„Hannibal”: sezon 3, odcinek 8 – recenzja
Data premiery w Polsce: 22 listopada 2024Pojawienie się na scenie Czerwonego Smoka miało tchnąć w serial "Hannibal" drugie życie. Czy na pięć odcinków przed nieuchronną śmiercią produkcji rzeczywiście tak się dzieje?
Pojawienie się na scenie Czerwonego Smoka miało tchnąć w serial "Hannibal" drugie życie. Czy na pięć odcinków przed nieuchronną śmiercią produkcji rzeczywiście tak się dzieje?
Pierwsze, co rzuca się w oczy po seansie 8. odcinka "Hannibal", to bliższe nawiązania do literackiego pierwowzoru. Nawet bez szczegółowego zagłębiania się w książkowe konotacje czuć, że łączenie ich z wypracowaną wewnętrzną logiką i oryginalną stylistyką wychodzi serialowi na dobre oraz przypomina nieśmiało o zagubionym gdzieś po drodze kryminalnym charakterze.
Zgodnie z przewidywaniami otrzymaliśmy kilkuletni przeskok w czasie, ale zapomnijcie o drastycznych zmianach w konstrukcji serialu. Fabularny reset nie służy wprowadzeniu rewolucji, ale niejako przywraca do punktu wyjścia i reinterpretuje formułę 1. sezonu. Wróciła więc współpraca Grahama i Crawforda, a wraz z nią starzy znajomi, ekscentryczni technicy doktor Price i jego asystent Zeller. Przez moment i dialogi przestały być tak nieznośnie nadęte, a stały się bardziej precyzyjne i zrozumiałe. Najlepsza była jednak sekwencja odtwarzania sceny zbrodni przez Willa - nawet nie spodziewałem się, że można było za nią tak zatęsknić. Była w niej odpowiednia dramaturgia i suspens, a w sferze wizualnej świetnie wypadł trik z latarką.
Sama realizacja techniczna jak zwykle już trzyma poziom i momentami potrafi wzbudzić zachwyt. Pod tym względem warto krótko zaznaczyć, iż "Hannibal" nie tyle stał się przerostem formy nad treścią, co metaforyczną formę przekuł właśnie w zasadniczą treść i równorzędną część fabuły.
[video-browser playlist="730394" suggest=""]
Najważniejszą zmianą w owej fabule jest oczywiście położenie Hannibala Lectera. Na motyw jego uwięzienia w celi czekaliśmy od dawna, ale na razie trudno orzec, czy zostanie on satysfakcjonująco wykorzystany. Widać, że Madsowi Mikkelsenowi pasuje nowa fryzura i więzienny uniform, a "The Great Red Dragon" oferuje zaledwie przedsmak zachowania Hannibala w obliczu ograniczonych możliwości. Mam nadzieję, że uda się jak najczęściej rozwijać ten konkretny wątek, nieprzypadkowo bowiem najlepszym odcinkiem sezonu była premiera, w całości poświęcona jego postaci. Im więcej Hannibala w „Hannibal”, tym lepiej. Ciekawym i skutecznym zabiegiem okazała się ponadto wizualizacja wyobraźni antybohatera i sam wygląd celi, które razem pozwalają utrzymać w serialu standardowe elementy – szykowne garnitury, wytworne pomieszczenia i food porn.
Dla równowagi tragiczna jest ciągle Alana Bloom, uosobienie tandetnej pretensjonalności, jaką zauważył ostatnio sam Bryan Fuller. Jej rozmowy z Chiltonem i Lecterem wnoszą co prawda ważkie informacje, ale niedopowiedzeniem byłoby stwierdzenie, iż nie jestem fanem jej postaci, wystudiowanego zachowania, cedzonych kwestii i absurdalnej metamorfozy. Tym bardziej trzymam więc kciuki za spełnienie obietnicy, którą złożył jej Hannibal.
Tak też przechodzimy do meritum, a więc wprowadzenia Francisa Dolarhyde’a. Feeria otwierających odcinek scen daje nam pogląd na jego osobę. Jest on zupełnym przeciwieństwem dźwięcznie zaciągającego Masona Vergera, któremu z filozofowaniem i szaleństwem było do twarzy. Dolarhyde nie odzywa się bowiem ani słowem, w swoim zachowaniu jest wręcz obsesyjny, a czuć też wyraźnie jego zakompleksioną naturę, która skrywa enigmatyczne motywacje. Na ocenę odgrywającego go Richarda Armitage’a przyjdzie jeszcze czas - na razie piorunujące wrażenie robi jego złowroga prezencja, a w scenach, w których prześladuje go obrazek smoka, jest pewna intertekstualna poezja.
Czytaj również: „Hannibal” i „Aquarius” – niska oglądalność
Tak więc „Hannibal” nie przechodzi reinkarnacji, ale wraca do swoich korzeni, tyle że bez proceduralnego zacięcia, a z wyraźnie nakreślonym antagonistą. Nie będzie mógł jednak odgrzewać tych samych potraw z innymi przyprawami, bo choć zawsze był daniem ciężkostrawnym, to ostatnio zbliżył się niebezpiecznie do granicy przejedzenia. Zdawkowe „Hello doctor Lecter” to ostatni dzwonek, aby rozwinąć menu i zwieńczyć serial wisienką na torcie.
Poznaj recenzenta
Piotr WosikKalendarz premier seriali
Zobacz wszystkie premieryDzisiaj urodziny obchodzą
ur. 1965, kończy 59 lat
ur. 1984, kończy 40 lat
ur. 1967, kończy 57 lat
ur. 1989, kończy 35 lat
ur. 1988, kończy 36 lat