumaczenie, które byli nam winni twórcy.
W międzyczasie reszta bohaterów pracowała nad planem wyciągnięcia z drugiego świata Nicka i Eve. Wydarzenia w tym wątku rozgrywały się bardzo szybko, a nerwowość postaci potęgowała powagę sytuacji. Dobrze, że sprawnie wprowadzono w temat Renarda, którego rosyjska znajoma nareszcie okazała się pomocna. W końcu wyjaśniła się tajemnica bestii z lustra, która chce pojąć Dianę za żonę. To dość zaskakujące rozwiązanie, którego pewnie nikt się nie domyślił. Z drugiej strony, gdyby Rosjanka nie wyjawiła prawdy o Zerstörerze w tak złowieszczy sposób, pewnie część widzów parsknęłaby śmiechem. Ale widząc tego potwora, wyglądającego zarazem bardzo groźnie i efektownie, którego nie można zabić pistoletem, to wcale nie musi to być taki kiepski pomysł.
Nie często w Grimm mamy okazję oglądać odcinki bez śledztwa, ale kiedy tak się dzieje to akcja nabiera rozpędu i całkowicie pochłania uwagę widza. Wtedy serial wznosi się na swój najwyższy poziom. Where the Wild Things Were do takich epizodów należy, choć leciutki niedosyt i tak pozostał, można było zastosować lepsze rozwiązania fabularne. W każdym razie w Grimm zrobiło się arcyciekawie, dzięki budzącej grozę bestii, która pokazała próbkę swojej potężnej mocy. Emocji jeszcze dostarcza sytuacja Eve, która zamienia się powoli w Hexenbiest. Nie zapominajmy również, że kolejny odcinek wypada w dzień, który Adalind z Rosalee wskazały jako spełnienie się straszliwej przepowiedni. Apetyt wzrosł na kolejny epizod, który zapowiada się wystrzałowo!
Poznaj recenzenta
Magda MuszyńskaDzisiaj urodziny obchodzą
ur. 1972, kończy 52 lat
ur. 1982, kończy 42 lat
ur. 1969, kończy 55 lat
ur. 1990, kończy 34 lat
ur. 1979, kończy 45 lat